piątek, 31 października 2014

XIII - let your heart decide.

Schrzaniłam na całej linii.
Byłam nieostrożna i dopuściłam się jednego z podstawowych błędów, przed którymi gdzieś tam na początku, podczas wspólnie pijanych porannych kaw przestrzegał mnie Max. Dałam się sfotografować niewłaściwej osobie w niewłaściwej sytuacji z niewłaściwą osobą, kiedy właściwie - dla odmiany - nie robiłam nic głupiego. Po prostu złe ujęcie, zły kąt nachylenia, moja optycznie skrócona sylwetka i dziwny wyraz twarzy - mało tego, nachylona blisko mojej szyi uśmiechnięta twarz pijanego Bobby'ego i głupi podpis.
Na szczęście nie był to żaden regionalny dziennik, ale facebook.
- Nie wierzę - wzdychał Max, przeglądając dwa dni później zdjęcia z imprezy - No po prostu nie wierzę. Boże, czy ty to widzisz? - wzdychał, kręcił głową, mruczał coś do siebie i co jakiś czas zerkał na wyświetlacz telefonu - Jak mogłaś na to pozwolić? Wiesz, że to zdjęcie może się kiedyś na tobie zemścić?
Wzruszyłam ramionami nawet nie zwracając na niego uwagi.
- Stało się - poinformowałam go prosto, bo nie robiło to na mnie wrażenia. Nagle zaprzestałam starannego zmywania naczyń i zapatrzyłam się w okno na ociekające deszczem ulice.
Czy nadawałam się na modelkę, jeśli w ogóle nic związanego z modą i show-biznesem mnie nie obchodziło? - ta myśl pojawiła się w mojej głowie tak nagle, że rzuciłam wszystko i usiadłam na kuchennym krześle, żeby móc lepiej się skupić, wytrzeszczając oczy na bielutką ścianę.
Szybko podliczyłam spędzone poza domem tygodnie - miesiące - i zastanowiłam się, czy kiedykolwiek przejęłam się chociaż jednym z tych elementów, o które notorycznie, bezustannie martwił się Max.
Odpowiedź była prosta - nie.
Dlaczego chciałam zostać modelką? Bo nie miałam lepszego pomysłu na życie. Dlaczego przetrwałam w TopModel? Bo jakimś cudem moja naturalna nieudolność pozwoliła mi wmówić światu, że jestem wyjątkowa. Dlaczego Borrell wybrał mnie do teledysku? Bo przypominałam mu ubiegłowieczne gwiazdy. Dlaczego Anthony wybrał mnie do zdjęć? Bo wpadłam na niego, dosłownie. Dlaczego Zayn się ze mną spotykał? Bo byłam wariatką, proste.
Nigdy, uświadomiłam sobie z bólem, nie próbowałam na serio zainteresować się modą, chociaż lubiłam przeglądać kolorowe czasopisma albo wertować sterty ubrań w sklepie taty. Ale tego nijak nie można było nazwać "high fashion", gdzie próbowałam się dostać. Albo gdzie Max próbował mnie wrzucić. Albo gdzie Borrell starał się mnie wkręcić, a Tony wkupić.
Spojrzałam na swojego przyjaciela jak z prawdziwym cierpieniem ogląda kolejne fotki, na których wygląda źle - biedaczek, dał się wciągnąć w zabawę jakiemuś Justinowi i cały następny dzień spędził z bólem głowy, brzucha i serca. Zadziwiał mnie: momentami wydawał się być chłodnym profesjonalistą, a kiedy przychodziło co do czego, poddawał się fali tak, jak to robiła większość. Jakby czasowo wyłączał myślenie.
A potem cierpiał na własne życzenie.
Stłumiłam westchnienie i nagle poczułam nieodpartą chęć porozmawiania z kimś, kto by mnie zrozumiał. Komu mogłabym opowiedzieć o chaosie w głowie urywanymi wypowiedzeniami, a kto umiałby to przetworzyć na zdania złożone z okolicznikami miejsca i dopełnieniami bliższymi.
- Czy Jessica zostawiła nam adres? - poderwałam się z krzesła tak nagle, że Max podskoczył na swoim miejscu po drugiej stronie blatu.
Spojrzał na mnie ponuro i ostentacyjnie kliknął Enter.
- A co? - zapytał, unosząc brew.
Przewróciłam oczami. Myślałam, że jego skacowany, zdradzony humor będzie się polepszał, podczas gdy z każdą godziną Max zapadał się w jeszcze większy psychiczny dołek.
- Chcę jej wysłać porcję indyka na święto dziękczynienia - powiedziałam, ruszając do przedpokoju.
- W Anglii nawet nie obchodzi się tego święta! - zbeształ mnie, odchylając się na krześle, by jak najdłużej móc śledzić mnie wzrokiem.
- Głupio pytasz, więc głupio odpowiadam - założyłam czarny płaszcz, który ostatnio pozwolono mi zabrać z sesji. Nie była to Chanel ani nawet zwykła Bershka, ale zawsze lepiej jest mieć płaszcz gratis niż nie mieć żadnego, nie?
- Nie zostawiła - skapitulował, opadając ponownie na krzesło - Zadzwoń do niej albo coś. Pozdrów Zayna.
Zmarszczyłam brwi na nagłą wzmiankę o nim. Max Chyba naprawdę czuł się podle po tej całej imprezie, skoro desperacko próbował zainteresować się czyimkolwiek związkiem, byle nie swoim. Który był… Nie był. Ha, w tym właśnie tkwił problem.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie, spoglądając na niego zza progu - Jak chcesz to mogę zostać i możemy...
- Nie trzeba - uciął  krótko. Miałam nadzieję, że otworzy się, kiedy przejdą pierwsze objawy kaca, ale najwyraźniej jego ból schowany był jeszcze nieco głębiej.
Problemy mojego najlepszego przyjaciela były dla mnie ważne, ale teraz istotniejszą sprawą wydawało mi się znalezienie Jessici. Czemu wcześniej nie przejęłam się nieodbieranymi telefonami? Czemu nie zmusiło mnie do działania jej nagłe wyprowadzenie się i zerwanie kontaktu... ze mną? - bo Max utrzymywał, że regularnie pisują smsy. Okropna ze mnie przyjaciółka, nie ma co.

Przestało padać, za to wciąż jeszcze było chłodno, kiedy metrem próbowałam się dostać na drugi koniec miasta. Jednak wybłagałam u Maxa adres, ale pozostawał on nieścisły - tylko ulica. Żadnego numeru mieszkania.
Może to były tylko jakieś moje głupie obawy? Może niepotrzebnie utrudniałam sobie wyobrażenie rzeczywistości? Może Jessica nie potrzebowała numeru mieszkania, bo z dnia na dzień stała się milionerką i zamieszkała w domku jednorodzinnym albo wynajęła dla siebie całą kamienicę? Albo ulicę? Albo kupiła wyspę?
Okolica była szara, smętna, jednakowa z każdej strony. Rzędy takich samych budynków z czerwonej cegły nie wyglądały ani trochę zachęcająco; ich ogródki były martwe, a okna brudne. Życie, nawet jeśli kiedykolwiek się tutaj pojawiło, dawno postanowiło chyba uciec jak najdalej, bo po chodniku nie przechadzały się nawet drobnoustroje, przysięgam.
Gdybym była inteligentniejsza albo potrafiła myśleć logicznie, przyczynowo - skutkowo, pewnie wzięłabym nogi za pas i więcej się w takim miejscu nie pokazała. Nie dość jednak, że nie miałam oleju w głowie, to byłam uparta i rzadko zawracałam z raz obranej ścieżki, dosłownie.
Brnęłam przez osiedle, starając się wyglądać niemal tak samo martwo jak cała reszta otaczającego mnie świata. Szare chmury wiszące nad moją głową tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nigdy nie był to najszczęśliwszy zakątek ziemi. Kamienie zgrzytały pod moimi nogami, wiatr świszczał, ocierając się o kurtkę i nawet duch nie raczył się pokazać.
Minęłam tak cztery posesje, siedem, jedenaście i wreszcie zdecydowałam się zadzwonić.
Jessica nie odebrała.
Odwróciłam się nagle. Miałam wrażenie, że usłyszałam czyjś głos po drugiej stronie ulicy, ale nie dostrzegłam tam absolutnie nic.
Max nie odebrał.
Przyspieszyłam kroku. Nie wiem, czego się obawiałam - kto mógł mnie zaatakować na odludziu? Miałam jedynie nadzieję, że biednej Jess nie spotkało kiedyś wcześniej to samo. Doskonale potrafiłam sobie wyobrazić jak w panice przyspiesza krok, jak rozgląda się dookoła, zaniepokojona i wreszcie jak ucieka przed oprawcą. Ugh, powinnam odstawić na jakiś czas kryminały.
Plusem mojej obecnej pracy był fakt, że na życie miałam coraz mniej czasu, dlatego wszystkie horrory poszły w odstawkę - co pozwoliło mi wyeliminować z obrazu uciekającej Jessici piły łańcuchowe, zombie i krew.
Sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu, a potem szybko napisałam do Zayna: Kawa?
Po kilku sekundach otrzymałam odpowiedź: Nie dam rady wyrwać się ze studia...
Nie ma sprawy - odpisałam, zezując niepewnie na boki - Poproś tylko ochroniarza, żeby mnie wpuścił.

Musiałam być bardzo ostrożna, dlatego po drodze do wielkiego budynku wytwórni zaopatrzyłam się w najdłuższy szalik, jaki udało mi się dostać. W zamierzeniu miał mnie on ukrywać przed wścibskimi fanami, ale chyba znowu się przeliczyłam - nieważne ile zdjęć zrobił mi już Tony, wciąż mogłam tylko pomarzyć o rozpoznawalności Kate Moss czy Naomi Campbell.
Rany, kiedy ja zrobiłam się taka próżna?
Zostałam zatrzymana trzy razy, każdorazowo przez innego umundurowanego i każdemu z uroczych panów zmuszona byłam podać swoje dane personalne i okazać dowód tożsamości - dopiero wtedy zaczęli się do mnie uśmiechać. Jeden nawet zrezygnował z przeszukania wszystkich moich kieszeni - jakby w tak ciasnych spodenkach można było ukryć cokolwiek.
Ostatni z ochroniarzy okazał się być bardzo pomocny i grzecznie zaprowadził mnie na górę, zerkał jednak na mnie niepewnie, jakbym przyszła ukraść stąd Zayna, a nie po prostu się z nim zobaczyć. Próbowałam wzrokiem dać mu do zrozumienia, że jestem grzeczną dziewczynką.
Nie widziałam Malika od czasu niesamowitej imprezy, którą skończyliśmy rozjazdem - ja ruszyłam taksówką do swojego mieszkania, nieporadnie tłukąc ze sobą Maxa; na niego czekała czarna, wielka maszyna, prowadzona przez jakiegoś gbura. Poza moim wybrykiem z ostentacyjnym naznaczaniem swojej własności, nie doszło między nami do niczego. Nie byłam pewna, czy powinno mnie to martwić, ale kiedy tylko wczorajszego ranka odczytałam kilka jego smsów, pewnie stwierdziłam, że nie.
Może przejęłabym się bardziej pierwszym pojawieniem się w miejscu pracy mojego... Zayna, gdyby akurat głowy nie zaprzątało mi tysiące pytań dotyczących najlepszej przyjaciółki. Im dłużej się nad tym rozwodziłam, tym podlej się czułam. Jak mogłam pozwolić na zerwanie z nią kontaktów? Z Jess, która nauczyła mnie z Maxem praktycznie wszystkiego?!
Ochroniarz zostawił mnie na końcu jakiegoś korytarza i kazał mi czekać, więc zaczekałam. Minutę, dwie, pięć, och, czas okropnie mi się dłużył. Cudem wydostałam się z kilometrowego szalika i nerwowo zaciskałam go teraz w dłoniach.
- Cześć - pojawił się; zabawne, wyszedł z drzwi po lewej, ochroniarz zniknął w drzwiach z prawej. Uśmiechnęłam się niepewnie, czując skurcz w żołądku:
- Cześć - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że się nie rumienię. Za każdym razem zaskakiwało mnie, jak mógł wyglądać tak dobrze.
Złapał mnie szybko za rękę i pociągnął w trzecie drzwi, brązowe, ze złotym numerem dwieście jedenaście. Był to chyba jeden z tych pokoi, które buduje się tylko po to, by... móc się pochwalić, że ma się dużo pokoi. Ściany miał pokryte boazerią, na podłodze biała wykładzina, nie ma okna, za to są trzy ogromne postery jazzowych wykonawców i ogromna lampa zawieszona u sufitu, w stylu art deco.
- Nie masz kawy - zauważył Zayn inteligentnie, siadając na jednej z trzech czarnych kanap, kiedy ja jeszcze rozglądałam się po niewielkim pomieszczeniu. Odwróciłam się w jego stronę i wzruszyłam ramionami.
- Wypiłam w drodze. Za długo się tutaj idzie. Nie sądziłam, że... - nie dokończyłam, pokręciłam głową, przysiadając obok niego. Ale w bezpiecznej odległości. Udawałam, że wcale nie widzę jego półuśmiechu.
- Myślałam, że takie pokoje istnieją tylko w filmach - zaczęłam odkrywczo, zaciskając dłonie na szorstkim materiale szalika.
- Jakie?
- Bez konkretnego przeznaczenia - wyjaśniłam.
Jakimś cudem zdołałam się powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego, gdy przysunął się do mnie, muskając dłonią moje przedramię.
- Jesteś zabawna - powiedział nagle, a ja niechętnie podniosłam na niego wzrok - Niedawno byliśmy razem na imprezie, pamiętasz?
Skrzywiłam się nieznacznie.
- Ciężko powiedzieć, że byliśmy razem. Weszliśmy tam osobno i...
- Ale byliśmy tam razem - zripostował szybko - I wyszliśmy razem.
- No, prawie małżeństwo - nie mogłam powstrzymać się od głupiego komentarza, to było silniejsze ode mnie.
- Jesteś zabawna - powtórzył, łapiąc mnie mocno za rękę. Zamarłam na chwilę, a on zaczął kciukiem kreślić małe kółeczka na mojej skórze - Jednego dnia jesteś zazdrosna o moją byłą i rzucasz się na mnie, a następnego udajesz, że...
- Jestem po prostu… - przerwałam mu szybko, wzdychając ciężko, gdy szukałam odpowiedniego słowa: - zawstydzona - przyznałam cicho.
Zaśmiał się krótko, ścisnął mocniej moją dłoń i pociągnął, bym odwróciła się w jego stronę.
- Podoba mi się to – zapewnił, odsuwając mi niesforny kosmyk z twarzy i chowając go za ucho – Bardzo mi się to podoba.
- Wiedziałam – westchnęłam, kręcąc wolno głową – Ja tutaj mówię, że stresuję się wszystkim związanym z tobą, a ty nic sobie z tego nie robisz i stresujesz mnie jeszcze bardziej – złapałam jego dłoń, gdy zaczął opuszkiem palca sunąć wzdłuż mojego policzka i powstrzymałam go. Podniosłam oczy i uśmiechnęłam się krzywo – Dzięki.
- Nie ma problemu – z łobuzerskim uśmiechem złączył nasze dłonie i ścisnął, przysuwając je do siebie - Więc... chciałabyś porozmawiać? - parsknął śmiechem, wyczytując odpowiedź w moich oczach - Nie. Oczywiście, że nie.


piątek, 24 października 2014

XII - still new.

- W tych butach nie da się chodzić! - poinformowałam głośno Londyn, gdy już taksówka, za którą przepłaciliśmy, wysadziła nas na odpowiednim rogu ulicy.
- Bo to nie są buty do chodzenia - wyjaśnił mi grzecznie, acz złośliwie Max - tylko do wyglądania.
- Dzięki - parsknęłam nieelegancko - Od razu mi lepiej.
- Natomiast mnie będzie lepiej, gdy już znajdziemy się w środku - i tutaj kichnął demonstracyjnie, a ja wykrzywiłam usta w uśmieszku pełnym złośliwej satysfakcji.
- Kto by pomyślał, że Londyn może być zimny? - wzdychałam teatralnie, rozkoszując się ciepłem wygodnego płaszcza, podczas gdy on walczył z drżącymi ramionami, opatulonymi jedynie cienkim sweterkiem koloru brudnej bieli.
- Czasami cię nienawidzę - sarknął i ruszył szybkim krokiem pod przestudiowany przez nas kilkakrotnie adres, zapisany na twardych dyskach naszej pamięci, "ponieważ nieelegancko jest szukać domostwa, którego numery rejestracyjne zapisane są na wymiętej karteczce albo jako notatka w aparacie telefonicznym". Cudzysłów należy oczywiście do Maxa.
Dudniący muzyką klubową budynek nie wyróżniał się na tle innych wielkich i zadbanych budowli. Może tylko nieco widoczniej trząsł się w posadach i emanował własnym neonowym światłem. Zabytkowa furtka nie była zamknięta na klucz, a drzwi wejściowe jakiś nieuważny uczestnik zabawy zostawił otwarte na oścież.
Działo się. Nie musiałam liczyć gości imprezy, żeby wiedzieć, iż żaden człowiek nie jest w stanie zapamiętać twarzy tak wielu osób. Szczególnie, jeśli połowa wyglądała tak samo, a druga połowa była zbyt upojona alkoholem i... czymkolwiek, by móc wyraźnie widzieć jej rysy. Była to zabawa z gatunku tych, na które zabiera się ze sobą znajomych. A oni zabierają znajomych. A ci znajomi znajomych zapraszają jeszcze swoich najlepszych przyjaciół ze swoimi znajomymi. Powiązaniom nie ma końca; każdy udaje, że zna każdego i na dłuższą metę nikt właściwie nie wie, jaka to okazja, która jest godzina, z kim tu przyszedł albo chociaż kto jest gospodarzem.
Ale w takich chwilach istnieje tylko jedno zasadnicze pytanie:
Po co to wiedzieć?
- Znasz tu kogoś? - zwróciłam się do Maxa, przekrzykując dudniące basy i skrzeczący głos wokalisty.
Odwrócił się do mnie uśmiechnięty promiennie i rozgrzany samą ilością spoconych ciał włóczących się dookoła.
- Wszystkich! - zapewnił mnie i zniknął, witając się z kimś ostentacyjnie, nim zdążyłam choćby przestrzec go przed wskakiwaniem do łóżka pierwszej napotkanej osobie.
- Max! - wrzasnęłam jeszcze tylko dla zasady - Nie zostawiaj mnie! Samej. W tej jaskini...
- No, no, no, chyba nie jest tak źle?
Wzdrygnęłam się, gdy jakaś ogromna ręka złapała mój łokieć i odwróciła w swoją stronę.
- Cześć - wyszczerzył się głupio jej właściciel, a ja zamrugałam, oślepiona blaskiem jego zębów świeżo po kąpieli alkoholowej.
- Cześć - kiwnęłam głową, oceniając jego stan jako "względnie jeszcze trzeźwy", czyli "nadający się do współpracy".
- Jestem Bobby - nachylił się, by nie musieć krzyczeć. Nie dałby rady; wrzeszczący wokalista miał za sobą lata praktyki i nawet ryk odrzutowca mógłby okazać się niewystarczający do pokonania jego mocnych strun głosowych.
- Ines - uśmiechnęłam się blado, gdy mrugnął do mnie.
- Wyglądasz znajomo!
Nie odpowiedziałam; wzruszyłam ramionami i próbowałam wyglądać, jakbym wcale nie czuła się tutaj dziwnie i niewłaściwie. Boże, mógłby mnie ktoś chociaż przeszkolić z zakresu zachowywania się w gronie sporej liczby osób!
Nie wiem, skąd mógł mnie kojarzyć. Może... nie. Nie byłam jeszcze dobrą modelką; byłam… tylko modelką. Istniała więc szansa, że to był jego stały podryw.
Patrzyłam na jego błyszczące oczy i w duchu błagałam anioła stróża, żeby wreszcie wziął się do roboty i zabrał mnie w jakieś bezpieczne miejsce. Nie wiem jakie, nie potrafiłam jeszcze tego określić, chociaż po mojej głowie nieśmiało kołatała się niesprecyzowana myśl, przyprawiająca mnie o rumieńce.
Na szczęście mój nowy przyjaciel tego nie zauważył.
- Jesteś z Bradford? - zagadnął.
- Nie, ja... - i zdanie urywało się, bo ktoś pociągnął mnie w tłum tańczących.
- Jesteś Ines? - głos znalazł się tuż przy moim uchu. Odsunęłam się szybko odruchowo i już miałam z czystej, dziecinnej przekory skłamać, gdy zorientowałam się, że chłopak z szerokim, szaleńczym uśmiechem może mi bardziej pomóc niż zaszkodzić.
- Zależy kto pyta - możesz przestać wymagać od człowieka ostrożności wobec obcych, ale twoja podświadomość zawsze zachowa ją na czarną godzinę.
- Jestem Harry - duża ręka ścisnęła moją, chociaż wcale mu jej nie podawałam - Musisz być Ines - jak można nosić tak nonszalancko taką świetną, markową koszulkę? - Widziałem twoje zdjęcia.

- Okej - skomentowałam bez przekonania. Kiedyś, mam nadzieję, będę miała jeszcze okazję przyzwyczaić się do takich rewelacji.
- Pozwoliłaś mi wygrać zakład - złapał mnie w pasie i, niezobowiązująco uśmiechając się niemal do każdej mijanej osoby, pociągnął przez tłum, torując sobie drogę łokciami - Znalazłem cię pierwszy.
- Szukałeś mnie? - powtórzyłam, starając się zmierzyć spojrzeniem każdą omdlewającą na jego widok osobę.
- Zayn cię szukał.
Mogłabym przysiąc, że moje serce zatrzymało się na sekundę.


*

Nigdy nie przepadałem za imprezami u Bobby'ego, bo nigdy nie znałem listy gości. Zresztą sam organizator też nie. A to było niebezpieczne, szczególnie, jeśli starałeś się kogoś unikać albo sam chciałeś pozostać dla kogoś niezauważonym.
Ale tym razem miałem pecha.
Blond włosy, głośny śmiech, wysokie buty i charakterystyczny krok. Przecież nikt nie mówił, że ona będzie przeżywać nasze rozstanie; dlaczego dziwiłem się, że pojawia się u naszego wspólnego znajomego wyglądając dobrze, jak zwykle? Dlaczego nie mogę przestać nerwowo zerkać w jej stronę, jednocześnie próbując wtopić się w ścianę, której od pół minuty pilnuję, stojąc sztywno jak słup, kiedy powinienem szukać dziewczyny, którą, dla odmiany, naprawdę chciałem tutaj spotkać? I, cholera, gdzie zgubił się Harry? gdzie Bobby schował moje kluczyki? dlaczego wszyscy dzisiaj wylewają piwo? i, o matko, czemu ta dziewczyna ma na sobie tylko stanik?
Rozejrzałem się nerwowo i westchnąłem, rzuciłem jeszcze jedno krótkie spojrzenie na Perrie i ruszyłem w jej stronę, starając się wyglądać na pewnego siebie. Nie unikniemy tego, prawda? Może więc lepiej mieć już to za sobą...
- Cześć - powiedziałem, łapiąc ją za łokieć: bezpieczna przestrzeń, więcej kości niż ciała.
Poczułem, że wzdrygnęła się lekko, gdy odwróciła się w moją stronę i pokazała jasny uśmiech. Rozumiałem ją doskonale, ja też czułem się dziwnie i sztucznie.
- Co tu robisz? - zagadnęła, próbując być miłą. O czym jeszcze można porozmawiać ze swoją byłą?

Zastanawiałem się czy inni nas obserwują, ale nie chciałem wyglądać na zagubionego, szukając w tłumie ciekawskich spojrzeń, dlatego skupiłem się na jej twarzy i tym, jak w jej policzkach pojawiały się dołeczki, kiedy nerwowo posyłała mi krótkie uśmiechy.
- Może po prostu udajmy, że świetnie było się spotkać - zaproponowałem, pochylając się nieznacznie w jej stronę. Wzdrygnęła się, co nie uszło mojej uwadze, ale miałem nadzieję, że nikt więcej nie zainteresował się tym faktem - Współpracujmy, a może jakoś wybrniemy z tego z klasą.
Przewróciła oczami, spotykając mój wzrok.
- Nagle próbujesz zachowywać się elegancko? - zapytała cicho, ale groźnie - Teraz? Kiedy jest już po wszystkim i wszyscy...
- Nie muszą o niczym wiedzieć, Perrie - przerwałem jej szybko - Przecież pary się rozstają, to nic wielkiego.
Uniosła brew.
- Nic wielkiego? - powtórzyła, starannie akcentując każde słowo.
Powstrzymywałem się od wybuchu.
- Perrie - powiedziałem ostro - Wiesz, o co mi chodzi. Przestań się tak zachowywać.
- Ty przestań.
Boże, jak dziecko.
- Czego chcesz? Wielkiej nagonki? Zdjęć? Mam oszaleć z rozpaczy na oczach tłumów? - kręciłem z niedowierzaniem głową, patrząc jak półuśmiech pojawia się na jej twarzy - Załatwmy to cicho. Proszę - zmusiłem się po chwili.
Nie patrzyła mi w oczy i wyraźnie chciała mi uciec, ale wciąż trzymałem ją za łokieć i nie pozwalałem odejść. Musiałem wiedzieć, czy tylko mnie zależy na tym, aby cała sprawa wygasła, jeszcze nim ktokolwiek zacznie rozdmuchiwać błędy przeszłości albo stwarzać nam nieistniejące nigdy problemy.
- Dobra - przytaknęła po chwili, wzdychając ciężko. Potem niedbały uśmiech pojawił się na jej twarzy - Żadnych gierek - zgodziła się i niespodziewanie cmoknęła mój policzek.  

*

- Jesteś zazdrosna – uśmiechnął się szeroko, zadowolony swoim odkryciem.
Ja –zażenowana - i moja urażona duma, odpowiedziałyśmy klasycznie:
- Nie. Wcale nie.
Przez dobre kilkadziesiąt minut lawirowałam w tłumie gości, zawieszona emocjonalnie między wściekłością a złością, zagubiona totalnie, urażona do żywego i zdeterminowana, by skopać tyłki całemu męskiemu światu, kiedy właśnie przez idiotyczny przypadek wpadłam wprost na NIEGO, usiłując schować się w najciemniejszym kącie salonu.
Nie dał mi odejść, drań; złapał mnie za ramię i chciał pocałować w policzek, kiedy cicho acz stanowczo napomknęłam coś o tym, że dzisiaj chyba już kogoś całował. Moje plany wyprowadzenia go z równowagi zostały zrównane z ziemią w momencie, gdy uśmiechnął się szeroko, szczerze i puszczając moją rękę, nonszalancko, chłopięco, bardzo seksownie oparł się niedbale o ścianę, patrząc mi uparcie w oczy.
- Jesteś zazdrosna – powtórzył z uniesieniem, jakby w ogóle nie usłyszał mojego zaprzeczenia – o Perrie? – nie mógł uwierzyć.
Głupek. Czy on nie widział tego, w jaki sposób dogadywał się z tą dziewczyną? Jak z nią rozmawiał, jak się dopasowywał do jej humoru i vice versa – jak ona odbierała jego, jak się uśmiechała? Miłość, zabawna sprawa. Każesz jej wyjść, a ona chowa się za firanką i wyskakuje, robiąc ci niespodziankę w najmniej oczekiwanym momencie.
- Przecież nie jesteśmy już razem.
Cały czas beztrosko opierał się jednym ramieniem o ścianę i badał emocje, jakie pojawiały się na mojej twarzy – i jakie ja desperacko próbowałam ukryć. Zwrócona bokiem do niego, czujnie obserwowałam teren, nie chcąc napotkać żadnych nieproszonych gości.
- Widziałam was -  zarzuciłam mu, krzyżując buńczucznie ręce na piersiach.
Przez chwilę wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmiechem, ale szybko zmienił taktykę, w porę orientując się, że nijak mu to nie pomoże.
- Jesteś sama? - zapytał nagle, rozglądając się dookoła, jakby mój potencjalny partner tylko czekał za rogiem na odpowiednią okazję do pokazania się.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, dumnie unosząc brodę.
Zwrócił głowę w moją stronę i zmarszczył brwi, a potem parsknął krótko śmiechem; w ogóle nie przejmował się moim zdenerwowaniem.
- Jesteś z Maxem - stwierdził, nie pytał.
Otworzyłam usta, żeby ostentacyjnie zaprzeczyć - skłamać - i szybko stworzyć sobie jakiegoś wyimaginowanego towarzysza, kiedy nagle uderzyło to we mnie całą mocą:
- Skąd wiesz? Przecież go nie znasz!
- Znam - odpowiedział krótko, spuszczając głowę.
Poczułam, że robię się cała czerwona.
- Wygooglowałeś mnie?! - pisnęłam trochę za głośno, bo kilka niespokojnych samotników odwróciło się w naszą stronę.
- Nie - łgał.
- Słodki Jezu - wzniosłam oczy ku niebu - Do czego to doszło, żeby Zayn Malik musiał googlowac małą mnie - opuściłam głowę, spotykając jego na wpół rozbawione, na wpół zmieszane spojrzenie.
- Zerwałem z Perrie - powtórzył kolejny raz tego wieczoru - Jeszcze przed tym nim zaczęliśmy się spotykać.
Perfekcyjnie udając spokój, oparłam się plecami o ścianę i uniosłam brew.
- Czyli jesteśmy jacyś my? - umyślnie łapałam go za słówka, tylko po to, by móc patrzeć jak bardzo czuje się zagubiony. Teraz ja będę miała trochę zabawy. 
- Nagle przybyło ci odwagi? – zapytał z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, od którego zazwyczaj miękły mi kolana.
Złapałam go za rękę i pociągnęłam, ale był za ciężki, a ja za bardzo wyczerpana, bym mogła przysunąć go bliżej, dlatego, zacieśniając uścisk dłoni, postąpiłam krok do przodu. W wysokich szpilkach byłam niemal jego wzrostu. Niemal. Śmiało mogłam patrzeć mu w oczy, ale i tak musiałam stanąć na palcach, by móc szepnąć mu na ucho:
- Odrobina wiary w siebie jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nie zamierzałam dodawać niczego więcej, nie miałam zamiaru więcej wypominać mu pouchwałości wymienianych z Perrie, chciałam tylko w bardzo prostacki, ale czytelny sposób zaznaczyć swoje terytorium, żeby inna dzika zwierzyna nie kręciła się po moim terenie. Dlatego przysunęłam się możliwie najbliżej i z jak największą gracją starałam się delikatnie musnąć nosem jego szyję, a potem złożyć delikatny pocałunek tuż pod jego uchem, umyślnie nie odsuwając się jeszcze przez chwilę, żeby dobrze przesiąkł moimi perfumami, uczuciami, moimi zamiarami. Nie wiem, kto nauczył mnie tak dobrze grać w tę grę, ale to nie było ważne - liczył się efekt.
Zayn patrzył na mnie wielkimi, błyszczącymi oczami, ale ja unikałam jego spojrzenia. Nie byłam zawstydzona. Chciałam po prostu sprawić, żeby przez chwilę on poczuł się słabszy. Żebym przez chwilę ja mogła poudawać, że wiem, co robię i jestem w tym dobra. I że to ja rządzę. 

 takie to. krótkie i trochę idiotyczne. przepraszam, że dwa tygodnie czekaliście na takie wypociny. 
ale mam nadzieję, że mimo wszystko da się to jeść. 


piątek, 10 października 2014

XI - thinking of you.

- Co ty myślisz, że robisz? - Max pojawił się znikąd, zaskakując mnie swoją stanowczością i dawką irytacji, jaką zaserwował mi w swojej krótkiej wypowiedzi.
- Piszę wiadomość tekstową - odpowiedziałam niewinnie, próbując wyglądać jak zagubiona, mała dziewczynka, której się nie krzywdzi.
- Błąd! Masz dwie sekundy, żeby podnieść swój tyłek i znaleźć się tam, gdzie powinnaś być.
- Czyli...
- W kuchni!
Na trzydziestym szóstym piętrze o godzinie dwudziestej trzeciej ja, dziewiętnastoletnia Ines, która wymyśliła sobie, że chce zostać modelką, starała się zrobić dobre wrażenie na kimkolwiek, lawirując z tacą pomiędzy tłumem gości. Wielka, charytatywna domówka u kogoś na tyle ważnego, że właściwie nie wiedziało się u kogo - znacie ten typ imprezy; wchodzą tłumy i wszyscy czują się jak u siebie, nawet jeśli akurat gospodarz jest po drugiej stronie globu i o niczym nie wie. Ważne, że płacili i pozwalali zwędzić darmową przekąskę.
Miałam na sobie czarne szpilki i kusą sukienkę, a srebrna taca była zawsze pełna kolorowych drinków i zawsze ciężka. Niestety, kiedy już nadarzyła mi się okazja do osunięcia się na najbliższe krzesełko i odpisania na kilka wiadomości, u Maxa musiał akurat pojawić się apodyktyczny ton, przy którym mieszanie mnie z błotem zawsze wychodziło perfekcyjnie i dotykało mnie do żywego.
- Odpisał? - Jess nachyliła się do mojego ucha, mijając mnie w obrotowych drzwiach kuchni. Zdążyłam tylko przytaknąć i mruknąć coś niewyraźnie, bo już zniknęła wśród gości.
Świat mody, tak jak i wiele innych półświatków, o ile nie wszystkie, napędzała zasada obsadzania stanowisk dobrymi znajomymi. Początkowe szczeble kariery opierały się na relacjach przyjacielskich - jakimś cudem udało ci się gdzieś zaciągnąć, a jeśli wakaty wciąż były wolne, robiłeś wszystko, by pociągnąć ze sobą przychylnych ci ludzi. Droga na szczyt niewątpliwie była długa, dlatego naturalnym było dobieranie sobie towarzystwa, nie potencjalnego wroga czy konkurencji. Rozrysować schemat?
Max - Ines - Jessica. Łatwizna.
Chłopak miał szczęście; miał łatwiej. Był w Top Model, bo już trochę sobie pochodził po tym zabawnym świecie showbiznesu, już wiedział kto, gdzie, z kim i za ile. Rozpoznawalna twarz zawsze jest lepsza niż żadna, jeśli chodzi o kwestię reklamy. Ale w modzie jest teraz odkrywanie perełek, nikomu jeszcze nie znanych. Nie jesteś cool, jeśli nie możesz pochwalić się dwoma czy trzema nazwiskami, o których mało kto słyszał. Dlatego Max złapał za ręce Jessicę i mnie, ciągnąc nas ze sobą. Miło z jego strony, naprawdę.
Nieważne, że moja kariera ogranicza się na razie do kelnerek i hostess; początki nigdy nie są łatwe. Chociaż, przyznaję, przez kilka ostatnich miesięcy tylko cud i spora doza szczęścia pozwalały mi utrzymywać się na jako tako stałym poziomie. Równym jeden, ale jednak stałym. Niby się nie wznoszę, ale przynajmniej nie spadam, nie?
- I co? - Jess pojawiła się po mojej prawej stronie, gdy wychodziłam z kuchni.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się głupio. Od kilku dni szczerzyłam się sama do siebie, zachowując się jak wszystkie te nastolatki z filmów familijnych i seriali, z których kiedyś tak namiętnie się śmiałam. Uskrzydlało mnie jakieś takie dziwne uczucie. Głupie smsy z Malikiem sprawiały, że moja głowa wariowała. A nawet się nie spotykaliśmy, tylko... kurczę, chyba w końcu muszę się do tego przyznać... flirtowaliśmy. TAK. Ale przez wiadomości tekstowe, więc co to za flirt?
Max powiedziałby pewnie, że żaden, ale jemu się akurat do tego nie przyznawałam. Bo... nie. Max próbowałby coś robić, działać, wkręcać się, wykręcać, aż nadwyrężyłby sobie to śliczne karczycho, a ja spłonęłabym ze wstydu - próbowałby wykorzystać sytuację.
Jessica uważała, że każdy flirt jest flirtem i mam się „przestać zachowywać jak dzieciak”, cytat dosłowny. Wiem, że byłam - jestem - infantylna, ale, hej!, taki już mój urok, bierzcie to albo nie, wasz wybór.
- Ale umówiliście się już?
Pytanie padało średnio co dziesięć smsów i za każdym razem kwitowałam je tylko chłodnym spojrzeniem, westchnieniem albo wzniesieniem oczu ku niebu. Ekstremalne przypadki, kiedy nie mogłam już wytrzymać jej trajkotania na temat związków, zakładały cały pakiet na trzy, cztery.
Tak, świetnie czułam się, mogąc napisać do niego coś głupiego, ale to tyle w tym temacie. Na razie nie byłam jeszcze zdecydowana, co chcę z tym robić.
Za to najwyraźniej Jess była:
- Powinniście się wybrać na randkę - powiedziała mi o czwartej rano, kiedy Max zniknął w swojej sypialni, a my leczyłyśmy wycieńczone wysokimi obcasami stopy - Jeśli tego nie zrobisz - ostrzegała - szybko się tobą zmęczy i bang!, czar pryśnie.
Nie wierzyłam w to, no bo... Jak to? Naprawdę właśnie tak to działa? Żeby utrzymać kogoś przy sobie, cały czas musisz być niesamowita i zaskakująca? Nieprzewidywalna, nieziemsko atrakcyjna i zajmująca? Nie możesz się nudzić, marudzić, zrzędzić i złościć po swojemu? A to niby dlaczego?
Nurzając się w takich dzikich myślach i wyobrażając sobie teoretyczne życie związkowców, przeleżałam do dziewiątej, a później, pozbawiona energii i chęci, uzbrojona w kawę i obrzydliwy środek, który kładło się na zęby, byś pamiętała o uśmiechu, ruszyłam na miasto, szykując się podbić swoją nieziemską osobowością przynajmniej dwójkę pracodawców. Zdziwilibyście się, ile jest ogłoszeń o castingach i angażach, naprawdę. Sama byłam zaskoczona, że Londyn ma aż tylu młodych, zdolnych, początkujących, którzy próbują się wybić.
I tak to właśnie działa na niskim poziomie - projektant próbuje się wybić, modelka próbuje się wybić - oboje mogą tylko czekać na cud i liczyć, że to właśnie dzisiaj ktoś ich zauważy. A to wcale nie jest łatwe. Anna Wintour nie przechadza się po każdej ulicy, prawda? Stella nie zagląda do każdego portfolio. McQueen nie ogląda wszystkich zdjęć.
- I nie każda reklama dżinsów wychodzi dobrze - stwierdziłam cierpko, kładąc czasopismo na kolanach Jessici, zajętej zmywaniem makijażu.
- Co to? - zapytała głupio, a potem zerknęła na otwartą stronę - O, już jest? Jak wyszło?
Wzruszyłam ramionami. Mnie się nie podobało. Ale może miałam po prostu zły gust jak na tegoroczne trendy.
Och, wspominałam już, że obiecana mi przez Maxa reklama dżinsów była duetem z moją przyjaciółką? Nie? No to wspominam.
- Borrell do ciebie dzwonił - Jess odłożyła wacik na blat umywalki, a ja odwróciłam się do niej, szeroko otwierając oczy.
- Co? - zamrugałam.
- No, dzwonił - wzruszyła ramionami - chciał rozmawiać z tobą, ale skontaktował się z Maxem. Nie wiem, o co chodziło...
Przysiadłam na łóżku  i zapatrzyłam się w sufit. Westchnęłam ciężko.
- Nie chcę się z nim spotkać - obwieściła światu - To chyba nie jest...
- Nie tłumacz się przede mną - poprosiła, posyłając mi znaczące spojrzenie w lustrze - To Max jest twoim menadżerem.
Przewróciłam oczami i prychnęłam nieelegancko.
- Menadżerem - powtórzyłam uszczypliwie, podnosząc się i wychodząc z pokoju - Mam tego dość, rzucam tę robotę, idę na spacer, szukać nadziei na chodnikach - mruczałam do siebie, zakładając ramoneskę mojej przyjaciółki.
Tak tylko sobie narzekałam; nie sądziłam, że nadzieja naprawdę będzie leżeć na ulicy i czekać, aż na nią nadepnę. Nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewałby się, że zapowiedź wielkiej kariery przebiera się w czasie wolnym za nędznika i siada przy dworcu głównym, czekając na jałmużnę.
Owinięty był czarnym płaszczem, znoszonym, bardzo połatanym i brudnym. Na nogach miał ciężkie buty, jeden z oderwaną podeszwą. chował twarz pod słomianym kapeluszem z ogromnym rondem. A w dłoniach zabezpieczonych rękawiczkami bez palców trzymał kubeczek po kawie, wyciągając go niechętnie w stronę ludzkości.
A ja, głupia, go nie widziałam. Zaślepiona złorzeczeniem, nakręcona adrenaliną, zdeterminowana zrobić coś, cokolwiek, potknęłam się o jego nogę i pewnie boleśnie spotkałabym się z brukowaną ulicą, gdyby on nie udawał. Leżałabym plackiem na ziemi, licząc złamania, gdyby on nie był wariatem, zachowującym się jak na balu przebierańców.
Na imię miał Anthony, wyrzucili go z drugiego roku Szkoły Aktorskiej, więc przeniósł się na fotografię i teraz rządził aparatowym podziemiem. Rozpoznał mnie z TMUK. Ja poznałam go dzięki... karteczkom, które Max namiętnie podrzucał do mojego pokoju - fiszki ze zdjęciami znanych ludzi, o których istnieniu powinnam wiedzieć; krótka nota biograficzna i kilka najważniejszych informacji. Spoglądałam na nie przelotnie, tak tylko, kiedy akurat stawały mi na drodze. Przydały się, dzięki bogu.
- Dziewczyno! - krzyczał następnego dnia, kiedy już uwierzyłam, że nie jest zwykłym świrem i pozwoliłam mu wejść do mieszkania - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie oboje mamy szczęście. Dzwoniłem wczoraj wieczorem, dzisiaj rano też dzwoniłem, normalnie, nie uwierzysz!, wszyscy, naprawdę wszyscy!...
Osobiście niewiele rozumiałam z jego bełkotu, ale Max siedzący obok, przytakiwał mu żywo. Okej, wszystko powinno być dobrze, dopóki nadawali na tej samej fali.


I było.
Anthony zaczął zabierać mnie ze sobą na sesje i szybko okazało się, że świetnie nam się razem pracuje. Moje zdjęcia zaczęły częściej pojawiać się w gazetach, parę osób znało mnie już z nazwiska, Max szalał ze szczęścia z jeszcze większym entuzjazmem pukając do drzwi znanych marek i próbując wkręcić mnie w życie wielkiego świata. Pracowałam, nareszcie miałam to, czego chciałam. Skończyły się tygodnie ciągnących się w nieskończoność castingów, teraz praca znajdowała mnie sama. Nie byłam już odsyłana z kwitkiem, traktowana - "odezwiemy się!" -  jak każda mała dziewczynka z wielkimi marzeniami. Powoli zaczynałam być prawdziwą modelką, mogącą zarabiać na swoje utrzymanie. Wreszcie mogłam odłożyć trochę pieniędzy i pójść na porządne zakupy. Wysłałam też kilka upominków dla mamy i taty - nie telefonowałam już do nich, wolałam unikać wytrącających mnie z równowagi rozmów.
Pośród całego chaosu związanego z bieganiem na sesje z Anthonym, znalazłam czas na kilka pokazów. Moje zdjęcie z wybiegu znalazło się nawet w jednym z bardzo dobrych tygodników - na tyle dobrym, że oboje z Maxem cieszyliśmy się jak dzieci.
Paradoksalnie, im więcej miałam pracy, tym więcej miałam energii. Nie marnowałam już czasu, przeglądając programy telewizyjne. W odstawkę poszył wszystkie moje ulubione seriale. Na zawsze pożegnałam się z leniwymi porankami i niejako pod naciskiem czujnego oka Maxa, wróciłam do porannych przebieżek, szybkich rozgrzewek i sesji yogi. 
Spotkałam się z Zaynem. Matko, gdy tylko to wspominam, robię się cała czerwona. Umówiliśmy się w samo południe, żeby to nie było nic zobowiązującego. Zbyt wczesna pora sugerowałaby pouchwałość, zbyt późna - randkę. A my znaliśmy się dopiero z kilkunastu - tysięcy - smsów, paru telefonów i dwóch, trzech spotkań w cztery oczy. Tyle.
Byłam zdenerwowana i jednocześnie szczęśliwa - nie wiem, co działało na mnie bardziej. Fakt, że Ten Genialny Plan wreszcie zaczyna realizować się w sposób, o którym marzyłam? Albo fakt, że, kurczę, chyba byłam naprawdę zauroczona tym chłopakiem. Eh.
Czekał na mnie - to dobrze. Gdybym ja przyszła za wcześnie, wyszłabym na desperatkę. Chociaż... tyle razy zrobiłam już przy nim coś głupiego w czasie tak krótkiej znajomości, że gorzej chyba być nie mogło. Zawzięłam się w sobie, kilka razy westchnęłam głęboko i pozwoliłam mu się oczarować, samej pozostając czarującą.
Nie wiem, skąd nagle pojawiła się we mnie ta magia. Max pomógł mi uwierzyć w siebie, Anthony sprawił, że poczułam się piękna, a Jessica nauczyła mnie wszystkiego, co sama potrafiła.
Ha, akurat w tym aspekcie moje życie było nie tyle skomplikowane, co... martwe. Mój dobry kontakt z Jessicą zaczął po prostu żegnać się ze światem śmiercią naturalną. Coraz rzadziej widywałyśmy się w mieszkaniu, aż w końcu któregoś dnia Max poinformował mnie, że Jess wynajęła sobie pokój po drugiej stronie Londynu:
- Znalazła tam pracę w jakiejś agencji i wolała być blisko - powiedział.
- Dlaczego sama mi o tym nie wspomniała? - zapytałam głupio, przeglądając się w lustrze przed wyjściem.
- Nie wiem - przyznał i uciekł szybko do swojej sypialni.
Zignorowałam to, nie domyślając się jeszcze właściwego powodu zniknięcia Jessici. Dotarło to do mnie dopiero na sesji, a uderzyło z taką mocą, że Anthony pragnął natychmiast ściągnąć mnie z planu, martwiąc się o moje zdrowie.
- Nic mi nie jest! - zapewniłam go szybko, posyłając wszystkim blady uśmiech i próbując nie upaść w niebotycznie wysokich szpilkach - Tylko na chwilę zakręciło mi się w głowie.
- Możemy zrobić przerwę, jeśli chcesz! - zaoponował natychmiast. Tony - kolejna osoba ze szczęśliwej listy Ines. A ludzie mówili, że świat mody jest zimny i bezlitosny.
- Nie, nie trzeba. Nie chcę... - ale nie zdążyłam dokończyć, bo fotograf krzyczał już: - Pięc minut przerwy!
Ktoś natychmiast pojawił się by poprawić mi włosy i makijaż, ktoś uczynnie podsunął mi wysokie krzesełko, bym mogła dać odpocząć nogom.
- Dzięki - uśmiechnęłam się szczerze do Tony'ego, gdy podszedł do mnie po krótkiej wymianie zdań ze swoim asystentem.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - złapał mnie za dłonie i ścisnął uspokajająco.
Pokręciłam głową na tyle, na ile pozwoliła mi wizażystka.
- To tylko chwilowa... słabość - wzruszyłam lekko ramionami, starając się nie naruszyć perfekcji mojej fryzury - Martwię się tylko o kogoś. O przyjaciółkę - dodałam pospiesznie, widząc jego błyszczące spojrzenie - Ostatnio się... kłócimy. Chyba... chyba jest o mnie zazdrosna.
- Chodzi o tą Janett?
- Jessicę.
- Widziałem ją. Ładna dziewczyna.
I tyle. Nie powiedział mi nic więcej, ja nie zaczęłam przed nim wylewać swych żali. Dokończyliśmy spokojnie sesję i mogłam zmyć makijaż oraz zamienić szpilki na tenisówki. Próbowałam właśnie pozbyć się brokatu z policzków, gdy zawibrował mój telefon, a uśmiech mimowolnie pojawił mi się na ustach.
- Cześć - przywitałam się, hamując nieco swoją radość.
- Cześć - odpowiedział, a moje serce zadrżało. Słyszałam szumy po jego stronie, głosy, śmiechy. Cały Zayn: zawsze w ruchu, zawsze wśród tłumów - Jak ci poszła sesja?
- Dobrze - cudownie było móc tak prosto komentować te kilka ostatnich godzin i być pewnym, że to czysta prawda - Jak ci poszedł... cokolwiek, co teraz robiłeś?
Mój plan był prosty: albo zdjęcia, albo pokaz. Jego natomiast składał się z milionów innych zajęć, które nie sposób było zapamiętać. 
- Dobrze - przewróciłam oczami i zaśmiałam się krótko. W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Gdzieś zniknęły głosy i szumy, usłyszałam za to trzaśnięcie drzwi i ponownie jego głos: - chciałbym się z tobą zobaczyć.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moja policzki czerwieniły się powoli.
- O tak?
- Mhm.
Miałam wrażenie, że oboje jesteśmy tak samo zaskoczeni tą sytuacją. Tak samo przestraszeni, zestresowani i zafascynowani. Dlatego rozmawiało nam się tak dobrze.
- Więc... co z tym zrobimy? - nawet nie zauważyłam, kiedy Anthony pojawił się za mną i położył mi dłonie na ramionach. Uśmiechnęłam się do niego odruchowo.
- Mój przyjaciel - zaczął niepewnie Zayn - będzie hucznie obchodził urodziny...
- Kiedy? - zapytałam tylko.
- Piątek. Wyślę ci szczegóły smsem - chwila ciszy - Przepraszam, że nie będę mógł osobiście cię przywieźć.
Zaśmiałam się krótko.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłam się do jazdy metrem.
- Obiecuję, że to już niedługo się zmieni. Do zobaczenia.
I zostawił mnie samą ze swoją słodką obietnicą.
- Jessica? - wzdrygnęłam się, uświadamiając sobie, że Tony nadal stoi za moimi plecami.
Spłonęłam rumieńcem i pokręciłam głową.
- Aha - mrugnął do mnie - czyli lepiej.
Odchrząknęłam i podniosłam się z miejsca.
- Powinnam już iść - unikałam jego wzroku - Dzięki - cmoknęłam go w policzek i uciekłam czym prędzej, byleby nie drążyć dłużej śliskiego tematu. Nie należy rozdmuchiwać rzeczy, które jeszcze nie są sformalizowane. To znaczy... nie chcę jeszcze rozmawiać o Zaynie. Póki nie będę pewna, że w ogóle mam o czym mówić.
Będąc w słodkim błogostanie postanowiłam przejść się samym środkiem Londynu, żeby bezczelnie pokazać mu, jak świetnie się czuję i wyglądam. Miałam mętlik w głowie; część czaszki zajmowały rozkoszne słowa "obiecuję", natomiast druga półkula rozważała nerwowe drżenie mięśni i skurcze brzucha. Ludzie mieli rację. Miłość jest piękna. Ale boli jak cholera.


piątek, 3 października 2014

X - wires.

- Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie byłam do końca trzeźwa, a on był tak irytująco normalny i nieziemsko przystojny, że czułam się zmuszona mówić cokolwiek, byleby nie zacząć myśleć. A przy tym i tak myślałam za dużo.
- Nie wiem, czy to ci pomogło - podsumował cierpko Max, gdy następnego popołudnia streszczałam na jego życzenie relacje wielkiego wieczoru.
- Uśmiechał się do mnie i milczał, jakby był nieśmiały - pokręciłam z niedowierzaniem głową - Pozwolił mi robić z siebie idiotkę.
- A czego się spodziewałaś?
- Nie wiem! - jęknęłam, uderzając czołem o blat - czułabym się pewniej, gdyby zaczął mi śpiewać Little Things albo coś takiego - burknęłam, a mój przyjaciel parsknął śmiechem.
- Och, Ines. Niby siedzisz w tym biznesie od kilku miesięcy, a dalej kierujesz się jakimiś stereotypowymi poglądami zza kulis.
- Przepraszam - mruknęłam - ale w stereotypowych poglądach zza kulis wychowywałam się przez dobre osiemnaście lat. Nie tak łatwo jest zerwać ze starymi nawykami.
- Wiem  - przytaknął mi Max - Ja tylko...
- Wiem - uprzedziłam go i westchnęłam po chwili: - Dziwny jest ten świat. Zupełnie go nie rozumiem.
Miałam dużo szczęścia; mogłabym przykłady wymieniać na palcach: pre-casting, casting, program, Max i Jessica, Borrell i moja buzia Pattie Boyd, Zayn - chyba. Dlaczego akurat ja? Dlaczego akurat mi to wszystko się przytrafia? Kto taki ważny dyryguje moimi losami i dlaczego sprawia, że jakimś dziwnym trafem cały czas udaje mi się przetrwać, chociaż z logicznego punktu widzenia, jako zwierzątko słabe i zupełnie nieprzystosowane, powinnam zostać wykończona przez dojrzałe i gotowe na wszystko osobniki? Obalałam skomplikowaną teorię Darwina, zostając modelką w brytyjskim świecie specyficznego ubioru. Jestem wyjątkowa; albo moja skaza na psychice jest tak wielka, że niebiosa się nade mną litują.
- Jak ci się podobał finał programu? - zagadnął mnie niespodziewanie Max, przerywając głębokie, filozoficzne rozważania.
Wzruszyłam ramionami:
- Liczyłam, że zabierzesz mnie na jakąś lepszą zabawę. Ale cóż mogę poradzić, że nie przywykłam jeszcze do hucznych imprez z całą Anglią w tle.
- Możemy poćwiczyć - zabawnie poruszył brwiami - jeśli tylko sobie życzysz.
Parsknęłam śmiechem i uderzyłam go w ramię.
- Max, dlaczego ty w ogóle mnie lubisz? - zapytałam, kręcąc głową, gdy uśmiechał się do mnie łobuzersko.
- Lepiej wyglądam w towarzystwie pięknych kobiet, maleńka.

*

Od kilku dni nie sypiałem dobrze i nie miał z tym nic wspólnego fakt, że akurat w pocie czoła nagrywaliśmy kolejny album, a mój osobisty związek walił się na łeb, na szyję i nie miałem najmniejszej ochoty go ratować. Zresztą Perrie, jak mi się wydawało, także nie.
Wzdychałem ciężko, kręcąc się na wielkim łóżku w swoim mieszkaniu, delektując się nieobecnością... wszystkich, nareszcie. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio udało mi się wynegocjować dobre kilka chwil tylko dla siebie, nie mówiąc już o siedmiu godzinach - sześć zamierzałem przespać. No, może sześć i pół.
Telefon milczał, telewizor brzęczał cicho w salonie, a zepsute radio, którego jakoś nigdy nie było okazji naprawić - albo wyrzucić - szumiało cicho gdzieś w kuchni. Okej, przez wieczną trasę koncertową trochę ześwirowałem; nie potrafiłem już zasypiać w ciszy i zmuszony byłem tworzyć sobie sztuczny tłum nawet, kiedy chciałem być sam.
Wariowałem - tylko trochę. Nie łatwo jest pozostać normalnym w świecie, który wymaga od ciebie ciągłej radości, uśmiechu i udawania, że w każdej sekundzie spełniasz swoje marzenia.
Ale gdzieś koło trzeciej zmarnowanej godziny uświadomiłem sobie, że to właściwie nie nawał pracy jest powodem mojej ostatniej bezsenności. Insomnia pojawiła się z dniem, gdy adresatka agrafki postanowiła spotkać się ze mną na tyłach klubu. I zrobiła piorunujące wrażenie na mojej psychice, równając z prochem wszelkie dotychczasowe wyobrażenia o rozmowach z płcią przeciwną oraz niwecząc bogatą gamę doświadczeń w takowych konwersacjach. Jedna mała Ines i jej dziwny tok myślenia sprawiły, że przewracałem się z boku na bok, właściwie nie wiedząc, o co mi chodzi. Czego chciałem? Na co liczyłem? I najważniejsza - dlaczego, cholera, nie mogłem po prostu po to sięgnąć?

*

- Teledysk miał swoją premierę wczoraj, a ty dopiero dzisiaj rano mi o tym jakoś tak przypadkiem napomykasz? - Max krzyczał na mnie o godzinie za wczesnej, bym mogła się nim przejąć na serio.
- Jakoś wypadło mi z głowy - przyznałam w przerwach na połykanie niewielkiej porcji suchych płatków kukurydzianych.
- Oszaleję z tobą! - zawyrokował, a ja tylko wzruszyłam ramionami, przyznając mu w milczeniu rację. Nie kazałam mu się mną zajmować. Nie nalegałam, by trzymał mnie przy sobie i kontrolował w zakresie podejmowanych biznesowych decyzji - które w tej chwili równe były wciąż zeru; po chwilowym odwilżu na występ u Borrella, ponownie ostry lód niedoskonałości mej osoby skuł ziemię modelingu w moim ukochanym kraju.
- Kocham cię - tknęła mnie jakaś dziwna desperacja, więc rzuciłam się mu na szyję, nie zważając na to, że akurat był zajęty przeszukiwaniem youtube'a.
- Daj mi spokój - burknął, stukając zawzięcie w klawiaturę.
Wisiałam na jego ramionach, gdy odtwarzał wideo i w milczeniu, znudzona, spoglądałam na jego twarz, nie na swój "występ". Max, mimo mijającego nieznośnie czasu, wciąż niekiedy wydawał mi się zupełnie obcy. Nie przywykłam jeszcze do oglądania jego twarzy w pełnym profesjonalizmie, który przywdziewał, kontaktując się swoim błyszczącym telefonem z bardzo ważnymi ludźmi, którzy mogli być naszymi potencjalnymi pracodawcami. Marszczył wtedy czoło, pozwalając wszystkim zmarszczkom pokazać się bardzo wyraźnie. Drapał odruchowo policzek albo przygryzał wargę, a kiedy akurat musiał się odezwać, skubał nieznośną nitkę niegrzecznie wystającą z jego koszulki. Teraz też powaga i skupienie malowały się na jego twarzy - jakby teledysk Borrella był... czymś więcej, a nie tylko głupim teledyskiem. Ja sama nie miałam o nim zdania, żadnego. Ot, był sobie i tyle. Dopiero później miało się okazać, że cała ta współpraca miała być przełomowym momentem mojej kariery.

*

Liam zerkał na mnie podejrzliwie przez całą poranną próbę naszego koncertu i czułem, że wykorzysta moment, gdy tylko zostaniemy sami:
- Co się stało z tobą i Perrie? - zaatakował od razu, nie bawiąc się w żadne delikatności.
Skrzywiłem się.
- Nic - ale spojrzał na mnie z powątpieniem, więc zmuszony byłem dodać: - chyba się rozstaliśmy.
Uniósł brew i otworzył usta, ale milczał przez kilka sekund, a ja udawałem, że wcale tego nie widzę, szukając czegoś w kieszeniach dżinsów.
- Dlaczego? - zapytał w końcu - I jak to: chyba?
Wzruszyłem ramionami, jakoś tak smętnie, ponuro, jakbym nie miał siły. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że Liam jest tylko jedną z wielu rozmów, które jeszcze mnie czekają - wiele osób będzie zastanawiało się "dlaczego", a ja i Perrie niektórym będziemy to grzecznie tłumaczyć, a reszta sama się dowie, prędzej czy później.
- Konflikt interesów - bąknąłem; złapał mnie za ramię, więc westchnął ciężko i spojrzałem na niego - Co mam ci powiedzieć? - pokręciłem głową - po prostu się rozstaliśmy, doszliśmy do wniosku, że jednak nie jesteśmy tak szczęśliwi, jak chcielibyśmy być. I tyle. To nie koniec świata - wyminąłem go, odtrącając jego rękę. Uścisnąłem dłonie kilku osobom z ekipy, wymieniłem jakieś zdawkowe uprzejmości i dopiero w długim korytarzu wytwórni Liam zdołał mnie dogonić.
- Wybacz, nie chciałem być...
- Nie ma sprawy, Tatuśku - uciąłem krótko, zdobywając się na uśmiech - Nic mi nie jest. Właściwie... to był mój pomysł. Ale Perrie nie oponowała.
- Och - i odchrząknął, komentując to w jedyny możliwy sposób. Miałem nadzieję, że mi odpuści, ale... Liam zawsze był Liamem. Irytująco domyślnym. - Zastanawiam się tylko, skoro to teoretycznie miało wam przysporzyć szczęścia, dlaczego jesteś taki ponury.
To nie było pytanie, więc nie musiałem na nie odpowiadać. 

*

- Mają cię! - ryknął Max tuż nad moim uchem, kiedy właśnie kłóciłam się z kuchenką mikrofalową, próbując zmusić ją do działania.
- Co? - wymamrotałam, zastanawiając się, dlaczego drzwiczki nieziemsko nieznośnego urządzenia nie mają zamiaru się domknąć.
- Ines - dłoń przyjaciela potrząsnęła moim ramieniem - Znalazłem dla ciebie pracę! - wydawał się być tak zadowolony z siebie, że chyba podcięłam mu nieco skrzydła, patrząc na niego bez entuzjazmu.
I co? Tak to wszystko ma wyglądać? Długie tygodnie totalnej posuchy, aż tutaj nagle oaza pracy na pustyni bezrobocia, którą mam witać fanfarami, wystawną kolacją, czerwonym dywanem i tańcem zwycięstwa? Zaczynając całą tę zabawę miałam wrażenie - nadzieję! - że jakoś płynnie się to ułoży, a tutaj mijają nieznośne godziny, dni, tygodnie, a ja dalej jestem w tym samym martwym punkcie. Pomijając może fakt, że czasem jeszcze widuję się z Borrellem, który absolutnie wszędzie wywołuje sensację.
- Źle się czujesz? - zapytał, przyglądając się pod światło mojej twarzy. Mój podbródek znalazł się w jego palcach, a jego oczy świdrowały moje.
- Nic mi nie jest - zapewniłam pospiesznie, odsuwając się nieznacznie - Jestem tylko zawiedziona marnym tempem mojej kariery.
Przez chwilę milczał, a potem uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Maleńka, chyba nie liczyłaś na to, że świat modelingu przyjmie cię z otwartymi ramionami tylko dlatego, że jesteś odrobinę inna od reszty modelek.
Posłałam mu zimne spojrzenie.
- Dzięki - syknęłam.
Przewrócił oczami.
- Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu ty, moja droga Ines, liczysz na jakiś łut szczęścia, kiedy tutaj potrzebna jest ciężka praca.
- Wiem - jęknęłam, dając sobie spokój z martwym, elektronicznym urządzeniem i odwracając się przodem do niego - Ja tylko miałam nadzieję, że... Jakbyś nie zauważył, całe moje początki można podpisać wielkim neonem "szczęściara".
Zastanowił się nad tym przez chwilę.
- Niby tak - zgodził się - Ale teraz to nie ma już najmniejszego znaczenia. Wystąpisz w reklamie dżinsów.
No, szalałam z radości...

*

- Gdzie jedziesz? - zaczepił mnie Harry, gdy zbiegałem ze schodów. Miał na sobie tylko bokserki i MOJE kapcie, a w dłoniach trzymał MOJE, starannie przemycone i dobrze ukryte, pudełko ciasteczek.
- Co ty tutaj robisz? - zmarszczyłem brwi.
- 'ema i ju me, ędz a ie ju ebje - wymamrotał z pełnymi ustami.
- Jeszcze raz - poprosiłem, kręcąc głową.
Przełknął i posłał mi promienny uśmiech.
- Gemma zatrzymała się u mnie, więc ja przyszedłem przespać się do ciebie - mrugnął - chyba nie masz nic przeciwko?
- Harry - przymknąłem powieki - Masz dwa pokoje dla gości w mieszkaniu.
- Ale przyjechała z przyjaciółkami! - oponował, wzruszając ramionami, jakby nic nie mógł poradzić na to, że jego siostra zaprosiła do mieszkania połowę Londynu.
- Okej, nieważne - stłumiłem westchnienie - Jadę do Liama.
- Po co?
- Bo mogę, Harry. Idź spać, nie zjedz wszystkich ciasteczek i błagam, nie grzeb już w moich szafkach - spojrzałem na niego z nadzieją, ale łobuzerski uśmiech, jaki otrzymałem w odpowiedzi, niczego mi nie gwarantował.
Zatrzasnął za mną drzwi i wreszcie zostałem sam, wsiadając do samochodu. Próbowałem nie myśleć o właściwym celu mojej podróży, przynajmniej dopóki Liam nie wpuści mnie do środka, nie spojrzy na mnie z tym swoim zmarszczonym czołem i nie będę musiał wyznać wszystkiego jak na spowiedzi, od czego najpierw zapiecze mnie każda komórka ciała, ale później poczuję niewyobrażalną ulgę.

*

- Max? - zapytałam ciemną przestrzeń przed sobą, odnajdując jego ciało splątane w pościeli na łóżku, oświetlone mętnym blaskiem księżyca - Śpisz? - zapytałam głupio; była trzecia w nocy.
Mruknął coś niewyraźnie, nie do końca chyba mnie rozumiejąc. Cicho zamknęłam za sobą drzwi i sunąc po miękkim dywanie, ruszyłam w jego kierunku.
- Max? - szepnęłam, stając tuż nad jego głową - Max! - pochyliłam się do jego ucha - Max, błagam, obudź się. Potrzebuję...
- Tampony są w górnej szafce pod umywalką w łazience - wymamrotał, odwracając głowę w drugą stronę.
Zastygłam na chwilę w bezruchu, a potem parsknęłam śmiechem.
- Nie o to mi chodzi, głuptasie! - pokręciłam głową, klepiąc go w ramię - A poza tym, dlaczego chowasz przede mną tampony? - w tym samym momencie usłyszałam głośne stęknięcie drzwi, w których ktoś przekręcał klucz. Wyprostowałam się nagle: - Nieważne - poinformowałam Maxa, ofiarując mu długi sen i najciszej jak potrafiłam i równocześnie najszybciej, opuściłam jego sypialnię, licząc, że uda mi się złapać Jess, zanim położy się na wznak na kanapie. Ja sama zdobyłam zaszczytne miejsce w malutkim pokoiku, który przeznaczony był przez właściciela na coś w rodzaju składziku i pralni jednocześnie. Umieszczając pralkę w łazience i wyrzucając jego pokaźną kolekcję kolorowych czasopism, wprowadziłam się tam ze swoją walizką i niewygodnym, starym łóżkiem, które zdobyłam za połowę ceny na pchlim targu. A dumna z niego byłam jak cholera!
Jessica ostatnimi czasy zwykła sypiać u nas, kiedy jej praca kończyła się w godzinach zbyt szalonych, by chciało się jej samotnie snuć po mieście albo siedzieć w taksówce - chociaż na ogół była pewna siebie, pod osłoną nocy w każdym cieniu widziała mordercę, każdy zwierzak dla niej miał wściekliznę, a każdy martwy przedmiot mógł niespodziewanie ożyć i poderżnąć jej gardło. Dzięki takim osobom mój umysł wydawał mi się nie być jeszcze w złym stanie.
- Jess! - ucieszyłam się, widząc jej sponiewierane, wykończone pracą hostessy ciało w czarnym płaszczu, leniwie zarzuconym na ramiona.
- Jak miło widzieć cię o tak nieludzkiej porze! - nie podzielała mojego entuzjazmu, ale dla mnie nie miało to znaczenia:
- Muszę z tobą porozmawiać - poprosiłam i zadeklarowałam się szybko: - Przygotuję ci herbatkę, chcesz? Z mleczkiem, bez cukru, taką jak lubisz - przymilanie się było zdecydowanie na samym końcu listy moich ulubionych zachowań, ale w niektórych wypadkach było po prostu potrzebne.
Przyjaciółka spojrzała na mnie tak smutno, że przez chwilę miałam ochotę jej odpuścić i zapewnić tylko swobodny odpoczynek w salonie, ale potem nieznośne mdłości powróciły do mojej świadomości i miłość własna przeważyła litość i empatię.
- Potrzebuję cię! - zapewniłam desperacko - Muszę z kimś porozmawiać! Teraz!
- Teraz? - powtórzyła głupio, zerkając na srebrny zegarek wiszący na lewej dłoni - O trzeciej?
- Tak, błagam. Obiecuję, że to nie będzie trwało długo. Muszę z tobą pogadać o... - i pokrętnie wyjaśniłam jej całą sytuację.

*

- Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? - powitał mnie Liam, mrużąc oczy i tłumiąc ziewanie  - co się stało?
Liam zawsze wiedział, cholera, że coś się stało.
Ale w tej sytuacji nie trzeba było być geniuszem. Nawet najlepsi przyjaciele nie odwiedzają się bez powodu w środku nocy.
- Nic - skłamałem.
- Okej - złapał mnie za ramię i wciągnął do środka, marznąc w swoich bokserkach z postaciami z kreskówek i podkoszulku - Masz jakiś problem z Perrie? Nie możesz przestać o niej myśleć? Tęsknisz? Mogę cię przytulić, jeśli to jakoś pomoże, ale nie będę z tobą spał - mamrotał od rzeczy, podążając powoli w stronę kuchni. Szedłem za nim w milczeniu, chowając dłonie w kieszeniach kurtki i właściwie nie rejestrując jego wypowiedzi - Chcesz herbaty? Ja bym coś... kawy? O, chyba mam jeszcze sok pomarańczowy. I mleko. Ale nie mam ciasteczek.
- Co? - ocknąłem się nagle, przystając przy oknie i spoglądając na miasto. Odwróciłem się jednak szybko w jego stronę, opierając o ścianę - Przepraszam, że cię obudziłem, Li, chciałem tylko z tobą pogadać.
- Cóż... cieszę się, ale rozmowy prowadzę zazwyczaj w godzinach nasłonecznionych - dalej przeszukiwał szafki, chcąc dorwać coś, co go w tej chwili uszczęśliwi.
- Bredzisz - zaryzykowałem i zostałem obdarzony cichym prychnięciem:
- A ty lunatykujesz. Ale się dobraliśmy - uradowany, wyjął z szafki słoik masła orzechowego. Skrzywiłem się.
- Jak możesz...?
- Cicho bądź - zbeształ mnie, siadając na blacie i z zapałem odkręcając pokrywkę - Potrzebuję jakiejś energii, żeby móc słuchać twoich głębokich przemyśleń, Zayn. A nic nie jest tak dobre jak masło orzechowe. Niall mnie tego nauczył.
- To smakuje jak fistaszki. Nie lepiej kupować fistaszki?
- Nie - uciął i oblizał palec - Okej, mów. Może uda mi się skupić. co u Perrie?
- Dobrze, tak. Nie. Nie wiem, Liam - westchnąłem i wyjąłem dłonie z kieszeni. Było mi za ciepło - Dlaczego rozmawiamy o niej?
Zdziwił się, unosząc brwi.
- Myślałem, że chodzi o nią. Długo byliście razem - wyjaśnił, gdy tylko na niego patrzyłem - a potem nagle się rozstaliście. Pary nie rozstają się ot tak. coś musiało się wydarzyć.
- Nie. Tak. - Zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją na krzesło przed sobą - Nie wiem. Nie byliśmy chyba sobie pisani, nieważne, jak idiotycznie by to nie brzmiało - westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy - Ale to nie o nią chodzi.
- Widzę - pokiwał głową, oblizując kolejny palec - Mów - ponaglił mnie.
Usiadłem, wstałem, stanąłem przy oknie, odsunąłem się, odwróciłem się do szyby.
- Bo... - i opowiedziałem mu o nocnej marze, odwiedzjącej mnie nawet na jawie. Małej wariatce, mieszkającej nieznośnie głośno w mojej głowie i zaprzątającej większość myśli i pragnień. Cholera.
A on tylko jadł masło orzechowe i słuchał. Jakby czerpał z tych dwóch czynności jakąś niespotykaną siłę, która pozwalała mu nie zasnąć i w dodatku zrozumieć moje pokrętne tłumaczenia.
- Zaproponowała ci nerkę za agrafkę, a potem ci ją odesłała. I gdy już zdobyłeś jakimś cudem jej numer, spotkaliście się na tyłach klubu, a ty pozwoliłeś jej mieć wrażenie, że robi z siebie idiotkę - podsumował, gdy już skończyłem; skrzywiłem się mimowolnie. W mojej głowie brzmiało to... bardziej sensownie.
- Tak - zgodziłem się, wzruszając ramionami - Mniej-więcej tak właśnie było.
- Ciekawy przypadek - pokiwał głową, posyłając mi uśmiech - Ale jaki jest twój problem?
Spojrzałem na niego, jakby oszalał i zaproponował mi właśnie zagranie na kobzie na stadionie narodowym Zimbabwe.
- Co mam zrobić?

*

- Zadzwoń do niego - wymamrotała Jessica znad swojej kawy, walcząc z natrętną sennością - Zadzwoń, umów się i będzie po sprawie.
- Ale... - jęknęłam, lecz szybko mi przerwała:
- Najwyżej nie wyjdzie, prawda?
- Ja go wcale nie znam.
- Cały świat go zna - oponowała.
- Jess, ale nie w ten sposób.
- Wiem - przytaknęła wolno, łapiąc kubek w obie dłonie - Ale to nie znaczy jeszcze, że... do diabła, Ines, albo weźmiesz się w garść, albo wszyscy eksplodujemy przez twoje dziwne małe wariactwa. Raz jesteś niepokonana, a czasami zachowujesz się jak tchórz - zerknęła na mnie niepewnie - I nie mówię tego, żeby ci dokuczyć. chciałabym tylko, żebyś w końcu przestała zachowywać się jak małoletnia nastolatka, ogarnęła te huśtawki nastrojów i zdecydowała się, czego tak naprawdę chcesz.
- To łatwe - odpowiedziałam od razu - chcę być modelką...
- Okej - kiwnęła głową.
- I chyba chciałabym go poznać.
- Chyba? - uniosła brew, kryjąc nieudolnie uśmiech - Skarbie, wiem, że twoje kontakty z mężczyznami nie stanowią rzeczywiście jakiejś porywającej historii, ale przecież nie zamierzasz do końca życia udawać, że oni wcale cię nie interesują.
- Wiem - mruknęłam ponuro. cała ta rozmowa zaczęła zbiegać na niebezpieczne tematy związane z moją nielogiczną osobowością, bzdurnym zachowaniem i infantylnym sposobem myślenia. Och, obiecuję, już niedługo przestanę zachowywać się niestabilnie, naprawdę!

*

- Zadzwoń - mruknął Liam, wznosząc oczy ku niebu.
- Nie - upierałem się.
- Zadzwoń teraz.
- Nie.
- Zayn, cholera, jest trze... czwarta rano. Jutro mam trening, wiesz? Chciałbym już iść spać.
- Ale ja...
- Zadzwoń do niej! I sprawa będzie załatwiona.
- Ale...
- TERAZ.
- Jest czwarta rano!
- Nie obchodzi mnie to - prychnął, podnosząc się z krzesła - I jej też nie będzie obchodzić - i podsunął mi telefon, który położyłem na stole - Zadzwoń, błagam cię. Dasz mi znać jutro, jak było. Teraz idę spać. 

*

- I co? - ziewnęła Jessica, podnosząc wzrok, gdy położyłam telefon na kuchennym blacie.
- Zajęte - mruknęłam, a potem usiadłam ciężko naprzeciwko niej - Jess, to głupi pomysł. Jest czwarta rano, na pewno śpi.
- On jest gwiazdą, gwiazdy nie...
- Dobra, Jess, błagam!, przestań mi to powtarzać! - zdenerwowałam się, uderzając płasko dłonią w blat - To jeszcze nie znaczy, że jest wampirem i nie sypia po nocach!
Zignorowała mnie; wzruszyła ramionami i podniosła się z krzesła:
- Wyślij mu sms. Idę spać.
Jakże mało zrozumienia było na tym okropnym świecie!


przepraszam za te małe skrawki, ale - kurczę - nie potrafiłam przedstawić tego inaczej. perspektywa Zayna była tutaj potrzebna!