piątek, 26 września 2014

IX - holding out for a hero.

Zayn prosił mnie o spotkanie, ale szybko zorientowaliśmy się, że nie będzie to takie łatwe. Jego wina – grafik miał zapełniony po brzegi i kiedy już był w stanie poświęcić mi jedno popołudnie, ja nie mogłam się zjawić ze względu na finał TopModel, którego telewizyjny reżyser łatwo by mi nie podarował. Nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie – dlaczego chce się zobaczyć? o czym chce rozmawiać? o co chce mnie zapytać? co ja mu powiem? o czym JA będę z NIM rozmawiać? Boże przenajświętszy, on był już na szczycie, a wspinał się jeszcze wyżej, a ja, w skali od jeden do dziesięciu, zajmowałam pozycję… minus jedenaście. W dodatku byłam wariatką odsyłającą mu w kopercie agrafki z głupimi liścikami, które pisałam przez dwie godziny – a było to jedno zdanie! – by zmieścić na nich wszystko, co chciałam mu przekazać i jednocześnie nie wypaść jak desperatka czy idiotka. Chyba mi się nie udało.
Nie mogę – odpisałam mu, bo od czasu pamiętnego telefonu, po którym musiałam przez półtorej godziny przekonywać Maxa, że nie kłamię, kontaktowaliśmy się wyłącznie za pomocą wiadomości tekstowych – TMUK ma finały i mam się na nich pojawić.
Nic mu nie proponowałam, bo nie chciałam być natrętna; poza tym, nie wiedziałam czy będzie zainteresowany… Podzieliłam się moimi obawami z Jessicą, która akurat wpadła na chwilę do mieszkania, żeby skorzystać z naszej lodówki – jej pozostawała puściutka od kilku dni, a miała ogromną chętkę na masło orzechowe i świeży ogórek; wyśmiała mnie:
- On jest facetem – udzieliła mi informacji, gdybym przypadkiem jeszcze nie zdążyła tego zauważyć – Faceci lubią kobiety. Chyba, że są Maxem, wtedy lubią wszystko, co ma mięśnie i…
- Dlaczego rozmawiacie o mnie? – zainteresował się, wchodząc do kuchni w samych bokserkach.
- Witaj, śpiochu – Jess obdarzyła go promiennym uśmiechem, przeżuwając kanapeczkę na ciemnym pieczywie – Nieprzespana noc? Randka?
- Spotkanie biznesowe – ziewnął, minął ją i spojrzał z nadzieją na pusty czajnik z kawą, jakby od jednego spojrzenia wywar miał sam się przygotować. Podsunęłam mu grzecznie swój kubeczek, a on odezwał się po kilku łykach, brzmiąc już normalnie – Próbowałem wkręcić nas na rozdanie nagród.
- Jakich nagród? – zapytałyśmy jednocześnie.
Wzruszył ramionami.
- Nieważne – wymamrotał, wciskając mi kubek w dłonie – Nie udało się. Nie ufają moim wdziękom i waszemu urokowi.
Na mnie nie zrobiło to większego wrażenia, ale Jessica westchnęła ciężko i pokręciła głową:
- Jeszcze sami nas zaproszą, zobaczycie. Jak tylko staniemy się wielkimi gwiazdami i nasze twarzyczki będą patrzeć na nich z każdej okładki, każdego plakatu i każdego bilbordu w mieście…
Zamrugałam, odchyliłam głowę i spojrzałam na biały sufit, próbując sobie wyobrazić własną twarz w każdej witrynie sklepowej, na każdej budce telefonicznej, autobusie czy pudełku śniadaniowym. Wzdrygnęłam się lekko i zmarszczyłam brwi.
- To byłoby trochę przerażające… - zauważyłam, ale żadne z nich mnie nie słuchało.
- Ja nie będę sławny – stwierdził prosto Max, opierając się o lodówkę i krzyżując ramiona na piersiach – Pozostanę w cieniu, ale i tak będę pławił się w bogactwie, podczas gdy wy nie będziecie mogły odpędzić się od natrętnych paparazzich i napalonych fanów.
- Skoro mówimy już o natrętnych… - i streściłam mu pobieżnie historię smsów oraz moje obawy względem jednego z najpopularniejszych mężczyzn na świecie.
- Jesteś szalona – podsumował, gdy skończyłam, patrząc na mnie spode łba – Ines, czy ty wiesz w ogóle jak znajomość z Zaynem Malikiem może ci pomóc?
Speszyłam się pod intensywnością jego spojrzenia; poczułam się nagle, jakbym znów miała dwanaście lat, siedziała w swoim pokoju na łóżku, a moja perfekcyjna mama czerwonymi od szminki ustami beształa mnie za niegrzeczne zachowanie względem Andiego Larsona, któremu podbiłam oko, bo nazwał mnie niskim rosomakiem.
Ukuło mnie gdzieś w klatce piersiowej, gdy uświadomiłam sobie, jak długo już z nią nie rozmawiałam. I z tatą. Kilka tygodni bez nich było boleśniejsze, niż chciałabym przyznać. 
- Nie chcę go wykorzystywać – bąknęłam cicho, wpatrując się w czubki swoich tenisówek.
- Nie musisz – powiedzieli jednocześnie – Ale mogłabyś trochę… - kończył już Max, ale urwał nagle, gdy Jess posłała mu miażdżące spojrzenie – No co?
- Nie wykorzystuj go – powiedziała po prostu, a ja uniosłam głowę – jeśli nie chcesz - wzruszyła ramionami – Ale widać, że chłopakowi na tobie zależy – prychnęłam, lecz ona ciągnęła dalej: - gdyby tak nie było, już dawno przestałby odpisywać – w tym momencie komórka w tylnej kieszeni moich dżinsów zawibrowała – Widzisz? – uśmiechnęła się promiennie – Zaproś go, może będzie fajnie.
Przygryzłam wargę, wciąż będąc całkowicie skołowana. Wyjęłam telefon i zerknęłam na wyświetlacz – oto mój problem rozwiązał się sam, bo Zayn odpisał: Będę tam.

Mój czas wolny ostatnio był mierzony w kłótniach, jakie miałam odbywać z całym światem. Dzień finału TopModel rozpoczął się wcześnie, bo już o siódmej Max wyrwał mnie ze snu, zmuszając do wskoczenia w wygodne tenisówki i rozbiegania się porządnie, jak twierdził, dla zdrowia. Chcąc nie chcąc, podjęłam rzucone mi wyzwanie i godzinę później, zziajani, spoceni, zmęczeni jak nigdy, byliśmy już z powrotem, narzekając na Londyn, któremu w środku naszej przebieżki zachciało się powiać chłodem i sypnąć deszczem. Potem było już z górki: najpierw sama ze sobą kłóciłam się przed lustrem, czy mój tyłek jest wreszcie w dobrej formie, czy może podarować mu jeszcze jakieś ćwiczenia fitness albo water-cośtam. Potem odbyłam długą rozmowę z ojcem, przez którego prawie się popłakałam – ze wzruszenia; a później z matką, przez którą prawie się popłakałam – z rozpaczy. Moja rodzicielka wciąż była zdania, że marnuję sobie życie i wcale nie była zdziwiona, gdy powiedziałam jej, że jeszcze niczego nie znalazłam. Napomykanie jej o teledysku Borrella nie było potrzebne i tylko dodatkowo by ją rozjątrzyło. Wyobrażałam sobie jak krzyczy, że współpraca z „takimi” nigdy się dobrze nie kończy. Pewnie nie chciałaby słuchać, że owszem, podrywał mnie, ale był taki uroczy, że w sumie byłam prawie zawiedziona, gdy po prostu odstawił mnie pod drzwi mieszkania…
Tak. Będę to wspominać do końca życia.
Kiedy już przeleżałam kolejną godzinę w swoim pokoju, zastanawiając się nad sensem istnienia, nadszedł czas przygotowywania się do wielkiego, wieczornego wyjścia – a ja wcale nie miałam nastroju nikomu się pokazywać. Przy postanowieniu „będę tam!” utrzymywał mnie tylko fakt zobaczenia się z Zaynem, któremu miałam przecież wiele do powiedzenia – kolejne podziękowanie, zapewnienie, że nie jestem wariatką i ukradkowe wypytanie, czy nie uznał mnie za chorą psychicznie, rozszalałą fankę albo niepełnosprawną umysłowo. Och, no... i chyba wypadałoby też jakoś oficjalnie się przedstawić, bo nie było ku temu jeszcze okazji...
I wtedy przyszła Jess, upierając się, że powinnam iść w sukience, a za nią wparował Max, krzycząc, że tenisówki nie wchodzą w grę.
Nie słuchałam; zamknęłam się w łazience i nie wyszłam stamtąd, dopóki nie dali mi spokoju. Kochałam ich całym sercem, ale, cholera, byłam na tyle dorosła, by móc się samej ubierać.
Podły nastrój odbiłam sobie zakładając na siebie tylko czernie i szarości. Prosta spódnica - okej, niech stracę! - miała kolor Tamizy zmąconej deszczem, prosta koszulka była jak pozbawione chmur niebo tuż po deszczu, prosty płaszcz, który podwędziłam z szafy Maxa, nieco na mnie za duży, pozwalający ukryć się przed światem, był w kolorze londyńskich ulic zmęczonych marnym żywotem. Cudo.
Max zatrzymał się w progu sypialni i spojrzał na mnie nieprzychylnie, ale nie miał w tej kwestii nic do gadania. A jednak, parszywy drań, musiał się odezwać:
- Błagam, tylko nie tenisówki.
Zmrużyłam oczy i prychnęłam, odrzucając długie włosy na plecy.
- Nie wiem, co ci się w nich nie podoba. Przecież są modne. W dobrym guście jest teraz łączyć nonszalanckie obuwie z eleganckim strojem.
- Nie wyglądasz elegancko - stwierdził prosto, przedostając się obok mnie do szafy w poszukiwaniu swojej najlepszej koszuli - Wyglądasz bardzo casual, co nie przeszłoby, gdybyś była jedną z finalistek...
- Ale na szczęście nie jestem - piorunowałam go wzrokiem, ale nie mógł tego dostrzec, zbyt zajęty przeszukiwaniem zakurzonych zakamarków:
- Widziałaś gdzieś...?
- Nie - ucięłam krótko.
Westchnął przeciągle i odwrócił twarz w moją stronę.
- O co ci chodzi?
- O nic - beztrosko wzruszyłam ramionami, zaciskając usta w wąską linię.
- Masz okres?
- Nie, Max - wycedziłam przez zęby - To nie mój cykl menstruacyjny. To idiotyzm świata.
- Masz pietra? - nie dawał za wygraną.
Przewróciłam oczami, ignorując nerwowe skurcze w żołądku.
- Błagam, litości - zbyłam go - Ktoś jeszcze używa tego słowa?
- Gdyby to nie chodziło o niego, a o jakiegoś zwykłego chłopaka, stwierdziłbym, że przesadzasz - już prawie zniknął w szafie, dostrzegałam tylko jego plecy i czubek głowy - Zayn Malik od dawna nie jest już zwykłym chłopakiem - mamrotał - I w dodatku chce się spotkać, z tobą. Z naszą małą Ines, zupełnie bez wyrobionego nazwiska. Czyż to nie urocze? - zakończył sarkastycznie, a ja tylko przewróciłam oczami.
- Robisz się parszywy - oskarżyłam go, kierując się ku wyjściu.
- Błagam, litości. Ktoś jeszcze używa tego słowa?
W kuchni zastałam Jess, beztrosko malującą paznokcie pastelowym lakierem.
- Zrobiłaś sobie dobry research? - zapytała, gdy tylko usiadłam obok niej z wąską szklaneczką soku pomarańczowego.
- Po co? - zamrugałam trzykrotnie, upijając łyk. Max ostatnio sprowadzał do mieszkania pomarańcze hurtem, twierdząc, że mojej bladej twarzy potrzeba witamin. Wziął sobie głęboko do serca domniemaną posadę mojego menadżera. Albo bawił się w Anioła Stróża, by łatwiej zostać zbawionym. Hmm...
- Racja - Jessica na chwilę oderwała się od swoich paznokci i spojrzała w mistyczną dal, marszcząc czoło - Jest wystarczająco znany, wiemy o nim prawie wszystko z twittera i telewizji.
- Wy chyba żartujecie - zakrztusiłam się sokiem - Nie mam zwyczaju sprawdzać przeszłości moich przyszłych partnerów - poinformowałam oboje moich najlepszych przyjaciół, gdy zadowolony Max pojawił się w kuchni, zapinając pod szyję szarą koszulę.
- To tylko ubezpieczenie - wzruszył ramionami - Lepiej od razu dowiedzieć się, że ma kochankę i regularnie podrywa wszystkie mijane kelnerki, hostessy, stewardessy i...
- Przestań! - ucięłam krótko - A co z przyjemnością poznawania kogoś?
Jess uśmiechnęła się dziwnie, a Max pokręcił głową z politowaniem:
- Och, maleńka. Przykro mi, ale wkraczasz do świata, gdzie lepiej znać wszystkie pikantne sekreciki. Nie ważne, wroga czy przyjaciela.
Przez chwilę siłowałam się z nim spojrzeniem, a potem skupiłam się na bezsensownej czynności kreślenia na blacie stolika zawijasów, prezentujących chaos moich własnych myśli.
- Nie chcę takiego świata - podsumowałam uparcie, zachowując się jak mała dziewczynka. Odetchnęłam: - Ale jednocześnie chcę do niego należeć. Potrzebuję tego. Co mam zrobić?
- Poddać się fali i płynąc wraz z nią.
Otworzyłam szeroko oczy i zerknęłam na dziewczynę po mojej lewej.
- Och, Jess, nie wiedziałam, że jesteś pełna takich genialnych, surferskich sentencji.
- Polecam się - bąknęła, nie odnajdując krzty ironii.
- Ma rację - odezwał się Max - Albo płyniesz z nurtem, albo łamiesz sobie kości. Niestety, Ines - mrugnął do mnie, widząc przerażenie na mej twarzy - to właśnie jest świat show - biznesu.
Wiedziałam; kłóciłam się tylko z przekory. Wszystko było tylko występem.
Przekonałam się o tym, dostrzegając szóstą osobę z dumną, fioletową plakietką "asystent reżysera", kiedy ustawiona w szeregu znanych mi już koleżanek po fachu, szczęśliwych bywalczyni Domu Modelek w tej edycji TopModelUK, zastanawiałam się, dlaczego robiłam tyle problemów, nie chcąc założyć wysokich obcasów. Max miał rację, w szpilkach czułam się tutaj lepiej, pewniej, prawie jak w domu, ha.
Występ rozpoczynał cyrkowy pochód - przejście po wybiegu, jakbyśmy już były zwyciężczyniami. Tylko ku temu byłyśmy tutaj potrzebne. Przejść się, postać chwilę na scenie i uśmiechnąć się na koniec, jeśli kamery przypadkiem po ogłoszeniu wyniku, skierują się na nas.
Uświadomiłam sobie, ile miałam szczęścia, nie musząc  być jedną z tych dwóch dziewcząt, które zaraz dowiedzą się, że przegrały. Że były tak blisko i się nie udało. Że spadły ze szklanej góry i, co najlepsze, nie wiadomo czy ktokolwiek pomoże im się pozbierać. W końcu ludzie nie lubią przegranych.
Byłam tak zaaferowana dziejącymi się dokoła mnie różnościami, że nawet nie zauważyłam, kiedy nadawanie na żywo się zaczęło; poczułam tylko buchającą z głośników muzykę, przysięgam, basy przechodziły przez moje ciało.  Fala ludzkich głosów, nieznośnie wwiercająca mi się w czaszkę i krzyki asystentów/asystentek, odpowiedzialnych za idealność programu.
Korowód przystrojonych różnorako dziewcząt ze sztucznymi uśmiechami ruszył na scenę, witany oklaskami tłumu. Ja sama podarowałam sobie i postanowiłam nie okazywać szczęścia - mimo wszystko wciąż nie byłam na tyle dobrą aktorką, by udawać silne emocje. Zdjęcia - to zupełnie inna fala grania; w widowiskach na żywo... poddanie się nie jest takie łatwe. W dodatku moją buntowniczą naturę podburzała cała pompa wydarzenia oraz fakt, że na widowni będzie tyle sławnych osób, które tak bardzo pomogły by mi w branży - dla własnego widzimisię, zamiast słaniać się u ich stóp, wolałam zagrać im na nerwach. Max mnie chyba zabije...
Marzyłam tylko o tym, żeby już zejść ze sceny i gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, prawie z niej zbiegłam, a słysząc za sobą ciche syki Jessici, stojącej kilka rzędów za mną, postanowiłam jak najszybciej ulotnić się z zasięgu jej wzroku.
Telewizja puściła reklamy, udając, że jury podlicza głosy wysłane przez telewidzów. Właściwie cała ta szczęśliwa czwórka i jakiś gość specjalny zajęci byli popijaniem wysokoprocentowych drinków i pałaszowaniem maleńkich kanapeczek w bufecie, bo całość była ustawiona i wszyscy tam, z góry, wiedzieli już czy zwyciężczynią będzie piękna, rudowłosa Monique, posiadająca włoskie korzenie, czy może Hana ze swoimi jasnymi włosami, bladą cerą i najbardziej niebieskimi oczami świata.
Zorientowałam się nie w porę, że stoję bez ruchu i po prostu gapię się na tłumy, gdy tylko ktoś zamaszyście odwrócił mnie do siebie i złożył na moich ustach krótki, ale treściwy pocałunek przepełniony wonią tytoniową i alkoholową poświatą.
- Ines! - rozległo się tak entuzjastycznie, że kilkoro zgromadzonych odwróciło się w moim kierunku.
Panie i panowie, NIE. To nie była moja randka - która wcale randką nie była, o nie!
To był tylko Johnny.
Uśmiechał się szeroko, w ręku trzymał szklaneczkę z kostkami lodu. Cała jej zawartość dawno już znajdowała się w jego krwi i wypalała szare komórki, siejąc spustoszenie w stanie jego zdrowia. Zresztą z psychiką nie było lepiej:
- Jak się bawi moja mała gwiazda?
Byłam jego wzrostu. W obcasach nawet wyższa od niego. W dodatku Max podarował mi przy wyjściu kapelusz, który też dodawał mi centymetrów.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto, próbując wyswobodzić się z jego pijackiego uścisku. Miałam dopiero nauczyć się, że każda ważna impreza zakrapiana jest obficie alkoholem, każdy szanujący się artysta zażywa wspomagacze, a seks sprzedaje się jak zwykle: bardzo dobrze, szczególnie w postaci dopiero co skonsumowanej na oczach wielu świadków albo jako pikantna plotka wyssana z palca. Och, świecie zły!
- A co u ciebie, Johnny?
Gdzie się podział mój bohater, który wędrował ze mną po mieście, opowiadał żarty i był tak irytująco cudowny, że nie mogłam uwierzyć w jego istnienie?
- Borrell?
Nie mogłam powiedzieć, że miał rozdwojenie jaźni. Miał wiele twarzy - dwie? Za mało. Borrell potrafił być sobą, artystą, przyjacielem, miłością życia i wredną świnią, która rzuca cię mailem. I wiele innych. Max też potrafił być wieloma postaciami w moim życiu, różnica polegała na tym, że Borrell nie potrafił być wszystkimi na raz: zmuszony był wybierać.
Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, że chyba nie chcę odkrywać tego wcielenia. Właśnie dlatego nigdy nie lubiłam imprez - jakichkolwiek, nawet rodzinnych. Zawsze dowiadujesz się o ukochanych wujkach czegoś, czego wolałabyś nie wiedzieć...
- Pójdę po coś do picia, okej? - nie czekałam na jego bełkotliwą odpowiedź, tylko rzuciłam się przed siebie, by jak najprędzej znaleźć się w świecie zupełnie innym niż ten.
- Ech - westchnęłam przeciągle, uderzając biodrem o krawędź baru; spojrzałam podejrzliwie na barmana, jakby zamierzał dosypać mi tłuczonego szkła do szklaneczki - cosmo - zażądałam, wykorzystując sytuację, a w głowie powtórzyłam kilkakrotnie: - Głupia, tylko się nie upijaj!
Chociaż gdybym nagle zaczęła widzieć jednorożce i tęczę, może lepiej bym się bawiła.
- Gdzie jest Max? - zapytałam czasoprzestrzeń, mierząc radarem w oczodołach skąpane w wątłym świetle ciała celebrytów - Gdzie jest Jess?
Pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości i od razu skarciłam się w myślach za idiotyzm własnego działania. Miałam dziewiętnaście lat, nie dziewięć. Nie potrzebuję nianiek, ani pomocnych dłoni. Jestem kobietą, modelką, zdeterminowaną by zwojować świat - przynajmniej w teorii.
Wyprostowałam się dumnie, odruchowo przygładziłam spódnicę, z niezobowiązującym uśmiechem przyjęłam oferowanego mi przez kogoś drinka i udawałam, że świetnie się bawię, chociaż muzyka klubowa przyprawiała mnie o ból, do alkoholu miałam słabą głowę i żadna z przewijających się dookoła mnie postaci nie była znajoma. Och, Ines, trzeba było jednak zrobić porządniejszy research występujących w branży...
Najgorsze było jednak to, że nigdzie nie dostrzegałam... Jego. Wiedziałam, że podczas pokazu siedział w pierwszym rzędzie, ale gdzie podział się po oficjalnym zakończeniu? Zerkałam na niego ukradkiem, jednocześnie powtarzając sobie w myślach "byleby się nie przewrócić". Mam nadzieję, że tego nie zauważył. Inaczej miałabym już całkiem sporą listę rzeczy, za które powinnam się wstydzić. Z dwojga złego... może niespotkanie go tutaj będzie lepszym wyjściem?

Parkiet nie pustoszał, nie wiedząc dlaczego, skoro obserwowałam tabuny osób uciekających z tego zadymionego miejsca tylnym wyjściem. Przeciskając się przez tłumy, nie czułam już ich właściwego, przykrego zapachu. Drink, który trzymałam w dłoni, był już moim trzecim... chyba. Kolorowe cudeńko, tak dobrze wyglądające w neonowym świetle i tak świetnie działające na moje kubki smakowe. Świat wydawał mi się być piękniejszym.
Jakąś godzinę temu wpadłam na Maxa, flirtującego w kącie z kimś o zjawiskowo długich włosach. Uśmiechałam się tylko, pozwoliłam się przedstawić, zapewniłam, że bawię się wyśmienicie i czym prędzej umknęłam, głodna zrobienia czegoś głupiego. Odkrywałam w sobie ogromne pokłady energii, która chciała wybuchnąć i dobrze się bawić. Ale jak każda dobra bomba, potrzebowałam kogoś, kto uruchomi zapłon.
Wpadłam na ścianę, rozlewając niechcący trochę alkoholu. Pech chciał, że ścianą tą była Jessica, która spojrzała na mnie najpierw z oburzeniem, a potem, odnajdując mnie w osobie przeszkadzającego jej gościa, pokręciła głową, wzdychając ciężko. Pochyliła się do mnie i wrzasnęła do ucha, próbując przekrzyczeć dudniącą muzykę:
- Mam nadzieję, że już go znalazłaś i mogę cię teraz zabrać do domu!
Uśmiechnęłam się głupio, kręcąc głową, gdy cały świat wydał mi się różowy. Bycie pijaną było takie wspaniałe, dlaczego nie robiłam tego częściej?
Jess złapała mnie za łokieć, gdy zachwiałam się niepewnie.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła, próbując pomóc mi złapać równowagę.
- Piję alkohol! - wykrzyknęłam i zaczęłam się głośno śmiać.
- Ines - nachmurzyła się - Jesteś pijana. To był najgorszy z twoich pomysłów... - zaczęła, ale moje przeszklone szczęściem tęczówki chyba uświadomiły ją, że robienie mi wyrzutów nie ma sensu. Poza tym, jeszcze niedawno ona sama zabalowała na tyle intensywnie, że Max musiał ją zanieść do łóżka; robienie mi teraz wymówek byłoby mało wiarygodne i niesprawiedliwe - chodźmy - pociągnęła mnie do siebie i zaczęła ciągnąc przez tłumy gości - wyjdziemy stąd na moment, żebyś mogła się uspokoić.
- Jestem - wyjąkałam - idealnie spokojna! - i wybuchnęłam gromkim śmiechem, czując euforię w każdej komórce mojego ciała.
- Nie wątpię - podsumowała kwaśno moja przyjaciółka, unikając każdego swojego znajomego, byleby tylko jak najszybciej mnie stąd wyprowadzić - Ines - odwróciła się nagle - czy ktokolwiek robił ci zdjęcie?
Ale ja tylko wzruszyłam ramionami, bo niewiele mnie to interesowało. To był taki piękny dzień, ktoś powinien go uwiecznić! I owładnięta tą myślą zaczęłam szukać w kieszeni kurtki, którą Jess narzuciła mi na ramiona, mojego telefonu komórkowego.
- O, nie! - Jessica zabrała go mimo moich głośnych protestów, gdy już z triumfalnym uśmiechem wydobyłam aparat z wewnętrznej kieszeni - Kiedyś mi za to podziękujesz - zapewniła mnie, chowając urządzenie do swojej małej, pikowanej torebki - Wychodzimy - i otworzyła przede mną drzwi, wypychając mnie na zewnątrz.

Londyn był ciemny i jakiś taki nieswój. Na wpół śpiące miasto niedbale oświetlało ostatnich zabłąkanych przechodniów latarniami o śmiesznym wyglądzie cukrowych lasek wieszanych na choince. Elfy i chochliki ukradły mi dobry humor, gdy po piętnastu minutach marznięcia na zewnątrz, alkohol wyparowywał z mojego organizmu z zatrważającą szybkością. Trzęsłam się z zimna, a obok mnie Jessica, niedbale opierająca się o barierkę, obserwowała spokojnym wzrokiem pary wymykające się po cichu z klubu, ignorując mnie kompletnie.
- Długo jeszcze? - zapytałam, zgrzytając zębami. Widziałam, jak nikły uśmiech igra przez chwilę z moją cierpliwością, pojawiając się na jej wargach.
- Na pewno chcesz wracać? - zapytała, dalej obserwując czujnie wejście.
- T-tak - wydukałam, rozmasowując swoje ramiona - Tutaj jest jak na...
- Nie, wydaje ci się - wzruszyła ramionami - To tylko skutki twojej głupoty powodują teraz ciarki, żeby szybciej wyzbyć się trucizny z twojego organizmu.
- Jak to się stało, że ty dzisiaj nie pijesz? - burknęłam, opierając się o zardzewiałą barierkę po jej prawej stronie.
Odchrząknęła, nerwowo przeczesując długie włosy.
- Ostatni raz odchorowywałam wystarczająco długo. Dzisiaj tylko soczek - powiedziała i obie mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Jessica westchnęła głęboko i odsunęła kosmyk włosów opadający mi na oczy. Potem pospiesznie spuściła wzrok, nie mogąc poradzić sobie z zamkiem maleńkiej torebki.
- Masz - wręczyła mi telefon - I bądź mi wdzięczna - przygryzła wargę, a wyraz zakłopotania zastąpił jej uśmiech; uniosłam brew - Wysłałam do niego smsa. Przyjdzie się tutaj z tobą spotkać.
Moje oczy zrobiły się nagle ogromne, spoglądając na stojącą przede mną wariatkę z przerażeniem.
- No co? - wzruszyła ramionami - I tak chciałaś się z nim zobaczyć, Ines. Kiedyś będziesz mi za to dziękować - powtórzyła już drugi raz tego wieczoru, a ja w tej chwili miałam w głowie tylko jedną myśl: uciec.
- Och, przestań. Przecież chcesz go poznać! - poinformowała mnie z wyrzutem.
Tak, jasne. Ale moje doświadczenie w kontaktach damsko - męskich równe jest liczbie jeden i ogranicza się do kochanego homoseksualisty Maxa.
- Hej, Ines! - zaniepokojona Jessica potrząsnęła mną, szukając kontaktu wzrokowego - Przeraźliwie zbladłaś. Niczym się nie martw - powiedziała twardo, usiłując dotrzeć do najgłębszych zakamarków mojego umysłu - Po prostu bądź sobą i wszystko się ułoży.
Bądź sobą? Właśnie tego najbardziej się obawiałam. 


Płaszcz nadal był za cienki, żeby ochronić mnie przed chłodem nocy. Instynktownie zerknęłam na wyświetlacz telefonu, odnotowując godzinę drugą trzydzieści siedem. Gdybym grała w filmie, odwróciłabym się i spojrzała za barierki na błyszczącą neonami panoramę miasta, w usta wetknęłabym długi, kobiecy papieros, a w dłoni trzymałabym maleńki pistolet. Planowałabym mord swojego męża milionera, który był już za stary by żyć ze mną. Niestety, rzeczywistość zabraniała mi wychylania się przez barierkę, chyba, że miałam ochotę uderzyć głową w odpadający tynk sąsiedniego budynku. I nie paliłam, ech.
Wszystkie moje zmysły powoli zaczynały normalnie reagować, chociaż bez powonienia akurat bym sobie poradziła. Tył klubu pachniał pleśnią i wszelkimi nieczystościami, jakie można sobie było wyobrazić, poczynając od poalkoholowych wymiocin, a na wydzielinach ludzkiego ciała kończąc. W duchu posłałam Jess nienawistne spojrzenie, "dziękując" za wybranie mi wspaniałego miejsca na pierwsze spotkanie z... Zaynem. Po prostu Zaynem. Nikim więcej.
- Cześć - usłyszałam i gwałtownie podniosłam głowę.
- Och - skomentowałam inteligentnie, mrugając kilkakrotnie - cześć.
Miał na sobie golf w kolorze bordo i czarną marynarkę; rozpływałam się w blasku jego przystojności. Jak to jest, że absolutnie każdy mężczyzna zakładający garnitur, zawsze wygląda przystojnie? I, hej, nikt nie wygląda tak dobrze w golfie. NIKT.
- Jestem... - zaczął, ale głupio mu przerwałam:
- Wiem - zamrugałam, czerwieniejąc nagle - To znaczy... chciałam... Jestem Ines - wyciągnęłam do niego dłoń, próbując opanować jej drżenie - Przepraszam.
- Zayn.
Wymieniliśmy uścisk dłoni w milczeniu, zachowując rezerwę. Jakbyśmy oboje byli tak samo przerażeni. Udawaliśmy, że wcale nie mierzymy się nerwowymi spojrzeniami, badając jak daleko możemy się posunąć i czy aby druga strona w jakiś sposób nam nie zagraża.
- Jesteś sam - spostrzegłam nagle - Spodziewałam się...
- Czwórki przyjaciół? Nie chodzimy wszędzie razem, wybacz, jeśli cię to rozczarowało - a było w tym stwierdzeniu tyle zjadliwości, że nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmiechu.
- Miałam na myśli jakiegoś ochroniarza, ale skoro wolisz rozmawiać o twoich znajomych... - wyjaśniłam.
- Och - wyglądał na autentycznie zdziwionego, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło, ale dyplomatycznie powstrzymałam się od głośnego śmiechu. Oparł się plecami o barierkę, zachowując między nami bezpieczną odległość - Wymknąłem się.
- Świetnie - podsumowałam; dlaczego serce tak nerwowo tłukło się w mojej piersi? - Pewnie wyobrażasz sobie, że jestem wariatką - dlaczego bzdury same przychodziły mi do głowy? - nie jestem - zapewniłam szybko; dlaczego kolana miałam jak z waty? - ja tylko jestem zdesperowana - ... i, na Boga... - zdesperowana, by bardzo ci podziękować - ... dlaczego on był taki przystojny? - Więc: dziękuję.
Posłał mi uśmiech, ale nic nie powiedział, przez co czułam się jeszcze bardziej głupio i nie na miejscu.
- To nie był mój pomysł - wypaliłam nagle - Spotkanie się tutaj - dodałam, gdy odwrócił się do mnie i wzruszyłam ramionami - W klubach chyba się nie odnajduję. Albo mam za słabe doświadczenie - myślałam głośno, niemal zapominając, że wciąż na mnie patrzy - Właściwie jestem przekonana, że moje doświadczenie w materii imprezowej jest ujemne albo tak bardzo zbliżone zerowemu, że prawie jemu równe.
- O, nie - jęknął, śmiejąc się cicho - Tylko nie matematyczka.
- Ja... - ale nie wiedziałam, co mam powiedzieć - O bogowie, mam już tego dosyć.
- Mnie? - żartował sobie ze mnie, podły drań, kiedy ja psychicznie rozpadałam się na kawałki.
- Czuję się tak bardzo zdenerwowana twoją obecnością, że nie mogę przestać gadać bzdur i w dodatku cały czas zastanawiam się, dlaczego akurat ty jesteś jednym z niewielu przykładów na to, że telewizja jednak nie kłamie. Jeżeli piekło nie pochłonie mnie w ciągu sekundy, chyba sama zapadnę się pod ziemię - mamrotałam swoje, nerwowo skubiąc szarą spódniczkę i ze zdziwieniem, nieco ukontentowana, zauważyłam, że mimo wszystko jeszcze nie udało mi się go spłoszyć - chyba też jesteś nie do końca normalny. Gadam od rzeczy i w dodatku prawie zupełnie na trzeźwo, a ty wciąż tutaj stoisz i mnie słuchasz - zbeształam go, posyłając mu natarczywe spojrzenie - A co, jeśli jestem psychopatą? Wysyłam ci agrafki, to by się zgadzało, pomyślałeś o tym? Mogłabym zrobić ci krzywdę.
Tym razem zaśmiał się głośno, bezczelnie i przez ciągnącą się w nieskończoność minutę nie mógł się uspokoić.
- Przepraszam - powiedział w końcu - Ale jesteś najdziwniejszą osobą jaką spotkałem - pokręcił głową i spojrzał na mnie z politowaniem - A mam miliony fanek.
- Skromniś - burknęłam.
Złapał mnie na nadgarstek i pociągnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę; niechętnie podniosłam na niego wzrok.
- Nie miałem na myśli nic złego - wytłumaczył - Spotkamy się jeszcze?
Brzmiał, jakby naprawdę tego chciał.
- Może.
- Świetnie.
- Okej.
- Odwiozę cię do domu - zaproponował nagle.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Odmawiam.
Parsknął śmiechem i ścisnął ostatni raz mój nadgarstek.
- Wyjątkowa - podsumował - Do zobaczenia.
I poszedł.
A ja naprawdę miałam nadzieję, że zaraz zapadnę się pod ziemię.




-------------
mam nadzieję, że długość nie zabija
indżojcie. 



2 komentarze:

  1. Witaj moja zdolniacho! :)
    Po pierwsze, wybacz, że dopiero teraz piszę, ale mój internet urządzał sobie jakiś strajk... Więc jedyne co mi się udało w piąteczek, to przeczytać rozdział :)
    Po drugie, wreszcie... W.R.E.S.Z.C.I.E :) Już myślałam, że się nie doczekam tego Malika. A tu na reszcie jest! :) Mam nadzieję, że to pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie Zayna i Ines...
    Rozdział strasznie mi się podoba. Właściwie to tak jak każdy do tej pory :)
    Już nie mogę doczekać się piątku :)
    Ściskam mocno, mocno, moooocno Xx
    Carol<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybaczam, dziękuję, kocham <3
      a Zayna będzie . w najbliższych rozdziałach umiarkowanie... sporo, ;)
      całusy, xx

      Usuń