Zayn prosił mnie o spotkanie, ale szybko zorientowaliśmy się, że nie
będzie to takie łatwe. Jego wina – grafik miał zapełniony po brzegi i kiedy już
był w stanie poświęcić mi jedno popołudnie, ja nie mogłam się zjawić ze względu
na finał TopModel, którego telewizyjny reżyser łatwo by mi nie podarował. Nie
wiedziałam, co mu chodzi po głowie – dlaczego chce się zobaczyć? o czym chce
rozmawiać? o co chce mnie zapytać? co ja mu powiem? o czym JA będę z NIM
rozmawiać? Boże przenajświętszy, on był już na szczycie, a wspinał się jeszcze
wyżej, a ja, w skali od jeden do dziesięciu, zajmowałam pozycję… minus
jedenaście. W dodatku byłam wariatką odsyłającą mu w kopercie agrafki z głupimi
liścikami, które pisałam przez dwie godziny – a było to jedno zdanie! – by
zmieścić na nich wszystko, co chciałam mu przekazać i jednocześnie nie wypaść
jak desperatka czy idiotka. Chyba mi się nie udało.
Nie mogę – odpisałam mu, bo
od czasu pamiętnego telefonu, po którym musiałam przez półtorej godziny
przekonywać Maxa, że nie kłamię, kontaktowaliśmy się wyłącznie za pomocą
wiadomości tekstowych – TMUK ma finały i
mam się na nich pojawić.
Nic mu nie proponowałam, bo nie chciałam być natrętna; poza tym, nie
wiedziałam czy będzie zainteresowany… Podzieliłam się moimi obawami z Jessicą,
która akurat wpadła na chwilę do mieszkania, żeby skorzystać z naszej lodówki –
jej pozostawała puściutka od kilku dni, a miała ogromną chętkę na masło
orzechowe i świeży ogórek; wyśmiała mnie:
- On jest facetem – udzieliła mi informacji, gdybym przypadkiem
jeszcze nie zdążyła tego zauważyć – Faceci lubią kobiety. Chyba, że są Maxem,
wtedy lubią wszystko, co ma mięśnie i…
- Dlaczego rozmawiacie o mnie? – zainteresował się, wchodząc do kuchni
w samych bokserkach.
- Witaj, śpiochu – Jess obdarzyła go promiennym uśmiechem, przeżuwając
kanapeczkę na ciemnym pieczywie – Nieprzespana noc? Randka?
- Spotkanie biznesowe – ziewnął, minął ją i spojrzał z nadzieją na
pusty czajnik z kawą, jakby od jednego spojrzenia wywar miał sam się
przygotować. Podsunęłam mu grzecznie swój kubeczek, a on odezwał się po kilku
łykach, brzmiąc już normalnie – Próbowałem wkręcić nas na rozdanie nagród.
- Jakich nagród? – zapytałyśmy jednocześnie.
Wzruszył ramionami.
- Nieważne – wymamrotał, wciskając mi kubek w dłonie – Nie udało się.
Nie ufają moim wdziękom i waszemu urokowi.
Na mnie nie zrobiło to większego wrażenia, ale Jessica westchnęła
ciężko i pokręciła głową:
- Jeszcze sami nas zaproszą, zobaczycie. Jak tylko staniemy się
wielkimi gwiazdami i nasze twarzyczki będą patrzeć na nich z każdej okładki, każdego
plakatu i każdego bilbordu w mieście…
Zamrugałam, odchyliłam głowę i spojrzałam na biały sufit, próbując
sobie wyobrazić własną twarz w każdej witrynie sklepowej, na każdej budce
telefonicznej, autobusie czy pudełku śniadaniowym. Wzdrygnęłam się lekko i
zmarszczyłam brwi.
- To byłoby trochę przerażające… - zauważyłam, ale żadne z nich mnie
nie słuchało.
- Ja nie będę sławny – stwierdził prosto Max, opierając się o lodówkę
i krzyżując ramiona na piersiach – Pozostanę w cieniu, ale i tak będę pławił
się w bogactwie, podczas gdy wy nie będziecie mogły odpędzić się od natrętnych
paparazzich i napalonych fanów.
- Skoro mówimy już o natrętnych… - i streściłam mu pobieżnie historię
smsów oraz moje obawy względem jednego z najpopularniejszych mężczyzn na świecie.
- Jesteś szalona – podsumował, gdy skończyłam, patrząc na mnie spode
łba – Ines, czy ty wiesz w ogóle jak znajomość z Zaynem Malikiem może ci pomóc?
Speszyłam się pod intensywnością jego spojrzenia; poczułam się nagle,
jakbym znów miała dwanaście lat, siedziała w swoim pokoju na łóżku, a moja
perfekcyjna mama czerwonymi od szminki ustami beształa mnie za niegrzeczne
zachowanie względem Andiego Larsona, któremu podbiłam oko, bo nazwał mnie
niskim rosomakiem.
Ukuło mnie gdzieś w klatce piersiowej, gdy uświadomiłam sobie, jak
długo już z nią nie rozmawiałam. I z tatą. Kilka tygodni bez nich było
boleśniejsze, niż chciałabym przyznać.
- Nie chcę go wykorzystywać – bąknęłam cicho, wpatrując się w czubki
swoich tenisówek.
- Nie musisz – powiedzieli jednocześnie – Ale mogłabyś trochę… -
kończył już Max, ale urwał nagle, gdy Jess posłała mu miażdżące spojrzenie – No
co?
- Nie wykorzystuj go – powiedziała po prostu, a ja uniosłam głowę –
jeśli nie chcesz - wzruszyła ramionami – Ale widać, że chłopakowi na tobie
zależy – prychnęłam, lecz ona ciągnęła dalej: - gdyby tak nie było, już dawno
przestałby odpisywać – w tym momencie komórka w tylnej kieszeni moich dżinsów
zawibrowała – Widzisz? – uśmiechnęła się promiennie – Zaproś go, może będzie
fajnie.
Przygryzłam wargę, wciąż będąc całkowicie skołowana. Wyjęłam telefon i
zerknęłam na wyświetlacz – oto mój problem rozwiązał się sam, bo Zayn odpisał: Będę tam.
Mój czas wolny ostatnio był mierzony w kłótniach, jakie miałam odbywać
z całym światem. Dzień finału TopModel rozpoczął się wcześnie, bo już o siódmej
Max wyrwał mnie ze snu, zmuszając do wskoczenia w wygodne tenisówki i
rozbiegania się porządnie, jak twierdził, dla zdrowia. Chcąc nie chcąc,
podjęłam rzucone mi wyzwanie i godzinę później, zziajani, spoceni, zmęczeni jak
nigdy, byliśmy już z powrotem, narzekając na Londyn, któremu w środku naszej
przebieżki zachciało się powiać chłodem i sypnąć deszczem. Potem było już z
górki: najpierw sama ze sobą kłóciłam się przed lustrem, czy mój tyłek jest
wreszcie w dobrej formie, czy może podarować mu jeszcze jakieś ćwiczenia
fitness albo water-cośtam. Potem odbyłam długą rozmowę z ojcem, przez którego
prawie się popłakałam – ze wzruszenia; a później z matką, przez którą prawie
się popłakałam – z rozpaczy. Moja rodzicielka wciąż była zdania, że marnuję
sobie życie i wcale nie była zdziwiona, gdy powiedziałam jej, że jeszcze
niczego nie znalazłam. Napomykanie jej o teledysku Borrella nie było potrzebne
i tylko dodatkowo by ją rozjątrzyło. Wyobrażałam sobie jak krzyczy, że
współpraca z „takimi” nigdy się dobrze nie kończy. Pewnie nie chciałaby
słuchać, że owszem, podrywał mnie, ale był taki uroczy, że w sumie byłam prawie
zawiedziona, gdy po prostu odstawił mnie pod drzwi mieszkania…
Tak. Będę to wspominać do końca życia.
Kiedy już przeleżałam kolejną godzinę w swoim pokoju, zastanawiając
się nad sensem istnienia, nadszedł czas przygotowywania się do wielkiego,
wieczornego wyjścia – a ja wcale nie miałam nastroju nikomu się pokazywać. Przy
postanowieniu „będę tam!” utrzymywał mnie tylko fakt zobaczenia się z Zaynem,
któremu miałam przecież wiele do powiedzenia – kolejne podziękowanie,
zapewnienie, że nie jestem wariatką i ukradkowe wypytanie, czy nie uznał mnie
za chorą psychicznie, rozszalałą fankę albo niepełnosprawną umysłowo. Och,
no... i chyba wypadałoby też jakoś oficjalnie się przedstawić, bo nie było ku temu
jeszcze okazji...
I wtedy przyszła Jess, upierając się, że powinnam iść w sukience, a za
nią wparował Max, krzycząc, że tenisówki nie wchodzą w grę.
Nie słuchałam; zamknęłam się w łazience i nie wyszłam stamtąd, dopóki
nie dali mi spokoju. Kochałam ich całym sercem, ale, cholera, byłam na tyle
dorosła, by móc się samej ubierać.
Podły nastrój odbiłam sobie zakładając na siebie tylko czernie i
szarości. Prosta spódnica - okej, niech stracę! - miała kolor Tamizy zmąconej
deszczem, prosta koszulka była jak pozbawione chmur niebo tuż po deszczu,
prosty płaszcz, który podwędziłam z szafy Maxa, nieco na mnie za duży,
pozwalający ukryć się przed światem, był w kolorze londyńskich ulic zmęczonych
marnym żywotem. Cudo.
Max zatrzymał się w progu sypialni i spojrzał na mnie nieprzychylnie,
ale nie miał w tej kwestii nic do gadania. A jednak, parszywy drań, musiał się odezwać:
- Błagam, tylko nie tenisówki.
Zmrużyłam oczy i prychnęłam, odrzucając długie włosy na plecy.
- Nie wiem, co ci się w nich nie podoba. Przecież są modne. W dobrym
guście jest teraz łączyć nonszalanckie obuwie z eleganckim strojem.
- Nie wyglądasz elegancko - stwierdził prosto, przedostając się obok
mnie do szafy w poszukiwaniu swojej najlepszej koszuli - Wyglądasz bardzo casual, co nie przeszłoby, gdybyś była
jedną z finalistek...
- Ale na szczęście nie jestem - piorunowałam go wzrokiem, ale nie mógł
tego dostrzec, zbyt zajęty przeszukiwaniem zakurzonych zakamarków:
- Widziałaś gdzieś...?
- Nie - ucięłam krótko.
Westchnął przeciągle i odwrócił twarz w moją stronę.
- O co ci chodzi?
- O nic - beztrosko wzruszyłam ramionami, zaciskając usta w wąską
linię.
- Masz okres?
- Nie, Max - wycedziłam przez zęby - To nie mój cykl menstruacyjny. To
idiotyzm świata.
- Masz pietra? - nie dawał za wygraną.
Przewróciłam oczami, ignorując nerwowe skurcze w żołądku.
- Błagam, litości - zbyłam go - Ktoś jeszcze używa tego słowa?
- Gdyby to nie chodziło o niego, a o jakiegoś zwykłego chłopaka,
stwierdziłbym, że przesadzasz - już prawie zniknął w szafie, dostrzegałam tylko
jego plecy i czubek głowy - Zayn Malik od dawna nie jest już zwykłym chłopakiem
- mamrotał - I w dodatku chce się spotkać, z tobą. Z naszą małą Ines, zupełnie
bez wyrobionego nazwiska. Czyż to nie urocze? - zakończył sarkastycznie, a ja
tylko przewróciłam oczami.
- Robisz się parszywy - oskarżyłam go, kierując się ku wyjściu.
- Błagam, litości. Ktoś jeszcze używa tego słowa?
W kuchni zastałam Jess, beztrosko malującą paznokcie pastelowym
lakierem.
- Zrobiłaś sobie dobry research? - zapytała, gdy tylko usiadłam obok
niej z wąską szklaneczką soku pomarańczowego.
- Po co? - zamrugałam trzykrotnie, upijając łyk. Max ostatnio
sprowadzał do mieszkania pomarańcze hurtem, twierdząc, że mojej bladej twarzy
potrzeba witamin. Wziął sobie głęboko do serca domniemaną posadę mojego
menadżera. Albo bawił się w Anioła Stróża, by łatwiej zostać zbawionym. Hmm...
- Racja - Jessica na chwilę oderwała się od swoich paznokci i
spojrzała w mistyczną dal, marszcząc czoło - Jest wystarczająco znany, wiemy o
nim prawie wszystko z twittera i telewizji.
- Wy chyba żartujecie - zakrztusiłam się sokiem - Nie mam zwyczaju sprawdzać
przeszłości moich przyszłych partnerów - poinformowałam oboje moich najlepszych
przyjaciół, gdy zadowolony Max pojawił się w kuchni, zapinając pod szyję szarą
koszulę.
- To tylko ubezpieczenie - wzruszył ramionami - Lepiej od razu dowiedzieć
się, że ma kochankę i regularnie podrywa wszystkie mijane kelnerki, hostessy,
stewardessy i...
- Przestań! - ucięłam krótko - A co z przyjemnością poznawania kogoś?
Jess uśmiechnęła się dziwnie, a Max pokręcił głową z politowaniem:
- Och, maleńka. Przykro mi, ale wkraczasz do świata, gdzie lepiej znać
wszystkie pikantne sekreciki. Nie ważne, wroga czy przyjaciela.
Przez chwilę siłowałam się z nim spojrzeniem, a potem skupiłam się na
bezsensownej czynności kreślenia na blacie stolika zawijasów, prezentujących
chaos moich własnych myśli.
- Nie chcę takiego świata - podsumowałam uparcie, zachowując się jak
mała dziewczynka. Odetchnęłam: - Ale jednocześnie chcę do niego należeć.
Potrzebuję tego. Co mam zrobić?
- Poddać się fali i płynąc wraz z nią.
Otworzyłam szeroko oczy i zerknęłam na dziewczynę po mojej lewej.
- Och, Jess, nie wiedziałam, że jesteś pełna takich genialnych,
surferskich sentencji.
- Polecam się - bąknęła, nie odnajdując krzty ironii.
- Ma rację - odezwał się Max - Albo płyniesz z nurtem, albo łamiesz
sobie kości. Niestety, Ines - mrugnął do mnie, widząc przerażenie na mej twarzy
- to właśnie jest świat show - biznesu.
Wiedziałam; kłóciłam się tylko z przekory. Wszystko było tylko
występem.
Przekonałam się o tym, dostrzegając szóstą osobę z dumną, fioletową
plakietką "asystent reżysera", kiedy ustawiona w szeregu znanych mi
już koleżanek po fachu, szczęśliwych bywalczyni Domu Modelek w tej edycji
TopModelUK, zastanawiałam się, dlaczego robiłam tyle problemów, nie chcąc założyć
wysokich obcasów. Max miał rację, w szpilkach czułam się tutaj lepiej, pewniej,
prawie jak w domu, ha.
Występ rozpoczynał cyrkowy pochód - przejście po wybiegu, jakbyśmy już
były zwyciężczyniami. Tylko ku temu byłyśmy tutaj potrzebne. Przejść się, postać
chwilę na scenie i uśmiechnąć się na koniec, jeśli kamery przypadkiem po
ogłoszeniu wyniku, skierują się na nas.
Uświadomiłam sobie, ile miałam szczęścia, nie musząc być jedną z tych dwóch dziewcząt, które zaraz
dowiedzą się, że przegrały. Że były tak blisko i się nie udało. Że spadły ze
szklanej góry i, co najlepsze, nie wiadomo czy ktokolwiek pomoże im się pozbierać.
W końcu ludzie nie lubią przegranych.
Byłam tak zaaferowana dziejącymi się dokoła mnie różnościami, że nawet
nie zauważyłam, kiedy nadawanie na żywo się zaczęło; poczułam tylko buchającą z
głośników muzykę, przysięgam, basy przechodziły przez moje ciało. Fala ludzkich głosów, nieznośnie wwiercająca
mi się w czaszkę i krzyki asystentów/asystentek, odpowiedzialnych za idealność
programu.
Korowód przystrojonych różnorako dziewcząt ze sztucznymi uśmiechami
ruszył na scenę, witany oklaskami tłumu. Ja sama podarowałam sobie i
postanowiłam nie okazywać szczęścia - mimo wszystko wciąż nie byłam na tyle
dobrą aktorką, by udawać silne emocje. Zdjęcia - to zupełnie inna fala grania;
w widowiskach na żywo... poddanie się nie jest takie łatwe. W dodatku moją
buntowniczą naturę podburzała cała pompa wydarzenia oraz fakt, że na widowni
będzie tyle sławnych osób, które tak bardzo pomogły by mi w branży - dla
własnego widzimisię, zamiast słaniać się u ich stóp, wolałam zagrać im na
nerwach. Max mnie chyba zabije...
Marzyłam tylko o tym, żeby już zejść ze sceny i gdy tylko nadarzyła
się ku temu okazja, prawie z niej zbiegłam, a słysząc za sobą ciche syki
Jessici, stojącej kilka rzędów za mną, postanowiłam jak najszybciej ulotnić się
z zasięgu jej wzroku.
Telewizja puściła reklamy, udając, że jury podlicza głosy wysłane
przez telewidzów. Właściwie cała ta szczęśliwa czwórka i jakiś gość specjalny
zajęci byli popijaniem wysokoprocentowych drinków i pałaszowaniem maleńkich
kanapeczek w bufecie, bo całość była ustawiona i wszyscy tam, z góry, wiedzieli
już czy zwyciężczynią będzie piękna, rudowłosa Monique, posiadająca włoskie
korzenie, czy może Hana ze swoimi jasnymi włosami, bladą cerą i najbardziej
niebieskimi oczami świata.
Zorientowałam się nie w porę, że stoję bez ruchu i po prostu gapię się
na tłumy, gdy tylko ktoś zamaszyście odwrócił mnie do siebie i złożył na moich
ustach krótki, ale treściwy pocałunek przepełniony wonią tytoniową i alkoholową
poświatą.
- Ines! - rozległo się tak entuzjastycznie, że kilkoro zgromadzonych
odwróciło się w moim kierunku.
To był tylko Johnny.
Uśmiechał się szeroko, w ręku trzymał szklaneczkę z kostkami lodu. Cała
jej zawartość dawno już znajdowała się w jego krwi i wypalała szare komórki,
siejąc spustoszenie w stanie jego zdrowia. Zresztą z psychiką nie było lepiej:
- Jak się bawi moja mała gwiazda?
Byłam jego wzrostu. W obcasach nawet wyższa od niego. W dodatku Max
podarował mi przy wyjściu kapelusz, który też dodawał mi centymetrów.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto, próbując wyswobodzić się z jego
pijackiego uścisku. Miałam dopiero nauczyć się, że każda ważna impreza
zakrapiana jest obficie alkoholem, każdy szanujący się artysta zażywa wspomagacze,
a seks sprzedaje się jak zwykle: bardzo dobrze, szczególnie w postaci dopiero
co skonsumowanej na oczach wielu świadków albo jako pikantna plotka wyssana z
palca. Och, świecie zły!
- A co u ciebie, Johnny?
Gdzie się podział mój bohater, który wędrował ze mną po mieście,
opowiadał żarty i był tak irytująco cudowny, że nie mogłam uwierzyć w jego
istnienie?
- Borrell?
Nie mogłam powiedzieć, że miał rozdwojenie jaźni. Miał wiele twarzy -
dwie? Za mało. Borrell potrafił być sobą, artystą, przyjacielem, miłością życia
i wredną świnią, która rzuca cię mailem. I wiele innych. Max też potrafił być
wieloma postaciami w moim życiu, różnica polegała na tym, że Borrell nie
potrafił być wszystkimi na raz: zmuszony był wybierać.
Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, że chyba nie chcę odkrywać
tego wcielenia. Właśnie dlatego nigdy nie lubiłam imprez - jakichkolwiek, nawet
rodzinnych. Zawsze dowiadujesz się o ukochanych wujkach czegoś, czego wolałabyś
nie wiedzieć...
- Pójdę po coś do picia, okej? - nie czekałam na jego bełkotliwą
odpowiedź, tylko rzuciłam się przed siebie, by jak najprędzej znaleźć się w
świecie zupełnie innym niż ten.
- Ech - westchnęłam przeciągle, uderzając biodrem o krawędź baru;
spojrzałam podejrzliwie na barmana, jakby zamierzał dosypać mi tłuczonego szkła
do szklaneczki - cosmo - zażądałam, wykorzystując sytuację, a w głowie
powtórzyłam kilkakrotnie: - Głupia, tylko się nie upijaj!
Chociaż gdybym nagle zaczęła widzieć jednorożce i tęczę, może lepiej
bym się bawiła.
- Gdzie jest Max? - zapytałam czasoprzestrzeń, mierząc radarem w
oczodołach skąpane w wątłym świetle ciała celebrytów - Gdzie jest Jess?
Pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości i od razu skarciłam się w
myślach za idiotyzm własnego działania. Miałam dziewiętnaście lat, nie dziewięć.
Nie potrzebuję nianiek, ani pomocnych dłoni. Jestem kobietą, modelką,
zdeterminowaną by zwojować świat - przynajmniej w teorii.
Wyprostowałam się dumnie, odruchowo przygładziłam spódnicę, z
niezobowiązującym uśmiechem przyjęłam oferowanego mi przez kogoś drinka i
udawałam, że świetnie się bawię, chociaż muzyka klubowa przyprawiała mnie o ból,
do alkoholu miałam słabą głowę i żadna z przewijających się dookoła mnie
postaci nie była znajoma. Och, Ines, trzeba było jednak zrobić porządniejszy
research występujących w branży...
Najgorsze było jednak to, że nigdzie nie dostrzegałam... Jego.
Wiedziałam, że podczas pokazu siedział w pierwszym rzędzie, ale gdzie podział się
po oficjalnym zakończeniu? Zerkałam na niego ukradkiem, jednocześnie
powtarzając sobie w myślach "byleby się nie przewrócić". Mam
nadzieję, że tego nie zauważył. Inaczej miałabym już całkiem sporą listę
rzeczy, za które powinnam się wstydzić. Z dwojga złego... może niespotkanie go
tutaj będzie lepszym wyjściem?
Parkiet nie pustoszał, nie wiedząc dlaczego, skoro obserwowałam tabuny
osób uciekających z tego zadymionego miejsca tylnym wyjściem. Przeciskając się
przez tłumy, nie czułam już ich właściwego, przykrego zapachu. Drink, który
trzymałam w dłoni, był już moim trzecim... chyba. Kolorowe cudeńko, tak dobrze
wyglądające w neonowym świetle i tak świetnie działające na moje kubki smakowe.
Świat wydawał mi się być piękniejszym.
Jakąś godzinę temu wpadłam na Maxa, flirtującego w kącie z kimś o
zjawiskowo długich włosach. Uśmiechałam się tylko, pozwoliłam się przedstawić,
zapewniłam, że bawię się wyśmienicie i czym prędzej umknęłam, głodna zrobienia
czegoś głupiego. Odkrywałam w sobie ogromne pokłady energii, która chciała wybuchnąć
i dobrze się bawić. Ale jak każda dobra bomba, potrzebowałam kogoś, kto
uruchomi zapłon.
Wpadłam na ścianę, rozlewając niechcący trochę alkoholu. Pech chciał,
że ścianą tą była Jessica, która spojrzała na mnie najpierw z oburzeniem, a
potem, odnajdując mnie w osobie przeszkadzającego jej gościa, pokręciła głową,
wzdychając ciężko. Pochyliła się do mnie i wrzasnęła do ucha, próbując przekrzyczeć
dudniącą muzykę:
- Mam nadzieję, że już go znalazłaś i mogę cię teraz zabrać do domu!
Uśmiechnęłam się głupio, kręcąc głową, gdy cały świat wydał mi się różowy.
Bycie pijaną było takie wspaniałe, dlaczego nie robiłam tego częściej?
Jess złapała mnie za łokieć, gdy zachwiałam się niepewnie.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła, próbując pomóc mi złapać równowagę.
- Piję alkohol! - wykrzyknęłam i zaczęłam się głośno śmiać.
- Ines - nachmurzyła się - Jesteś pijana. To był najgorszy z twoich
pomysłów... - zaczęła, ale moje przeszklone szczęściem tęczówki chyba
uświadomiły ją, że robienie mi wyrzutów nie ma sensu. Poza tym, jeszcze
niedawno ona sama zabalowała na tyle intensywnie, że Max musiał ją zanieść do
łóżka; robienie mi teraz wymówek byłoby mało wiarygodne i niesprawiedliwe -
chodźmy - pociągnęła mnie do siebie i zaczęła ciągnąc przez tłumy gości -
wyjdziemy stąd na moment, żebyś mogła się uspokoić.
- Jestem - wyjąkałam - idealnie spokojna! - i wybuchnęłam gromkim
śmiechem, czując euforię w każdej komórce mojego ciała.
- Nie wątpię - podsumowała kwaśno moja przyjaciółka, unikając każdego
swojego znajomego, byleby tylko jak najszybciej mnie stąd wyprowadzić - Ines -
odwróciła się nagle - czy ktokolwiek robił ci zdjęcie?
Ale ja tylko wzruszyłam ramionami, bo niewiele mnie to interesowało.
To był taki piękny dzień, ktoś powinien go uwiecznić! I owładnięta tą myślą
zaczęłam szukać w kieszeni kurtki, którą Jess narzuciła mi na ramiona, mojego
telefonu komórkowego.
- O, nie! - Jessica zabrała go mimo moich głośnych protestów, gdy już
z triumfalnym uśmiechem wydobyłam aparat z wewnętrznej kieszeni - Kiedyś mi za
to podziękujesz - zapewniła mnie, chowając urządzenie do swojej małej,
pikowanej torebki - Wychodzimy - i otworzyła przede mną drzwi, wypychając mnie
na zewnątrz.
Londyn był ciemny i jakiś taki nieswój. Na wpół śpiące miasto niedbale
oświetlało ostatnich zabłąkanych przechodniów latarniami o śmiesznym wyglądzie
cukrowych lasek wieszanych na choince. Elfy i chochliki ukradły mi dobry humor,
gdy po piętnastu minutach marznięcia na zewnątrz, alkohol wyparowywał z mojego
organizmu z zatrważającą szybkością. Trzęsłam się z zimna, a obok mnie Jessica,
niedbale opierająca się o barierkę, obserwowała spokojnym wzrokiem pary
wymykające się po cichu z klubu, ignorując mnie kompletnie.
- Długo jeszcze? - zapytałam, zgrzytając zębami. Widziałam, jak nikły
uśmiech igra przez chwilę z moją cierpliwością, pojawiając się na jej wargach.
- Na pewno chcesz wracać? - zapytała, dalej obserwując czujnie
wejście.
- T-tak - wydukałam, rozmasowując swoje ramiona - Tutaj jest jak na...
- Nie, wydaje ci się - wzruszyła ramionami - To tylko skutki twojej
głupoty powodują teraz ciarki, żeby szybciej wyzbyć się trucizny z twojego
organizmu.
- Jak to się stało, że ty dzisiaj nie pijesz? - burknęłam, opierając
się o zardzewiałą barierkę po jej prawej stronie.
Odchrząknęła, nerwowo przeczesując długie włosy.
- Ostatni raz odchorowywałam wystarczająco długo. Dzisiaj tylko soczek
- powiedziała i obie mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem, wymieniając
porozumiewawcze spojrzenia. Jessica westchnęła głęboko i odsunęła kosmyk włosów
opadający mi na oczy. Potem pospiesznie spuściła wzrok, nie mogąc poradzić
sobie z zamkiem maleńkiej torebki.
- Masz - wręczyła mi telefon - I bądź mi wdzięczna - przygryzła wargę,
a wyraz zakłopotania zastąpił jej uśmiech; uniosłam brew - Wysłałam do niego
smsa. Przyjdzie się tutaj z tobą spotkać.
Moje oczy zrobiły się nagle ogromne, spoglądając na stojącą przede mną
wariatkę z przerażeniem.
- No co? - wzruszyła ramionami - I tak chciałaś się z nim zobaczyć,
Ines. Kiedyś będziesz mi za to dziękować - powtórzyła już drugi raz tego
wieczoru, a ja w tej chwili miałam w głowie tylko jedną myśl: uciec.
- Och, przestań. Przecież chcesz go poznać! - poinformowała mnie z
wyrzutem.
Tak, jasne. Ale moje doświadczenie w kontaktach damsko - męskich równe
jest liczbie jeden i ogranicza się do kochanego homoseksualisty Maxa.
- Hej, Ines! - zaniepokojona Jessica potrząsnęła mną, szukając
kontaktu wzrokowego - Przeraźliwie zbladłaś. Niczym się nie martw - powiedziała
twardo, usiłując dotrzeć do najgłębszych zakamarków mojego umysłu - Po prostu
bądź sobą i wszystko się ułoży.
Bądź sobą? Właśnie tego najbardziej się obawiałam.
Płaszcz nadal był za cienki, żeby ochronić mnie przed chłodem nocy.
Instynktownie zerknęłam na wyświetlacz telefonu, odnotowując godzinę drugą
trzydzieści siedem. Gdybym grała w filmie, odwróciłabym się i spojrzała za
barierki na błyszczącą neonami panoramę miasta, w usta wetknęłabym długi,
kobiecy papieros, a w dłoni trzymałabym maleńki pistolet. Planowałabym mord
swojego męża milionera, który był już za stary by żyć ze mną. Niestety,
rzeczywistość zabraniała mi wychylania się przez barierkę, chyba, że miałam
ochotę uderzyć głową w odpadający tynk sąsiedniego budynku. I nie paliłam, ech.
Wszystkie moje zmysły powoli zaczynały normalnie reagować, chociaż bez
powonienia akurat bym sobie poradziła. Tył klubu pachniał pleśnią i wszelkimi
nieczystościami, jakie można sobie było wyobrazić, poczynając od poalkoholowych
wymiocin, a na wydzielinach ludzkiego ciała kończąc. W duchu posłałam Jess
nienawistne spojrzenie, "dziękując" za wybranie mi wspaniałego
miejsca na pierwsze spotkanie z... Zaynem. Po prostu Zaynem. Nikim więcej.
- Cześć - usłyszałam i gwałtownie podniosłam głowę.
- Och - skomentowałam inteligentnie, mrugając kilkakrotnie - cześć.
Miał na sobie golf w kolorze bordo i czarną marynarkę; rozpływałam się
w blasku jego przystojności. Jak to jest, że absolutnie każdy mężczyzna
zakładający garnitur, zawsze wygląda przystojnie? I, hej, nikt nie wygląda tak
dobrze w golfie. NIKT.
- Jestem... - zaczął, ale głupio mu przerwałam:
- Wiem - zamrugałam, czerwieniejąc nagle - To znaczy... chciałam...
Jestem Ines - wyciągnęłam do niego dłoń, próbując opanować jej drżenie -
Przepraszam.
- Zayn.
Wymieniliśmy uścisk dłoni w milczeniu, zachowując rezerwę. Jakbyśmy
oboje byli tak samo przerażeni. Udawaliśmy, że wcale nie mierzymy się nerwowymi
spojrzeniami, badając jak daleko możemy się posunąć i czy aby druga strona w
jakiś sposób nam nie zagraża.
- Jesteś sam - spostrzegłam nagle - Spodziewałam się...
- Czwórki przyjaciół? Nie chodzimy wszędzie razem, wybacz, jeśli cię
to rozczarowało - a było w tym stwierdzeniu tyle zjadliwości, że nie mogłam
powstrzymać ironicznego uśmiechu.
- Miałam na myśli jakiegoś ochroniarza, ale skoro wolisz rozmawiać o
twoich znajomych... - wyjaśniłam.
- Och - wyglądał na autentycznie zdziwionego, co jeszcze bardziej mnie
rozśmieszyło, ale dyplomatycznie powstrzymałam się od głośnego śmiechu. Oparł
się plecami o barierkę, zachowując między nami bezpieczną odległość - Wymknąłem
się.
- Świetnie - podsumowałam; dlaczego serce tak nerwowo tłukło się w
mojej piersi? - Pewnie wyobrażasz sobie, że jestem wariatką - dlaczego bzdury
same przychodziły mi do głowy? - nie jestem - zapewniłam szybko; dlaczego
kolana miałam jak z waty? - ja tylko jestem zdesperowana - ... i, na Boga... -
zdesperowana, by bardzo ci podziękować - ... dlaczego on był taki przystojny? -
Więc: dziękuję.
Posłał mi uśmiech, ale nic nie powiedział, przez co czułam się jeszcze
bardziej głupio i nie na miejscu.
- To nie był mój pomysł - wypaliłam nagle - Spotkanie się tutaj - dodałam,
gdy odwrócił się do mnie i wzruszyłam ramionami - W klubach chyba się nie
odnajduję. Albo mam za słabe doświadczenie - myślałam głośno, niemal
zapominając, że wciąż na mnie patrzy - Właściwie jestem przekonana, że moje
doświadczenie w materii imprezowej jest ujemne albo tak bardzo zbliżone
zerowemu, że prawie jemu równe.
- O, nie - jęknął, śmiejąc się cicho - Tylko nie matematyczka.
- Ja... - ale nie wiedziałam, co mam powiedzieć - O bogowie, mam już
tego dosyć.
- Mnie? - żartował sobie ze mnie, podły drań, kiedy ja psychicznie
rozpadałam się na kawałki.
- Czuję się tak bardzo zdenerwowana twoją obecnością, że nie mogę przestać
gadać bzdur i w dodatku cały czas zastanawiam się, dlaczego akurat ty jesteś
jednym z niewielu przykładów na to, że telewizja jednak nie kłamie. Jeżeli
piekło nie pochłonie mnie w ciągu sekundy, chyba sama zapadnę się pod ziemię -
mamrotałam swoje, nerwowo skubiąc szarą spódniczkę i ze zdziwieniem, nieco
ukontentowana, zauważyłam, że mimo wszystko jeszcze nie udało mi się go spłoszyć
- chyba też jesteś nie do końca normalny. Gadam od rzeczy i w dodatku prawie
zupełnie na trzeźwo, a ty wciąż tutaj stoisz i mnie słuchasz - zbeształam go,
posyłając mu natarczywe spojrzenie - A co, jeśli jestem psychopatą? Wysyłam ci
agrafki, to by się zgadzało, pomyślałeś o tym? Mogłabym zrobić ci krzywdę.
Tym razem zaśmiał się głośno, bezczelnie i przez ciągnącą się w nieskończoność
minutę nie mógł się uspokoić.
- Przepraszam - powiedział w końcu - Ale jesteś najdziwniejszą osobą
jaką spotkałem - pokręcił głową i spojrzał na mnie z politowaniem - A mam
miliony fanek.
- Skromniś - burknęłam.
Złapał mnie na nadgarstek i pociągnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę;
niechętnie podniosłam na niego wzrok.
- Nie miałem na myśli nic złego - wytłumaczył - Spotkamy się jeszcze?
Brzmiał, jakby naprawdę tego chciał.
- Może.
- Świetnie.
- Okej.
- Odwiozę cię do domu - zaproponował nagle.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Odmawiam.
Parsknął śmiechem i ścisnął ostatni raz mój nadgarstek.
- Wyjątkowa - podsumował - Do zobaczenia.
I poszedł.
A ja naprawdę miałam nadzieję, że zaraz zapadnę się pod ziemię.
-------------
mam nadzieję, że długość nie zabija
indżojcie.
Witaj moja zdolniacho! :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, wybacz, że dopiero teraz piszę, ale mój internet urządzał sobie jakiś strajk... Więc jedyne co mi się udało w piąteczek, to przeczytać rozdział :)
Po drugie, wreszcie... W.R.E.S.Z.C.I.E :) Już myślałam, że się nie doczekam tego Malika. A tu na reszcie jest! :) Mam nadzieję, że to pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie Zayna i Ines...
Rozdział strasznie mi się podoba. Właściwie to tak jak każdy do tej pory :)
Już nie mogę doczekać się piątku :)
Ściskam mocno, mocno, moooocno Xx
Carol<3
wybaczam, dziękuję, kocham <3
Usuńa Zayna będzie . w najbliższych rozdziałach umiarkowanie... sporo, ;)
całusy, xx