Nie odpadłam. Jakimś cudem nawet sam projektant nie zorientował się,
że trochę zmodyfikowałam jego sukienkę. Z programem pożegnała się dziewczyna,
która na trzy pokazy – trzy razy upadła.
- Skoro nie umiesz chodzić, może powinnaś porozmawiać z mamusią –
komentowali jej występ jurorzy – chyba pominęła któryś z etapów twojej wczesnej
edukacji.
Leżałam na łóżku w swoim pokoju, który od czwartego odcinka należał
już tylko do mnie. Patrzyłam za okno, na deszcz, leniwie spływający po
londyńskiej czasoprzestrzeni. Od rana trzymała mnie jakaś dziwna melancholia,
kurczowo zaciskająca się na moim sercu. Tęskniłam za tatą, za jego naleśnikami
na śniadanie i szerokim uśmiechem, którym zawsze mnie wspierał. Tęskniłam za
mamą i jej narzekaniem, zrzędzeniem, stalową szminką i zaprasowanym w kant
kubraczkiem. Tęskniłam za małym Joshem, którym się opiekowałam, za jego
wrzaskiem, zabawą w Indian, układaniem klocków i oglądaniem filmów Disneya. Ciekawe
czy byli ze mnie zadowoleni, gdy oglądali zmagania w programie? Ciekawe czy
podobała im się moja nowa fryzura?… Nie rozmawiałam z nimi od dłuższego czasu,
może pójdę zadzwonić? Ciekawe czy byli ze mnie dumni? Ciekawe czy czymś ich
zawiodłam?
Starałam się być miła – nie przeklinałam na wizji, sarkazm ograniczyłam
do niezbędnego dla mnie minimum, zachowywałam się zgodnie ze swoim sumieniem, nie
podkładałam koleżankom w cierpieniu świń, nawet, kurczę, sprzątałam po sobie i
przykładałam się do ćwiczeń. O i nie jadłam czekolady. Powinni mi za to
wszystko postawić pomnik.
Przewróciłam się na plecy i podskoczyłam szybko do pozycji siedzącej,
sycząc przeciągle. Wyszukałam dłonią w puchatej pościeli sprawcę mojego ataku
bólu i zmierzyłam go ponurym spojrzeniem, podnosząc w dwóch palcach na wysokość
oczu.
Ciemna agrafka należąca do mojego wczorajszego rycerza, dzięki któremu
uniknęłam ścięcia. Opadłam na poduszki, chowając przedmiot w dłoni. W moim brzuchu
coś niepokojącego zaczęło się budzić. Przeleżałam tak dwie minuty, debatując
nad własnymi uczuciami, gdy nagle zerwałam się i, wkładając pospiesznie jakieś
buty, wybiegłam z pokoju. Zsunęłam się po poręczy, by z niezadowoleniem odkryć,
że ani w salonie, ani w kuchni nie odnajdę Jess. Wspięłam się więc spowrotem na
piętro i ruszyłam do jej pokoju. Zatrzymałam się jednak przed drzwiami z
uniesioną dłonią, uświadamiając sobie, że w tym wypadku to nie Jessica będzie
mi w stanie pomóc. Przeklinając znów swój tępy rozumek, ruszyłam na dół,
szukając kogoś z ekipy, kto zawsze kręcił się po domu.
Pan z kamerą spojrzał na mnie niepewnie, gdy zbliżałam się do niego z
ponurym wyrazem twarzy i zmarszczył brwi, gdy zażądałam:
- Sprowadzisz tutaj Maxa? Proszę?
Jessica odbywała właśnie w łazience cotygodniową walkę ze strupami na
stopach, zapewnionymi obficie po długogodzinnych męczarniach na wysokich obcasach,
kiedy Max wprowadził mnie do jej pokoju, ciągnąc za materiał podkoszulka.
- Powiedz jej, że zwariowała – zażądał.
Dziewczyna uniosła na sekundę głowę, obdarzając nas przelotnym
spojrzeniem, po czym powróciła do kremowania z namaszczeniem lewej pięty.
Przyzwyczaiła się już do naszego specyficznego rozumowania i interpretowania
pojęcia przyjaźni we wszelakie niewłaściwe sposoby.
- Co się stało? – grzecznie jednak zawsze udawała zainteresowanie.
Max chwilę siłował się ze mną wzrokiem, a potem posłał mi kpiący
uśmieszek, rozluźnił dłoń i usiadł na skraju wanny, wzruszył ramionami, odruchowo
przeczesując palcami potraktowane obficie żelem włosy.
- Och, nic takiego – westchnął teatralnie – Twoja koleżanka po prostu
wymyśliła sobie, że spotka się z gwiazdą światowego formatu w przeciągu dwóch
godzin i pewna jest, że właśnie ja jej to załatwię.
Jess zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się słowem, przenosząc dłonie
na prawą piętę.
Przysiadłam na sedesie, ze złością prostując pomiętą przez przyjaciela
koszulkę.
- Nie mów o mnie tak, jakbym była dzieciakiem – syknęłam oburzona.
- Właśnie tak się zachowujesz – prychnął.
- Nieprawda – moje spojrzenie mogłoby zabijać – Ja tylko grzecznie
poprosiłam cię o przysługę. Ty odmówiłeś. I teraz robisz problemy, ciągając
mnie po rodzinnych psychologach nikłego doświadczenia i podejrzanej specjalizacji,
takich jak Jessica.
- Bo jesteś cholernie niepoważna – zauważył, uśmiechając się słodko; w
jego oczach widziałam wyraźne ogniki gniewu – I zachowujesz się jak berbeć
pozbawiony ulubionego cukierka. Nie-doj-rza-le! – podsunął, gdybym przypadkiem
nie skojarzyła.
- Nie zrobiłam niczego, co…
- Uderzyłaś mnie! – przypomniał, oburzony, nagle podnosząc się z
obrzeży wanny. Ruszył w moją stronę, ale zdążył zrobić tylko krok, gdy
uświadomił sobie, że właściwie nic nie może mi zrobić; odwrócił się na pięcie i
stanął przed lustrem, spoglądając w swoje odbicie z prośbą o cierpliwość wypisaną
na każdym mięśniu twarzy.
Jess westchnęła ciężko i usiadła na wannie.
- Czy wy zwariowaliście? – zapytała zupełnie poważnie, ale nie doczekawszy
się odpowiedzi, spojrzała na mnie: - czego ty od niego chciałaś?
- Chciałam poprosić o pomoc w zorganizowaniu chwilowego wyjścia z tego
koronkowego więzienia w stylu feng shui – wzruszyłam ramionami, uparcie
ignorując wyzywające spojrzenia, które posyłał mi Max.
- Po co? – dopytywała Jessica.
- Żeby spotkać się ze znajomym i…
Chłopak prychnął, dziewczyna posłała mu nierozumiejące spojrzenie:
- Z kim? – odwróciła się do mnie.
- Z Zaynem – ponownie wzruszyłam ramionami.
Przez chwilę patrzyła na mnie w skupieniu, potem nagle przymknęła oczy,
marszcząc jeszcze bardziej czoło i przytknęła dwa palce do skroni.
- Czekaj – poprosiła, łapiąc mnie za dłoń, jakby próbowała przytrzymać
w miejscu adrenalinę przepływającą przez moje żyły – chciałaś się spotkać z tym
Zaynem, o którym właśnie myślę? Z Malikiem? - otworzyła jedno oko, a gdy jej
przytaknęłam, otworzyła drugie i zerknęła jeszcze na Maxa.
- No – odpowiedział, przywdziewając pozę a-nie-mówiłem.
- Czy ty zwariowałaś? – odwróciła się do mnie, unosząc wysoko brwi –
Przecież ty go tak naprawdę nie znasz.
Spojrzałam na nią ponuro, tłumacząc spokojnie:
- Właśnie dlatego nazwałam go znajomym, nie przyjacielem czy dobrym
kolegą – wydawało mi się to logiczne.
Max odchylił głowę i spojrzał na biały sufit, zaciskając dłonie w pięści,
jakby miał nadzieję, że za chwilę dostrzeże na nim skrupulatnie rozrysowany
system mojego myślenia, co pomogłoby mu oczywiście w przyswojeniu sobie sposobu
mojego postrzegania rzeczywistości. Jessica dołączyła do niego po chwili,
wznosząc oczy ku niebu. Milczeli na tyle długo, że sama zmusiłam się do
uniesienia głowy, by upewnić się, że ktoś właśnie nie tworzy dla nich tam w
górze mamy mojego mózgu.
- Co jest? – zapytałam sufit, a gdy powróciłam do swojej poprzedniej
pozycji, oczy moich najlepszych przyjaciół skierowane były prosto we mnie; jej
– współczujące, jego – pochmurne.
- Nawet by cię nie rozpoznał – Jess przepraszająco wzruszyła ramionami
– Ten chłopak spotyka codziennie tysiące dziewcząt, w dodatku dużo bardziej…
- …godnych zapamiętania niż jakaś tam uczestniczka jakiegoś tam
programu – dokończył ostro, szczerze Max – nieważne, jak ładna jest.
Uśmiechnęłam się lekko, słysząc spokojniejszą nutę w jego głosie.
Niestety, należałam do bestii upartych:
- Ale może mogłabym…
- Ines, uspokój się. Nie jesteśmy w stanie zorganizować ci takiego spotkania
nawet za milion dolarów.
Na chwilę przygryzłam dolną wargę.
- A mogą być funty? W półrocznych ratach?
Przy akompaniamencie bardzo starej piosenki o bardzo starej ironii
skreśliłam na karteczce parę słów, zgięłam ją na pół i włożyłam do białej koperty.
Zakleiłam, zaadresowałam. Potem położyłam się na łóżku, włączając lampkę nocną.
Oparłam o nią mój liścik i długo mu się przyglądałam, zastanawiając się nad
sensem swoich poczynań. Nie znalazłam go, ale to mnie wcale nie zaskoczyło – wy
także powinniście się już zorientować, że mojemu sposobowi życia brakowało
jakiegokolwiek logicznego ciągu przyczynowo–skutkowego. Nie dziwię się już
teraz mojej mamie, że czasami nie wytrzymywała.
Szczęśliwie złożyło się, że Max nie należał do osób pamiętliwych,
przynajmniej w stosunku do mnie. Znalazłam go następnego dnia przed pierwszymi
zdjęciami do kolejnego odcinka. Patrzył na mnie podejrzliwie, marszczył czoło,
ale ze spokojem wysłuchał mojej prośby. Zerknął jednak na adres, nim schował
kopertę do wewnętrznej kieszeni czerwonej marynarki, która nosił, żeby dodać
sobie tego dnia trochę radości życia.
- Jesteś szalona – stwierdził sucho, jakby powtarzał mi właśnie
najbardziej oczywisty z faktów; czym właściwie owo stwierdzenie było… - Zdajesz
sobie sprawę, że taka koperta może dotrzeć do niego dopiero po kilku tygodniach
i nawet to nie gwarantuje, że on kiedykolwiek odczyta twoją wiadomość?
- Wiem – wzruszyłam ramionami, pozbierałam w dłonie gruby materiał
masywnej sukienki, w którą mnie ubrano i ruszyłam przed obiektyw, by zapozować
do kolejnych zdjęć, przechodząc do kolejnego odcinka.
W końcu nastał ten dzień, którego tak bardzo się obawiałam. TopModelUK
szykowało się powoli do finału, przepuszczając już tylko cztery modelki. Nie
znalazłam się wśród nich.
- Zdjęcie jest ładne – zapewniali mnie jurorzy – ale to już nie jest
ta świeżość wyrazu, którą pokazywałaś nam na początku.
Na fotografii, wyświetlanej na wielkim ekranie, leżałam wśród płatków
róży, ubrana jedynie w body o odcieniu o dwa tony ciemniejszym niż moja własna
skóra. Miało rękawy trzy czwarte, ale spory dekolt, ciasno opinało moje ciało,
a talię dodatkowo podkreślał cieniutki paseczek koloru pudrowego różu ze złotą
zapinką. Na stopy założono mi przezroczyste szpilki na lekkich koturnach, nogi
natłuszczono olejkami. Włosy spięto w luźny warkocz, którego pojedyncze kosmyki
przez całą sesję łaskotały mnie w pokryty różem policzek, długą szyję i
odsłonięte zawadiacko ramię. Różowe usta, rozchylone delikatnie, nakłaniały do
pocałunku, a jasne oczy częściowo chowały się pod nieokiełznaną grzywką.
- To jest dobre ujęcie, ale nic poza tym. Ładna dziewczyna, jak
najbardziej modelka, ale nie wydaje mi się, że taka, która mogłaby wstrząsnąć
tym światem. Niestety.
- Ines, ty od początku urzekałaś swoją buzią, w której ja osobiście
widziałam taki urok dziewczyny lat sześćdziesiątych…
- Taka mała nasza Pattie Boyd.
- Tak, dokładnie. Ale jedną Pattie już mieliśmy.
- Ale nie traktujmy jej znowu tak strasznie; jest dobrą modelką,
zrobiła duży progres, schudła, otworzyła się.
- W dodatku udowodniła, że radzi sobie z wyzwaniami, ma pazur i niczego
sobie charakterek.
- Niby tak, ale… ale…
- Właśnie. Zawsze jest jakieś „ale”. Nic nie możemy poradzić na to, że
nie wyciągniemy z niej tego Top, którego szukamy.
- Dziękujemy ci, Ines, za udział, ale nie sadzimy, że moglibyśmy cię
jeszcze czegoś nauczyć.
- Masz piękną twarz, dobrą sylwetkę, przytemperuj trochę ten sarkastyczny
uśmieszek, który podświadomie pojawia się zawsze na twojej twarzy i będzie
dobrze.
- My życzymy ci szczęścia i powodzenia.
Dość. Z potokiem łez odpłynęło moje marzenie. Płakałam, schodząc
ostatecznie z wybiegu. Płakałam, pakując się. Płakałam, żegnając się z Jessicą.
Płakałam, ściskając mocno Maxa i obiecując, że zadzwonię jak tylko… coś
wymyślę. Aż wreszcie, gdy miałam przekroczyć próg Domu Modelek, zabrakło mi już
łez. Otrząsnęłam się.
Ktoś kiedyś powiedział, że każdy koniec to tylko nowy początek.
Otulona szczelnie płaszczem, przytulając policzek do zimnej szyby samochodu,
który bezpiecznie miał odstawić mnie do domu, spoglądałam na przechodniów
londyńskich ulic, ściskałam w dłoniach mój lookbook z najlepszymi zdjęciami,
jakie zrobiono mi podczas tych kilkunastu tygodni i próbowałam nie myśleć o niczym.
Chciałam, podstępnie, oczyścić umysł ze wszelkiej złej energii, jaka mogła się
w nim skumulować; chciałam pozbyć się uczucia żalu i zawodu; chciałam
pozostawić sobie tylko czystą, jasną płaszczyznę, na której, bogatsza o wiele
doświadczeń, mogłabym zbudować zupełnie nową postać siebie. Nie Ines – dziewczyny
bez perspektyw, ale Ines – modelki. Ponieważ poczułam, że to jest to, co mogę
robić, wiem, jak robić i, co najważniejsze, chciałabym robić.
Spokojna, podziękowałam kierowcy, uśmiechając się i przybijając mu
piątkę, kiedy po trzech i pół godzinie zatrzymywałam się na dobrze mi znanej
ulicy. Odczekałam aż samochód odjedzie, odprowadzając go wzrokiem aż do
momentu, gdy zniknął za rogiem. Odetchnęłam głęboko trzy razy, złapałam walizkę
w dłonie i pozwoliłam sobie jeszcze na kilka minut opierania się o drzwi wejściowe
i cieszenia się deszczem. Pogoda dostosowała się całkowicie do mojego humoru –
nie była to ulewna, lecz lekka mżawka, bardziej orzeźwiająca i oczyszczająca,
niż można się tego było zazwyczaj spodziewać.
Uśmiechnęłam się niepewnie, gdy drzwi nagle otworzyły się, wytrącając
mnie z równowagi. Odwróciłam się by stanąć twarzą w twarz z ojcem. Uniosłam
brew i zaczerpnęłam powietrza, ale uprzedził mnie pospiesznie:
- Dzwonili do nas z programu. Mówili, że wracasz – posłał mi
najsłodszy ze swoich uśmiechów, który zawsze sprawiał, że czułam się pewniej,
bezpieczniej; teraz jednak ten właśnie uśmiech dostał się do sejfu, w którym
ukryłam mój płacz i lament. Szlochając cicho, prawie bezgłośnie, zostałam wciągnięta
do środka przez tatę, usadzona przy stole w kuchni i pokrzepiona filiżanką gorącej
czekolady.
Patrzyłam na moją parującą przyjaciółkę zamkniętą w ulubionym kubku i
szybko postanowiłam odsunąć ją na bok – przywitałam blat stołu z moim czołem i
poinformowałam go, mamrocząc między salwami szlochu:
- Jestem beznadziejna.
Tak długo już nie płakałam - ze cztery godziny… - że w końcu musiałam
wybuchnąć. Żałowałam tylko, że pozwoliłam sobie zachowywać się jak mała dziewczynka,
której odebrano marzenia jeszcze na oczach uczestniczek programu i całej ekipy.
Litrami niekontrolowanych łez zburzyłam mój starannie kreowany wizerunek osoby
profesjonalnej, chłodno podchodzącej do sprawy, cechującej się wyjątkową wytrzymałością
psychiczną.
- Nie jesteś – poczułam, jak dłoń mojego taty zakrywa moje, bezwładnie
położone na stole – Po prostu jest ci przykro.
Okej, może. Dobra. Tak. Kurczę, mój ojciec zawsze ma rację.
- Jest mi przykro – powtórzyłam, oddychając głęboko, by oddech wreszcie
mógł się uspokoić, a mózg skorzystać z pełnej dostawy tlenu.
- Jesteś dzielną dziewczynką, Ines. Piekielnie dzielną.
Uniosłam głowę i o mały włos znów nie poddałam się desperacji, widząc
jego ciepłe oczy, patrzące na mnie z miłością.
- Dzięki, tato – uśmiechnęłam się lekko.
Trzasnęły drzwi.
Wyszarpnęłam dłonie z uścisku taty, podskakując na krześle. Spięłam
się, przygryzłam wargę i zacisnęłam dłonie w pięści.
Cały mój plan pustej przestrzeni, nowego początku i rozpoczęcia życia
według swoich ostatnio przyjętych do świadomości marzeń nie uwzględniał
maleńkiego szczególiku, który mój mózg, chyba ze względu na ból z owym
elementem związany, perfidnie pominął. Nie uwzględniłam nigdzie mojej mamy.
- Mogłabym porozmawiać z panię Beacon, która zorganizowałaby ci na
razie jakiś nieoficjalny staż w naszym banku. A od jesieni, kiedy rozpoczęłabyś
poważne studia, mogłabyś już zostać przyjęta do pracy na normalnych warunkach.
Przez pół godziny streszczałam mojej mamie przygody, jakie spotkały
mnie w programie, starając się jak najczęściej powtarzać, jak wiele szczęścia,
energii i doświadczenia w branży dała mi ta zabawa, jak ukształtowała mnie jako
osobę, jak dała mi możliwość patrzenia na przyszłość z pewnym postanowieniem do
podjęcia walki o to, co rzeczywiście chciałabym robić, jak każda przeżyta chwila
mnie umocniła i uczyniła odrobinę odporniejszą na nieczułość i zło tego świata…
…a ona zbyła to błahym „aha” i poprosiła tatę o filiżankę herbaty.
Później zaczęła swój wywód.
- Mamo, bo ja chciałabym ci powiedzieć o…
- Bankowość w Londynie wydaje się być wystarczająco dobra, byśmy mogli
zaoszczędzić na wysyłaniu cię gdzieś w nieznane. Do uczelni miałabyś tylko niecałą
godzinę autobusem, a w miesięcznym przeliczeniu takich codziennych przejazdów
wychodzi to nawet nie tak drogo, jak się spodziewałam.
- Mamo! – spróbowałam jeszcze raz – Mamo! – a potem nagle zamknęłam usta
i uniosłam jedną brew – Już planowałaś? Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że
podjęłaś już konkretne plany i decyzje…
- Skarbie – odezwała się słodko, opuszczając filiżankę na spodeczek i
podnosząc na mnie zmęczone oczy – Ja podjęłam już konkretne kroki.
- Ale jak to? – usiadłam, kładąc ręce na kolanach. Potem włożyłam je
do kieszeni spodni. By po chwili znów je wyciągnąć i położyć na stole. A potem
znowu schować do kieszeni.
- Przecież miałyśmy umowę – przypomniała ostro, obserwując mnie czujnie.
Na przemian zaciskałam i rozluźniałam szczękę, obdarzyłam ją szybkim
spojrzeniem, odchyliłam się na oparcie i spoglądałam przez okno, gdy ona dalej
mówiła:
- Jeśli nic z tego nie wyjdzie – pochylała się w moją stronę ponad
stołem - miałaś zająć się prawdziwą pracą.
Przygryzłam wargę, zaciskając dłonie w pięści.
- Podjęłaś już konkretne kroki? – powtórzyłam za nią cicho. Ta jedna
sentencja wypowiedziana przeze mnie z czystą złością, zamknęła jej na chwilę
usta. – Nie wierzę, mamo. Nie - prychnęłam – To ty we mnie nie wierzysz.
Milczała, co doprowadzało mnie do szału.
- Co ci się nie podoba w modelingu? – zapytałam nagle, uparcie patrząc
na mżawkę stopniowo zmieniającą się w rzęsisty deszcz.
- To nie jest… - odpowiedziała od razu, ale szybko jej przerwałam:
- Prawdziwy zawód? Błąd. Dochodowy zawód? Drugi błąd. Szanowany zawód?
Nie wiem, może, z twojej perspektywy na pewno.
- Przestań – zbeształa mnie – rozmawiać ze mną w taki sposób.
- Mamo – mój śmiech zabrzmiał gorzko, niepokojąco. Spojrzałam jej
prosto w oczy i pokręciłam głową – My już dawno temu przestałyśmy rozmawiać.
Wypowiadamy tylko głośno monologi, nie słuchając się nawzajem… - i wtedy
uderzyłam: - Nie zostanę bankowcem. Nie będę ekonomistą. Ani lekarzem czy
dentystą. Mamo – uważnie patrzyłam, jak robi się cała czerwona z oburzenia –
Zostanę modelką.
- W takim razie ja nie mam zamiaru dłużej zapewniać ci już wygód,
skoro nie chcesz zabrać się do porządnej pracy.
--------------------------------------------------------
gdyby ktoś jeszcze się nie zorientował, tytuły rozdziałów są tytułami (fragmentami?) piosenek.
dzisiaj sponsoruje nas Daughter - Home.
xx.