czwartek, 8 stycznia 2015

XV - bang bang.

Czym jest miłość? Skąd się bierze i dokąd zmierza? Kiedy się rodzi i dlaczego za każdym razem zaskakuje?
Zdecydowanie nie było to moje ulubione pojęcie, nie miałam w tej dziedzinie żadnego doświadczenia i wszyscy znają moją niechęć do damsko-męskich relacji. Stop, wróć - to nie jest niechęć, to... uprzedzenia. Duma i uprzedzenia.
Staję przed lustrem i widzę dzieciaka, a nie dziewczynę, którą można by się zainteresować w ten sposób. Mam maleńkie piersi, jestem koścista i pyskata - jak można mnie pożądać?
Zespół Zayna za dwa tygodnie rozpoczynał trasę koncertową po Europie. Dobry miesiąc codziennych prób, treningów i występów, brak czasu na jeden spokojny oddech. Dlatego kochaliśmy się jak szaleni, czerpiąc z każdej chwili, którą mogliśmy spędzić razem.
Próbowałam nastawiać się optymistycznie na naszą rozłąkę, ale szczerze mówiąc, nie wiedziałam, jak będę się zachowywać, gdy już dojdzie do ostatecznego pożegnania. On był moim pierwszym poważnym partnerem i, na litość boską, umierałam z tęsknoty, gdy był w innej części Londynu, a teraz będę musiała być ekstremalnie cierpliwa, gdy będzie odwiedzał inne, zamorskie kraje.
- Obiecuję, że zobaczymy się w połowie trasy, kiedy dostaniemy kilka dni wolnego - trzymał mnie za rękę i głęboko patrzył w oczy, a mi wciąż miękły kolana. Tyle tygodni już mu się przyglądałam i za każdym razem czułam się, jakbym widziała go po raz pierwszy - oszołomiona, zamroczona, oczarowana. Czy to jest miłość?
Portugalia, Hiszpania, Francja, Włochy... to wcale nie jest tak daleko. Ale chyba nie darowałabym sobie, gdyby Zayn nie mógł odpowiednio skoncentrować się na swojej pracy przez loty do Londynu, by zobaczyć mnie przez dwie i pół godziny. Jasne, byłoby bardzo romantycznie, ale wykończyłoby go to fizycznie. A ja umarłabym z nadmiaru słodyczy.
Z jego perspektywy sprawa przedstawiała się nieco inaczej:
- Dlaczego ty ze mną nie pojedziesz? - nalegał - Załatwię ci hotel.
- Gdzie? - przewracałam oczami.
- Gdziekolwiek. Wszędzie. W każdym mieście, które odwiedzimy.
Śmiałam się, mając nadzieję, że żartuje. Ostatnio zaniedbałam swoją karierę na rzecz życia prywatnego, ale to nie znaczyło jeszcze, że mogłam się urwać na cały miesiąc z Londynu dla własnego kaprysu. Po pierwsze, nie miałam odpowiedniej sumy pieniędzy, która zapewniłaby mi utrzymanie na tak długi czas, a czułabym się paskudnie, zdając się na portfel mojego chłopaka. W końcu ostatnio nauczyłam się być niezależna. Po drugie, nieważne jak bardzo perspektywa spędzania każdej nocy w innym mieście była pociągająca, miałam swoje zobowiązania wobec Maxa i chyba nie byłam jeszcze gotowa, żeby ruszyć w świat, szczególnie, że wolałabym podbić go jako "świetna modelka" a nie "nowa przyjaciółka Zayna Malika".
Kończyłam temat, nie udzielając właściwie żadnej odpowiedzi i kiedy już znalazłam się w punkcie krytycznym, na pięć dni przed wylotem One Direction do Europy, z pomocą przyszedł mi, jak zwykle, Max.
Zayn zabrał mnie do swojej ulubionej restauracji, żeby trochę się mną pochwalić i dać mi do zrozumienia, że traktuje to coś między nami bardzo poważnie. Ubrałam się ładnie, starając się wyglądać jednocześnie szykownie i swobodnie, co wychodziło mi tak nieudolnie, że kelner w pierwszej kolejności zaproponował nam coś mocniejszego, a dopiero potem przyjął nasze zamówienia.
Całą kolację starałam się unikać tematu jego wyjazdu i faktu, że, jak sam to określił, zaczyna sezon. To oznaczało kilka miesięcy nieobecności z powodu trasy światowej, z krótkimi przerwami na Londyn. Europa, Azja, USA... każdemiejscenaświecie. A ja wciąż tutaj, w Londynie.
Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, czekając, aż któreś stanie twarzą w twarz z problemem i zaproponuje jakieś rozwiązanie sytuacji i w momencie, gdy on zebrał już się w sobie i otwierał usta, zadzwonił mój telefon. Przeprosiłam, rumieniąc się i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Max?
- Maleńka, mam dla nas bardzo, bardzo dobrą wiadomość... - i zaczął mi pokrętnie wyjaśniać... coś, używając do tego miliona nazw własnych sklepów i magazynów, które powinnam znać, nazwisk, które powinnam kojarzyć i modelek, z którymi powinnam była się zaprzyjaźnić. Zrozumiałam jedynie, że wspomniał coś o Borrellu, za to ani słowem nie zająknął się o Anthonym - I jak to widzisz, maleńka?
Nie widziałam, szczerze mówiąc, dlatego poprosiłam, żeby wytłumaczył mi to jeszcze raz, wolniej, spokojnie i najlepiej w ograniczeniu do trzydziestu słów.
- Niczego cię nie nauczyłem - westchnął - Burberry chce, żebyś została jedną z twarzy nowej kolekcji.
To rozwiązywało sytuację całkowicie. Nie było mowy o wyjeździe z Zaynem, bo byłam komuś potrzebna w Londynie. Jak do tego doszło, że znana marka wyciągnęła mnie z modowych slumsów i postanowiła postawić na piedestale między Carą Delevingne a  Jourdan Dunn? Zapytałam o to samo Maxa, a on stwierdził wesoło, że jest podobno najlepszym menadżerem na świecie i mam ogromne szczęście, że postawił na mnie wszystkie swoje oszczędności zarówno materialne i niematerialne.
- Kocham cię - zapewniłam go, ciesząc się jak dziecko.
Zayn cieszył się dużo mniej, ale chyba zrozumiał, że nie ma prawa zabraniać mi robić kariery, skoro sam właśnie rusza na tournée. Ale wymusił na mnie obietnicę, że przylecę do niego chociaż raz.
- Wszystko zorganizuję - zapewnił - chciałbym tylko, żebyś zobaczyła...
- Jak okropnie tańczysz?
Zaśmiał się.
- Tak. Właśnie.

Pożegnaliśmy się z Zaynem długo, namiętnie i moje serduszko bardzo powoli zaczęła przepełniać ogromna, ciemna fala tęsknoty. Kiedy stanęłam przed drzwiami mieszkania czułam się paskudnie, ale prawdziwe piekło zaczęło się dopiero, gdy przekroczyłam próg.
Max niewątpliwie był najwspanialszym menadżerem, jakiego mogłam sobie wymarzyć, ale z drugiej strony był równocześnie najbardziej irytującym perfekcjonistą i cholerykiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam podczas całego mojego życia. Zmusił moją głowę do skupienia się na pracy, bo "praca jest teraz najważniejsza", jak twierdził. Następnego dnia miałam spotkać się z przedstawicielami Burberry.
Nie będzie żadnego castingu, od razu zostałam zakwalifikowana, po prostu bardzo im się spodobałam i podobno idealnie pasowałam do całości projektu, tak twierdził Max – nie oznaczało to jednak, że nie mogą zmienić zdania, kiedy zobaczą mnie na żywo. Mój przyjaciel nakręcony jak dzieciak, zasypywał mnie ogromem informacji i wymagał całkowitego skupienia, od czego okropnie rozbolała mnie głowa już po godzinie naszego wspólnego tylko z nazwy obmyślania strategii.
Na moją korzyść działał fakt, że tym razem mogłam zabrać go ze sobą. Z drugiej jednak strony, kiedy następnego dnia po szybkim i mocnym kubku gorącej herbaty, ramię w ramię z przyjacielem brnęłam na szóste piętro wielkiego domu handlowego, uświadamiałam sobie wszystkie negatywne skutki naszej współpracy. Po pierwsze, sama byłam wystarczająco zestresowana i jego podenerwowanie dodatkowo tylko mnie irytowało. Po drugie, Max miał denerwujący zwyczaj wytykania mi błędów, co w niektórych momentach życia naprawdę doceniałam, bo uchroniło mnie to już przed popełnieniem pół miliona faux pas w modowym świecie, dzisiaj jednak tylko dodatkowo mnie dołowało. Po trzecie, robiłam rano wszystko co mogłam, żeby zatuszować swoje niewyspanie i byłam w pełni świadoma tego, że jeśli szybko nie pozbieram się w sobie, nie będę nadawała się do pracy i naprawdę, Max nie musiał mi tego głośno wypominać:
- Nie wyspałaś się dzisiaj - stwierdził cicho z niesmakiem, kiedy zamknęły się za nami drzwi wielkiej, srebrnej windy.
- Jakby to była moja wina - burknęłam, uparcie wpatrując się w podłogę. Miałam na sobie wysokie, czarne buty, które kupiłam ostatnio na wyprzedaży, a które dzisiaj wydawały mi się cholernie niewygodne. Dżinsy nie leżały na mnie tak dobrze, jak to sobie zaplanowałam. Szary podkoszulek wymiął się nieszczęśnie podczas podróży metrem. Nie mogłam użyć makijażu, dlatego potraktowałam moją twarz jedynie nikłą warstwą podkładu, który nie zdołał jednak ulepszyć niezdrowego koloru mojej skóry. Włosy w ogóle ze mną nie współpracowały i nawet związane w wysoki kucyk, zdawały się być koszmarnie splątane i pozbawione wszelkich chęci życia. Jedynie kurtka z imitacji skóry ratowała jakoś moją stylizację. Ładnie wyglądała, dodając mi pewności siebie.
Max westchnął ciężko i ścisnął moją dłoń, chyba orientując się, że naprawdę nie jestem dzisiaj w najlepszej formie i podcinanie mi skrzydeł nic nie da. Byłam na siebie nieźle wkurzona. Dlaczego nie potrafiłam wykrzesać chociaż odrobiny entuzjazmu? Przecież bardzo mi na tym zależało.
Równocześnie moje serce zostało ukłute przez dwie wykałaczki czarownika voodoo. Jedna miała na imię Zayn i była za daleko. Druga nazywała się Jessica i nie potrafiłam jej znaleźć. Świetnie.
Miałam nadzieję, że kumulację moich depresyjnych stanów zawdzięczam cyklowi biologicznemu - nie ma to jak zwalić wszystkie nieszczęścia umysłu na zbliżający się okres - i że jutro będę już szczęśliwym, wolnym od zmartwień ptaszkiem z uśmiechem i chęcią życia.
Winda otworzyła się i oboje zostaliśmy porażeni widokiem świata, który do tej pory był dla nas niedostępny, świata wyższego modelingu. Żadne sesje z Anthonym czy podrygiwanie w kusych spódniczkach z Borrellem, żadna Złota Porada Maxa nie mogła mnie przygotować na to, co spotkało mnie za szklanymi ścianami marki Burberry ani na świat, w który zostałam wciągnięta później.
Teraz jednak wciąż wyglądałam jak koniec świata, moje serce przeżywało minizawał, a Max ściskał moją dłoń, wpatrując się we wszystko z zachwytem i jednocześnie próbując ukryć swoje oszołomienie.
Burberry zajmowało dwa pietra i mogłabym przysiąc, że składały się one jedynie z miliardów ton szkła i materiałów, z tym, że szkło zajmowało każdą możliwą powierzchnię, a materiały grzecznie wisiały na wieszakach, owinięte w inne materiały, żeby zwielokrotnić niemożliwość zniszczenia dzieł tak cennych, że Anna Wintour dałaby się za nie pokroić. Albo przynajmniej ściąć grzywkę.
Jakiś miliard osób niwelował z gracją między tymi taflami szkła. Kobiety w wysokich butach i dopasowanych garsonkach, mężczyźni w garniturach, wszystkie dłonie nosiły teki, kawy, wieszaki, niektóre nosiły nawet jakieś niewielkie szkła - ale po co?
Cóż, pozwólcie, że udzielę wam rady, bardzo przydatnej w każdej branży: jeśli chodzi o różne dziwaczności, wszystkie te guilty pleasures i inne takie, waszego szefa - nie pytajcie. Uwierzcie, nie chcecie wiedzieć.
Więc winda ponownie zniknęła, zamykając się za nami i to ciche "brzdęk" przywróciło nam mowę i zdolność myślenia, przynajmniej częściowo. Max znienacka puścił moją doń, spojrzał z ukosa jeszcze raz na siedem nieszczęść, jakie prezentowałam swoją osobą i bezprecedensowo wetknął swoją chłodną dłoń do tylnej kieszeni moich spodni, w ogóle nie przejmując się tym, że może mój prawy pośladek nie życzył sobie jego obecności.
- Co robisz? - zaczęłam się krzywic, ale on spojrzał na mnie tym spojrzeniem, które rezerwował jedynie na bardzo wyjątkowe okazje i praktycznie wcisnął w moją dłoń telefon komórkowy.
- Co? - zapytałam głupio, unosząc brew. Z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że zachowywałam się wtedy jak idiotka.
Kątem oka oboje zauważyliśmy, że jakaś sztywno wyglądająca dziwaczka za przezroczystym kontuarem zainteresowała się naszymi osobami, ale zignorowaliśmy ją, na razie, ostentacyjnie.
- Zadzwoń do niego - polecił mi Max.
- Po co?
- To jest jedyna rzecz, która może nas teraz uratować - i odwrócił się z szerokim uśmiechem do jednej z najchudszych kobiet na świecie, jakie widziałam. A spędziłam sporo czasu w domu modelek i w ogóle miałam ostatnio sporo do powiedzenia w ich świecie.
Patrzyłam przez chwilę na wyświetlacz, kiedy mój przyjaciel rozpoczynał jakąś wesołą, bezsensowną pogawędkę, tylko po to, by dać mi trochę czasu.
- To bez sensu - mruknęłam do siebie. Przecież on był zajęty. Przecież nie miał potrzeby rozwiązywania moich problemów. Przecież tutaj nawet nie było problemu, po prostu czułam się podle. Przecież nie jest magikiem, żeby odepchnąć mój zły nastrój za zasłonę ciemności. Przecież nic nie poradzi na to, że nie mógł tutaj być, kiedy podejmuję jeden z najważniejszych i najodważniejszych kroków w moim życiu, żeby trzymać mnie za rękę i całować w czoło. Przecież to nie jego wina.
Ale jednak wykręciłam jego numer, który znałam już na pamięć i czekałam jak głupia te cztery sygnały, aż się odezwie. Nie podobało mi się to, zupełnie. Nie podobało mi się, że potrzebowałam go przy sobie, że tęskniłam, że nie mogłam przestać o nim myśleć i zastanawiać się, co takiego moglibyśmy teraz robić. Chciałam być niezależną kobietą i długo o to walczyłam, a teraz...
- Ines?
Jego głos uderzył mnie, dosłownie. Sprawił, że mój minizawał przekształcił się w bardzo-zawał i kolana mi zmiękły. Jezu, jaka była ze mnie ciepła klucha.
- Cześć - mój głos brzmiał jakoś dziwnie piskliwie - Nie przeszkadzam? - zabrzmiało głupio, ale w mojej głowie wydawało się być lepszym wyborem niż pełne desperacji "Potrzebuję cię!".
- Cieszę się, że dzwonisz - miałam nadzieję, że nie kłamał - właśnie miałem...
- Nie mam za dużo czasu - naskoczyłam na niego trochę - Przepraszam - byłam zdenerwowana rozmową z nim bardziej niż pobytem w tej szklanej pułapce, cholera - Jestem właśnie w Burberry i...
- Gdzie? - przerwał mi.
- Zayn, Burberry. Wiesz, taka duża...
- Maleńka, wiem czym jest Burberry. Jestem po prostu zdziwiony, że dzwonisz do mnie, kiedy powinnaś zwalać wszystkich z nóg.
Przewróciłam oczami. O tak, pospadają z krzeseł jak zobaczą efekty mojego braku snu.
- Ja tylko... No, bo... Po prostu...
- Boisz się? - zniżył głos do szeptu, więc ja też się dostosowałam:
- Jak cholera - zgarbiłam się trochę, jakbym była w stanie się ukryć w tych sterylnych labiryntach szkieł.
Zaśmiał się, krótko, a ja zaczęłam przygryzać paznokieć.
- Więc przestań - poradził.
- Zayn, cholera, to nie jest takie proste - krzyczałam na niego, szeptem, ale jednak.
- Jest, Ines. Kocham cię - powiedział po krótkiej przerwie, głośniej, z powagą, a to sprawiło, że zaczęłam denerwować się bardziej - Jesteś jedyną kobietą, która prawdopodobnie może skopać tyłki całemu światu. Nie możesz stchórzyć przed jakimiś tam... - nie dokończył, ale domyśliłam się, o co mu chodzi. Nikt nie mógł mnie pokonać, prawda? Przecież taki był plan. Na tym polegało wdrażanie w życie Tego Genialnego Pomysłu; na walce.
- Ines? Bądź moim małym wojownikiem, okej?
- Okej - zgodziłam się, uśmiechając się nieoczekiwanie.
- A kiedy spotkamy się następnym razem mój mały wojownik...
- Ugh - jęknęłam, tłumiąc chichot i rozłączyłam się.
A potem skopałam tyłki reszcie świata. Tak, jak obiecałam.





puk, puk. jest tutaj ktoś jeszcze?