piątek, 5 września 2014

VI – the mall and the misery.

Tata nie miał już nic do powiedzenia, na jego nieszczęście ja też byłam, zupełnie jak mama, uparta. Skoro ona nie chciała więcej zapewniać mi warunków do życia, postanowiłam, że sama się o siebie zatroszczę. Miałam cichą nadzieję, że złość jej w końcu przejdzie, ale na razie postanowiłam ostatecznie usunąć się jej z drogi.  
Dobrze, że nie zdążyłam jeszcze rozpakować walizki.
Wyszłam z domu. Nie padało, nie płakałam. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja ciągnęłam za sobą walizkę na kółkach, wsłuchując się w monotonną piosenkę, którą mi cicho nuciła. „Bez płaczu, bez płaczu”, szeptała, gdy ja wystukiwałam rytm obcasami wysokich kozaków. Robiło się ciemno, latarnie powoli zapalały się, by oświetlić mi drogę. Pierwsze piętnaście minut nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od mojego rodzinnego domu, mojej własnej matki i jej planu na moje życie. Chciałam stać się na powrót wolnym ptakiem, jakim byłam przed momentem zamknięcia mnie na kilka tygodni w tym pluszowym więzieniu. Chciałam walczyć o swoje, ale jako prawdziwa tygrysica, a nie mały, rozpuszczony kotek.

Wyjęłam dotykowy telefon z kieszeni ciemnych spodni i wybrałam numer, którego ostatnio nauczyłam się na pamięć. Nadzieja, która tchnęła w moje serce, została ostudzona, gdy po sześciu sygnałach odpowiedziała mi poczta głosowa. Zaklęłam pod nosem, spoglądając na zachmurzone niebo. Jeśli rzeczywiście aura dzisiejszego dnia chciała identyfikować się z moimi emocjami, właśnie powinno zacząć grzmieć. 
Jednak burza, na którą miałam nadzieję, nie rozpętała się, ostentacyjnie ignorując prośby jednej zdenerwowanej dziewczyny.
Doszłam do centrum, gdzie dorwałam jedną z taksówek.
- Najbliższy tani hotel? – zapytałam, otwierając przednie drzwi od strony pasażera. Nawet nie próbowałam wsiadać, obawiałam się, że pieniędzy może mi nie starczyć nawet na jedną noc w jakimś dwugwiazdkowym królestwie niespełnionych dusz.
Miły starszy pan uprzejmie wyjaśnił mi drogę, dodając, że nie powinnam sama błąkać się po nocy i że chętnie mnie podwiezie. Rozważyłam to, ale potem dostrzegłam jego zmrużone oczy, podstępny uśmiech, nerwowo drżące dłonie, zaciśnięte na kierownicy i złoty ząb – podziękowałam, udając głupiutką i niedomyślną. A potem złapałam uszko walizki i ruszyłam w dalszą drogę.

Bałam się usiąść na skórzanym, przetartym fotelu, któremu przyglądałam się uważnie, stojąc w kącie pokoju i chowając się za lampką nocną, i który wydawał mi się sam z siebie poruszać. Tak samo jak zaplamiona kawą narzuta. I jak przypalony w siedmiu miejscach dywan, pamiętający jeszcze zapewne czasy Scarlett O’Hary. Kurczowo trzymałam walizkę w dłoniach, bojąc się odstawić ją w jakiekolwiek miejsce.
Nie był to może hotel godny gwiazdy, ale…
Westchnęłam ciężko.
- Kogo ja oszukuję – pokręciłam głową, przymykając powieki.
Ten hotel nie powinien nazywać się „Uroczym grajdołkiem”, a „Uroczym koszmarkiem”. Byłam w stu procentach pewna, że spośród długiej listy miejsc nadających się do filmu, wybrałby go każdy reżyser horrorów. Przechyliłam głowę w prawo, kontemplując zaschniętą na ścianie krew.
Ten Mały Genialny Pomysł był ZŁYM POMYSŁEM.
Opuściłam hotel, przeciskając się przez okno, by nie musieć płacić koczującemu przy drzwiach przez całą noc dzieciakowi. Potem przeskoczyłam ogrodzenie, przeciskając walizkę przez rozcięte kratki siatki. Rozdarłam swój ulubiony płaszcz w trzech miejscach, ale było warto.
Strzepnęłam kurz z walizki, odetchnęłam głęboko i spojrzałam na rozświetlane neonami miasto. „Noc jest jeszcze młoda”, pocieszyłam się, „na pewno coś znajdę”.

Problem z moją mamą polegał głównie na tym, że ona mimo wszystko mnie kochała i chciała dla mnie jak najlepiej. Szkoda tylko, że w chaosie rób-tak-bo-to-ma-sens, całkowicie pomijała moje ciche prośby czy głośne błagania. Widziała siebie jako specjalistę od moich potrzeb – szkoda tylko, że sama owe potrzeby sobie imaginowała.
Nie chciałam mieć pracy.
Nie chciałam mieć stałej pensji i stabilizacji życiowej.
Może jeszcze nie teraz.
Chciałam trochę błądzić, odkrywać, popełniać błędy i nie żałować, że zmarnowałam swoją młodość na ganianie za pieniądzem albo wypluwanie płuc w wyścigu szczurów. Chciałam zobaczyć kawałek świata, rozkochać w sobie kilku mężczyzn, wdać się w jakieś głośne przestępstwo i wystąpić na pierwszej stronie Dziennika. Chciałam być wolna jak ptak.
Westchnęłam ciężko. Dlaczego o niej myślałam? Dlaczego w ogóle się nią przejmowałam? Nie spełniałam jej oczekiwań, więc może po prostu powinnam darować sobie… Tak byłoby dla mnie lepiej, chyba. I zdrowiej, to na pewno.
Kiedy już zmęczyło mnie trzygodzinne błądzenie, odkrywanie i popełnianie błędów na terenie podlondyńskich dzielnic, jeszcze raz spróbowałam skontaktować się z Maxem. Odebrał po czterech sygnałach.
- Cześć, ma…
- Dzięki Bogu – westchnęłam do słuchawki, nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo zestresowana dotąd byłam – Potrzebuję cię. Właśnie teraz.
Cisza, jaka nastała w słuchawce, sprawiła, że znów wpadłam w panikę:
- Halo? Max? Max?!
- Jestem, jestem – zapewnił mnie, ale żadna moja część ciała się nie rozluźniał – Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby kiedykolwiek tak czule przemówił do mnie jeden z partnerów…
- Max – przymknęłam powieki i zmarszczyłam brwi, czując nagle pulsujący ból w skroniach – Potrzebuję cię – powtórzyłam – Gdzie mieszkasz? – tu podał mi adres – To niedaleko – stwierdziłam z ulgą – Będę za chwilę, zrób mi dużą kawę.

- I mkniesz tak przez miasto już trzy godziny, nie informując o tym ani mnie, ani nawet Jess? Zgłupiałaś, dziewczyno?! Ktoś mógł zrobić ci krzywdę!
Wdrapałam się na jego kolana, przerywając ostry monolog, składający się głównie z oszczerstw skierowanych ku mojemu intelektowi. Przytuliłam się do jego klatki piersiowej, opierając policzek o jego pierś i czując, jak szaleńczo bije mu serce. Zgięłam nogi, podciągając je pod brodę. W dłoniach trzymałam wymarzony kubek kawy, opróżniony już w trzech czwartych. Zaciągnęłam się mocno znanym mi dobrze zapachem i pozwoliłam sobie na lekki uśmiech, którego nie mógł dostrzec.
Spiął się na chwilę, ale przyjął moją szaleńczą potrzebę bliskości bez zbędnego oponowania, obejmując mnie rękoma i jeszcze mocniej przyciągając do siebie.
- Co, jeśli ktoś by cię skrzywdził? – zapytał cicho, wzdychając, a ja jakimś cudem powstrzymałam się od nerwowego wzdrygnięcia.
- To byłoby… bardzo oklepane – stwierdziłam szeptem, bojąc się, że normalny ton głosu mógłby zdradzić moje właściwe zdenerwowanie – Jak w serialu.
- I bardzo prawdopodobne – prychnął, opierając podbródek na mojej głowie – Jak to w stolicy.
Wzruszyłam ramionami, niemo przyznając mu rację.
- Mogę zostać? – zaryzykowałam.
- Jak długo chcesz – odpowiedział natychmiast.
- Nie będę przeszkadzać?
- Pewnie będziesz – uderzyłam go lekko w brzuch – ale jakoś sobie z tym poradzę – zapewnił mnie, śmiejąc się cicho.
Wsłuchałam się w ten dźwięk. Był taki… normalny. Zupełnie odmienny od mojej chwilowej sytuacji.
- Dzięki, Max. Za bycie przyjacielem.
- Nie ma sprawy, maleńka. Polecam się – zmierzwił mi włosy, jakbym była trzynastoletnim dzieciakiem – Swoją drogą, masz szczęście, że jestem gejem. Inaczej nie wpuściłbym do mojego mieszkania dziewczyny w tak opłakanym stanie.
- I tak byś wpuścił – stwierdziłam, kręcąc głową z łobuzerskim uśmiechem powoli pojawiającym się w kącikach moich ust – Mężczyźni lubią pomagać damom w opresji.

Budzę się dobrze po dziesiątej i to tylko dlatego, że Max okropnie hałasuje w kuchni, starając się zrobić sobie śniadanie. Boli mnie głowa, a oczy mam podpuchnięte zarówno od koszmarów, które budziły mnie co godzinę, jak i od wczorajszego morza łez, których ochoczo pozbył się mój organizm. Mogę się także założyć, że jestem blada jak upiór z opery i mam ogromne cienie pod powiekami, a moje serce wciąż jeszcze cicho łka z bólu.
Świeci słońce, widocznie pogoda zdążyła już pozbierać się po wczorajszych przeżyciach. Z kuchni dopada mnie ostry zapach kawy i jest to chyba jedyny czynnik, przekonujący mnie do wstania. Z perspektywy czasu oceniam kawę jako zbawienną; jako motor napędowy do mojego jakiegokolwiek działania. Gdyby nie kawa, dawno już zaprzestałabym życia i poległabym w łóżku, usychając z tęsknoty lub gnijąc z rozpaczy.
Pojawiam się w kuchni równo z dźwiękiem dzwonka do drzwi. Wzdrygam się, podskakuję, Max patrzy na mnie z uśmiechem, rzuca szybkie „fatalnie wyglądasz” i w samych bokserkach, „pewny siebie, zadufany, cholerny homoseksualista”, biegnie otworzyć. Jedynym właściwym wyjściem w tej sytuacji wydaje mi się być ostentacyjne wzruszenie ramionami, chociaż on nie może tego dostrzec, i wypicie jego filiżanki kawy, tak z czystej przekory.
- Gdzie ona jest? – słyszę, odstawiając malowane ręcznie, porcelanowe, puste cudeńko na talerzyk – Gdzie ten mój mały, przesuszony, potwornie zdeptany kwiatuszek? – lament dociera do kuchni równo z pojawieniem się Jess z wyrazem rozpaczy na twarzy, harmonizującym z granatem jej stylowego płaszcza – Chodź do mnie! – prosi, rozkładając szeroko ramiona. Zatacza się w swoich wysokich szpilkach, prawie pada na mnie, od razu ściskając moje wymaltretowane złym snem i niewygodną kanapą ciało – Kocham cię tak bardzo.
Unoszę brew, spoglądając ponad jej głową na Maxa opartego o framugę drzwi i drapiącego się po porannym zaroście. Posyłam mu pytające spojrzenie, ale tylko bezradnie wzrusza ramionami.
- Jessica – jęczę, próbując ją oderwać od siebie, bezskutecznie – Jess, puść mnie – w odpowiedzi tylko czka – co ci się stało? Gdzie byłaś?
- Wczoraj była impreza dla uczestniczek… - wyjaśnia mi niespodziewanie właściciel mieszkania, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał.
Ignoruję pijacki oddech przyjaciółki, łapię ją mocno za ramiona i szarpię w tył.
- I ciebie na niej nie było? – pytam z niedowierzaniem, zataczając się razem z moją pijaną koleżanką – Nie wierzę – w końcu udaje mi się posadzić ją na krześle.
- Wyszedłem wcześniej – mierzy się ze mną spojrzeniem, podbiegając do kołyszącej się niebezpiecznie Jessici – Potrzebowałaś mnie.
- Okej – postanawiam nie wnikać – Więc co z nią?
Wymieniamy przez chwilę bezradne spojrzenia.
- Musimy… - nie kończy, tylko zmienia się ze mną miejscem, stając, a raczej kucając szybko przed naszą pijacką katastrofą.
- Boże, jest dziesiąta rano… - mruczę cicho, ale Max mnie ignoruje.
- Jessica? – mówi głośno i wyraźnie, jakby miał słaby zasięg i nie wyłapywał wszystkich słów z jej monologu – Jess? Z kim spałaś?
Wznoszę oczy ku niebu, ale okazuje się, że samo to pytanie nie jest znowu takie idiotyczne, dużo bardziej zatrważająca okazuje się być radosna, pełna entuzjazmu i energii odpowiedź dziewczyny:
- Ze wszystkimi! – zaskoczyła nas, wyrzucając ręce w powietrze i śmiejąc się histerycznie.
Ostentacyjnie się krzywię, a Max wzdycha ciężko.
- Po prostu… odstawmy ją do łóżka – proszę, na co chętnie przystaje.

Po chwili znowu spotykamy się w kuchni. Jess, rozebrana przeze mnie, przykryta przez Maxa, smacznie chrapie sobie w jego sypialni; oboje mamy nadzieję, że nie będzie chciała zwrócić w niej barwnego poczęstunku wczorajszej imprezy.
Siedzę na kuchennym blacie, trzymając w dłoni kubek kawy – filiżanki są dobre dla mięczaków – a Max siedzi na krześle, bokiem do mnie i bawi się swoją porcją płatków muesli.
- I co zamierzasz teraz zrobić? – odzywa się w końcu. Czekałam na to, ale wciąż nie mam w pełni przygotowanej odpowiedzi. Dlatego zyskuję dodatkowe kilka sekund, które jednak nie są w stanie usprawnić mojego myślenia, pijąc kilka łyków.
- Nie poddam się – mówię, bo jest to właściwie jedyna rzecz, której teraz jestem pewna.
Spogląda na mnie, marszcząc brwi. Wiem, że nie spodziewał się tego – wolałby konkretnie przedstawiony plan, najlepiej wypunktowany, gdzie trudne lub zawiłe elementy oznaczone będą dodatkowo pogrubioną czcionką lub kursywą. Też bym taki wolała i byłabym skłonna oddać wiele za jeden egzemplarz podrzucony przez anioła stróża lub kogokolwiek innego tam z góry. Albo z dołu, wszak nie należy dyskryminować i tych nieczystych sił, prawda?
- Z tego, co wczoraj udało mi się z ciebie wymusić, zrozumiałem, że zostaniesz modelką. Mimo wszystko, tak? – odchylił się na oparcie, spojrzał w okno i przeczesał palcami włosy.
- Taak – zgodziłam się niepewnie, zaniepokojona ciągłą zmarszczką między jego brwiami, która sugerowała intensywne skupienie.
- Mógłbym ci pomóc – stwierdził, przytakując sobie.
- Nie wątpię – prychnęłam, odkładając kubek na blat i krzyżując ręce na piersiach.
- Hej – zerknął na mnie ukradkiem – Ja nie żartuję. Znam wielu ludzi z branży i mam…
- Wiem – przerwałam mu – Przecież od dawna siedzisz w modowym biznesie. Tylko że ja nie chcę…
- …i mam wykształcenie menedżerskie – dokończył, mimo mojego wtrącenia; no, tego nie wiedziałam – Mógłbym się sprawdzić jako twój…
- Menedżer? – parskam, nie mogąc się powstrzymać – Jestem początkującą modelką z lichym doświadczeniem, ograniczającym się do jednego programu telewizyjnego…
- Który był jak szkoła przetrwania – podkreśla; mam wrażenie, że żartuje, ale on wydaje się być całkiem poważny.
- Nie mam wyrobionej marki, właściwie nikt mnie nie zna, a fakt, że kilku fotografów powiedziało, że dobrze się im ze mną pracowało, jeszcze nie czyni mnie bożyszczem modowego świata Anglii – jednocześnie kręcę głową, macham nieskładnie rękami i stawiam stopy na kafelkach, czując dotkliwie ich chłód.
- Ines, jesteś albo uparta, albo upośledzona – wstaje nagle, pokonuje dzielącą nas odległość i łapie mnie w pasie. Protestuję głośno, wierzgając nogami, ale on przenosi mnie do sypialni i stawia przed ogromną szafą z ogromnym lustrem – Nie widzisz tego? – pyta, stając obok mnie, ale bokiem do lustra, podczas gdy ja walczę na spojrzenia ze swoim odbiciem. Trzyma dłonie na biodrach, opiera ciężar ciała na prawej stopie i pochyla się w moim kierunku, unosząc jedną brew.
Stoję, stoję i po prostu na siebie patrzę. Nie widzę nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Ostatnio często oglądałam swoją twarz. W wielkich oknach Domu Modelek. We wszystkich lustrach. Na zdjęciach. Od wczoraj wcale się nie zmieniłam.
- Nie widzisz – wzdycha ciężko, łapie mnie za brodę i zmusza, bym przestała rozglądać się na boki. Znów patrzę na siebie, ale tym razem on podsuwa mi obrazy – Masz gibkie i smukłe ciało, idealne dla modelki, zważywszy, że piersi masz raczej marne i ostatnio wreszcie zgubiłaś tyłeczek. Ale ciało to jest tylko… jedna trzecia. Kolejna część to twoja twarz. Masz regularne rysy, delikatne, trochę zadziorne, bo jakby chłopięce. Prosty nos, duże, sarnie oczy, ale w jasnym kolorze, który wprawia serca w arytmię. I usta pełne, blade, ale wystarczająco różowe, żeby bezkarnie kusić. Wysokie czoło, tak, ale zasłonięto je grzywką; włosy tworzą aureolkę wokół twojej twarz, sprawiając wrażenie anielskości. Ale wtedy człowiek z tobą rozmawia i zaczyna dostrzegać to coś w oczach. To właśnie ta ostatnia część, wnętrze. Masz iskierkę, która spala, gdy za długo zatrzymuje się na tobie spojrzenie. Jakieś gorące uczucie, jakąś emocje, która pozwala zatęsknić za twoim widokiem, czuć niedosyt po krótkim spojrzeniu. Przyciągasz, magnetyzujesz, upominasz się o uwagę. Nawet, jeśli robisz to podświadomie, robisz to świetnie i właśnie to czyni cię wyjątkową – puszcza moją szczękę – Są miliardy bezosobowych modelek, tworzących ledwie tło dla właśnie takich, jaką jesteś ty. Z dobrą pomocą i mądrym planem, możemy zrobić z ciebie naprawdę kogoś niezwykłego. Nie Naomi czy drugą Kate, ale Ines. Jedyną i niepowtarzalną w swoim rodzaju.
Odsunął się o krok, robiąc miejsce moim pytaniom bez odpowiedzi, wątpliwościom i niedowierzaniom. Głośny jęk Jess spod puchatej kołdry na łóżku zburzył na moment piękno tej chwili, konfrontując mnie z szarą rzeczywistością. Bardzo żałowałam, że nie mogę spojrzeć na siebie uczciwie – jak ktoś z zewnątrz, ktoś pozbawiony emocji wobec mnie, ktoś obcy; może wtedy dostrzegłabym prawdę.
- Przepraszam – westchnęłam, spuszczając oczy na miękki, jasny dywan – ale ja wcale nie czuję się taka. Może nie jestem modelką, tylko…
- Bzdura – przerwał mi szybko, zamykając bezwładną dłoń w uścisku – Stałaś się prawdziwą modelką z dniem pojawienia się na castingu – odszukał moje spojrzenie w lustrze – Musisz tylko w siebie uwierzyć.
- Ja w nią wierzę! – wybełkotał pijacki głos gdzieś pośrodku łóżka.
Parsknęliśmy śmiechem, zerkając kątem oka na niewidoczną w lustrze postać.
- Dzięki – powiedziałam do niej, ale w zamian otrzymałam już tylko błogie pochrapywanie – Dzięki – uśmiechnęłam się do Maxa, odwracając się ku niemu. Złapałam go za obie dłonie i zapewniłam z uśmiechem kryjącym się w kącikach ust: - Z takim wsparciem na pewno sobie poradzę.
Mrugnął do mnie łobuzersko, a potem przyciągnął do siebie i przytulił. Był wyższy, ciepły, pachniał znajomo i znowu czułam się bezpiecznie.
- To nic złego mieć plecy w tym zawodzie, wiesz? – powiedział cicho, pochylając się do mojego ucha – Bez nich… nas… Możesz nie przetrwać.
Tym razem byłam już doskonale pewna. Może i jeszcze nie wierzyłam w swoją urodę, ale byłam przekonana co do mej silnej woli oraz moralnego wsparcia. Skoro, według Maxa, miałam przy sobie wszystko, co potrzebne mi było do przenoszenia gór, sięgania gwiazd i spełniania nowych marzeń, postanowiłam zaryzykować. Tak, jak to zrobiłam, biorąc udział w TopModelUK; tak, jak to zrobiłam, wysyłając do Niego list. Tak, jak robiłam to zawsze, przeciwstawiając się woli mojej mamy. Dziękuję jej teraz. Gdyby nie surowe zasady, nigdy nie byłabym tak prawdziwie wolna, jak czułam się wtedy.
- Mogę to zrobić – odsunęłam się od mojego przyjaciela, zaciskając dłonie w pięści – Dam radę – powiedziałam głośno – Jestem w stanie zrobić wszystko.
- Świetnie – odwzajemnił mój uśmiech na sekundę, a później na jego twarzy pojawiło się znużenie; ziewnął teatralnie, skrzyżował ramiona na piersi – Proponowałbym zacząć od porządnej, długiej kąpieli, bo…
Nim zdążył dokończyć, minęłam go w drzwiach, uderzając dłonią w ramię.
- W takich chwilach mam ochotę cię…
- Kocham też, maleńka.
- Miłość to pojęcie względne! – odkrzyknęłam, zamykając się w łazience.
- Właśnie – zgodził cię – Kocham cię mimo tego, że brzydko pachniesz.
- Ocho, jaki męczennik.
- Cnotka.
- Maruda – pisnęłam, wchodząc pod prysznic, a potem westchnęłam przeciągle.


------------------
byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś polecił mnie znajomym - 
jeśli, oczywiście, się wam podoba, ;)
i tak, zdaję sobie sprawę, że skaczę międzyczasowo, ;*

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, czekam na nexta. Tymczasem zapraszam http://they-dont-know-about-as.blogspot.com/2014/09/rozdzia-16.html nowy rozdział ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawie się zaczyna xD czekam na nexta i ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny blog :D a postać Ines genialna <3 czekam już na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń