piątek, 10 października 2014

XI - thinking of you.

- Co ty myślisz, że robisz? - Max pojawił się znikąd, zaskakując mnie swoją stanowczością i dawką irytacji, jaką zaserwował mi w swojej krótkiej wypowiedzi.
- Piszę wiadomość tekstową - odpowiedziałam niewinnie, próbując wyglądać jak zagubiona, mała dziewczynka, której się nie krzywdzi.
- Błąd! Masz dwie sekundy, żeby podnieść swój tyłek i znaleźć się tam, gdzie powinnaś być.
- Czyli...
- W kuchni!
Na trzydziestym szóstym piętrze o godzinie dwudziestej trzeciej ja, dziewiętnastoletnia Ines, która wymyśliła sobie, że chce zostać modelką, starała się zrobić dobre wrażenie na kimkolwiek, lawirując z tacą pomiędzy tłumem gości. Wielka, charytatywna domówka u kogoś na tyle ważnego, że właściwie nie wiedziało się u kogo - znacie ten typ imprezy; wchodzą tłumy i wszyscy czują się jak u siebie, nawet jeśli akurat gospodarz jest po drugiej stronie globu i o niczym nie wie. Ważne, że płacili i pozwalali zwędzić darmową przekąskę.
Miałam na sobie czarne szpilki i kusą sukienkę, a srebrna taca była zawsze pełna kolorowych drinków i zawsze ciężka. Niestety, kiedy już nadarzyła mi się okazja do osunięcia się na najbliższe krzesełko i odpisania na kilka wiadomości, u Maxa musiał akurat pojawić się apodyktyczny ton, przy którym mieszanie mnie z błotem zawsze wychodziło perfekcyjnie i dotykało mnie do żywego.
- Odpisał? - Jess nachyliła się do mojego ucha, mijając mnie w obrotowych drzwiach kuchni. Zdążyłam tylko przytaknąć i mruknąć coś niewyraźnie, bo już zniknęła wśród gości.
Świat mody, tak jak i wiele innych półświatków, o ile nie wszystkie, napędzała zasada obsadzania stanowisk dobrymi znajomymi. Początkowe szczeble kariery opierały się na relacjach przyjacielskich - jakimś cudem udało ci się gdzieś zaciągnąć, a jeśli wakaty wciąż były wolne, robiłeś wszystko, by pociągnąć ze sobą przychylnych ci ludzi. Droga na szczyt niewątpliwie była długa, dlatego naturalnym było dobieranie sobie towarzystwa, nie potencjalnego wroga czy konkurencji. Rozrysować schemat?
Max - Ines - Jessica. Łatwizna.
Chłopak miał szczęście; miał łatwiej. Był w Top Model, bo już trochę sobie pochodził po tym zabawnym świecie showbiznesu, już wiedział kto, gdzie, z kim i za ile. Rozpoznawalna twarz zawsze jest lepsza niż żadna, jeśli chodzi o kwestię reklamy. Ale w modzie jest teraz odkrywanie perełek, nikomu jeszcze nie znanych. Nie jesteś cool, jeśli nie możesz pochwalić się dwoma czy trzema nazwiskami, o których mało kto słyszał. Dlatego Max złapał za ręce Jessicę i mnie, ciągnąc nas ze sobą. Miło z jego strony, naprawdę.
Nieważne, że moja kariera ogranicza się na razie do kelnerek i hostess; początki nigdy nie są łatwe. Chociaż, przyznaję, przez kilka ostatnich miesięcy tylko cud i spora doza szczęścia pozwalały mi utrzymywać się na jako tako stałym poziomie. Równym jeden, ale jednak stałym. Niby się nie wznoszę, ale przynajmniej nie spadam, nie?
- I co? - Jess pojawiła się po mojej prawej stronie, gdy wychodziłam z kuchni.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się głupio. Od kilku dni szczerzyłam się sama do siebie, zachowując się jak wszystkie te nastolatki z filmów familijnych i seriali, z których kiedyś tak namiętnie się śmiałam. Uskrzydlało mnie jakieś takie dziwne uczucie. Głupie smsy z Malikiem sprawiały, że moja głowa wariowała. A nawet się nie spotykaliśmy, tylko... kurczę, chyba w końcu muszę się do tego przyznać... flirtowaliśmy. TAK. Ale przez wiadomości tekstowe, więc co to za flirt?
Max powiedziałby pewnie, że żaden, ale jemu się akurat do tego nie przyznawałam. Bo... nie. Max próbowałby coś robić, działać, wkręcać się, wykręcać, aż nadwyrężyłby sobie to śliczne karczycho, a ja spłonęłabym ze wstydu - próbowałby wykorzystać sytuację.
Jessica uważała, że każdy flirt jest flirtem i mam się „przestać zachowywać jak dzieciak”, cytat dosłowny. Wiem, że byłam - jestem - infantylna, ale, hej!, taki już mój urok, bierzcie to albo nie, wasz wybór.
- Ale umówiliście się już?
Pytanie padało średnio co dziesięć smsów i za każdym razem kwitowałam je tylko chłodnym spojrzeniem, westchnieniem albo wzniesieniem oczu ku niebu. Ekstremalne przypadki, kiedy nie mogłam już wytrzymać jej trajkotania na temat związków, zakładały cały pakiet na trzy, cztery.
Tak, świetnie czułam się, mogąc napisać do niego coś głupiego, ale to tyle w tym temacie. Na razie nie byłam jeszcze zdecydowana, co chcę z tym robić.
Za to najwyraźniej Jess była:
- Powinniście się wybrać na randkę - powiedziała mi o czwartej rano, kiedy Max zniknął w swojej sypialni, a my leczyłyśmy wycieńczone wysokimi obcasami stopy - Jeśli tego nie zrobisz - ostrzegała - szybko się tobą zmęczy i bang!, czar pryśnie.
Nie wierzyłam w to, no bo... Jak to? Naprawdę właśnie tak to działa? Żeby utrzymać kogoś przy sobie, cały czas musisz być niesamowita i zaskakująca? Nieprzewidywalna, nieziemsko atrakcyjna i zajmująca? Nie możesz się nudzić, marudzić, zrzędzić i złościć po swojemu? A to niby dlaczego?
Nurzając się w takich dzikich myślach i wyobrażając sobie teoretyczne życie związkowców, przeleżałam do dziewiątej, a później, pozbawiona energii i chęci, uzbrojona w kawę i obrzydliwy środek, który kładło się na zęby, byś pamiętała o uśmiechu, ruszyłam na miasto, szykując się podbić swoją nieziemską osobowością przynajmniej dwójkę pracodawców. Zdziwilibyście się, ile jest ogłoszeń o castingach i angażach, naprawdę. Sama byłam zaskoczona, że Londyn ma aż tylu młodych, zdolnych, początkujących, którzy próbują się wybić.
I tak to właśnie działa na niskim poziomie - projektant próbuje się wybić, modelka próbuje się wybić - oboje mogą tylko czekać na cud i liczyć, że to właśnie dzisiaj ktoś ich zauważy. A to wcale nie jest łatwe. Anna Wintour nie przechadza się po każdej ulicy, prawda? Stella nie zagląda do każdego portfolio. McQueen nie ogląda wszystkich zdjęć.
- I nie każda reklama dżinsów wychodzi dobrze - stwierdziłam cierpko, kładąc czasopismo na kolanach Jessici, zajętej zmywaniem makijażu.
- Co to? - zapytała głupio, a potem zerknęła na otwartą stronę - O, już jest? Jak wyszło?
Wzruszyłam ramionami. Mnie się nie podobało. Ale może miałam po prostu zły gust jak na tegoroczne trendy.
Och, wspominałam już, że obiecana mi przez Maxa reklama dżinsów była duetem z moją przyjaciółką? Nie? No to wspominam.
- Borrell do ciebie dzwonił - Jess odłożyła wacik na blat umywalki, a ja odwróciłam się do niej, szeroko otwierając oczy.
- Co? - zamrugałam.
- No, dzwonił - wzruszyła ramionami - chciał rozmawiać z tobą, ale skontaktował się z Maxem. Nie wiem, o co chodziło...
Przysiadłam na łóżku  i zapatrzyłam się w sufit. Westchnęłam ciężko.
- Nie chcę się z nim spotkać - obwieściła światu - To chyba nie jest...
- Nie tłumacz się przede mną - poprosiła, posyłając mi znaczące spojrzenie w lustrze - To Max jest twoim menadżerem.
Przewróciłam oczami i prychnęłam nieelegancko.
- Menadżerem - powtórzyłam uszczypliwie, podnosząc się i wychodząc z pokoju - Mam tego dość, rzucam tę robotę, idę na spacer, szukać nadziei na chodnikach - mruczałam do siebie, zakładając ramoneskę mojej przyjaciółki.
Tak tylko sobie narzekałam; nie sądziłam, że nadzieja naprawdę będzie leżeć na ulicy i czekać, aż na nią nadepnę. Nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewałby się, że zapowiedź wielkiej kariery przebiera się w czasie wolnym za nędznika i siada przy dworcu głównym, czekając na jałmużnę.
Owinięty był czarnym płaszczem, znoszonym, bardzo połatanym i brudnym. Na nogach miał ciężkie buty, jeden z oderwaną podeszwą. chował twarz pod słomianym kapeluszem z ogromnym rondem. A w dłoniach zabezpieczonych rękawiczkami bez palców trzymał kubeczek po kawie, wyciągając go niechętnie w stronę ludzkości.
A ja, głupia, go nie widziałam. Zaślepiona złorzeczeniem, nakręcona adrenaliną, zdeterminowana zrobić coś, cokolwiek, potknęłam się o jego nogę i pewnie boleśnie spotkałabym się z brukowaną ulicą, gdyby on nie udawał. Leżałabym plackiem na ziemi, licząc złamania, gdyby on nie był wariatem, zachowującym się jak na balu przebierańców.
Na imię miał Anthony, wyrzucili go z drugiego roku Szkoły Aktorskiej, więc przeniósł się na fotografię i teraz rządził aparatowym podziemiem. Rozpoznał mnie z TMUK. Ja poznałam go dzięki... karteczkom, które Max namiętnie podrzucał do mojego pokoju - fiszki ze zdjęciami znanych ludzi, o których istnieniu powinnam wiedzieć; krótka nota biograficzna i kilka najważniejszych informacji. Spoglądałam na nie przelotnie, tak tylko, kiedy akurat stawały mi na drodze. Przydały się, dzięki bogu.
- Dziewczyno! - krzyczał następnego dnia, kiedy już uwierzyłam, że nie jest zwykłym świrem i pozwoliłam mu wejść do mieszkania - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie oboje mamy szczęście. Dzwoniłem wczoraj wieczorem, dzisiaj rano też dzwoniłem, normalnie, nie uwierzysz!, wszyscy, naprawdę wszyscy!...
Osobiście niewiele rozumiałam z jego bełkotu, ale Max siedzący obok, przytakiwał mu żywo. Okej, wszystko powinno być dobrze, dopóki nadawali na tej samej fali.


I było.
Anthony zaczął zabierać mnie ze sobą na sesje i szybko okazało się, że świetnie nam się razem pracuje. Moje zdjęcia zaczęły częściej pojawiać się w gazetach, parę osób znało mnie już z nazwiska, Max szalał ze szczęścia z jeszcze większym entuzjazmem pukając do drzwi znanych marek i próbując wkręcić mnie w życie wielkiego świata. Pracowałam, nareszcie miałam to, czego chciałam. Skończyły się tygodnie ciągnących się w nieskończoność castingów, teraz praca znajdowała mnie sama. Nie byłam już odsyłana z kwitkiem, traktowana - "odezwiemy się!" -  jak każda mała dziewczynka z wielkimi marzeniami. Powoli zaczynałam być prawdziwą modelką, mogącą zarabiać na swoje utrzymanie. Wreszcie mogłam odłożyć trochę pieniędzy i pójść na porządne zakupy. Wysłałam też kilka upominków dla mamy i taty - nie telefonowałam już do nich, wolałam unikać wytrącających mnie z równowagi rozmów.
Pośród całego chaosu związanego z bieganiem na sesje z Anthonym, znalazłam czas na kilka pokazów. Moje zdjęcie z wybiegu znalazło się nawet w jednym z bardzo dobrych tygodników - na tyle dobrym, że oboje z Maxem cieszyliśmy się jak dzieci.
Paradoksalnie, im więcej miałam pracy, tym więcej miałam energii. Nie marnowałam już czasu, przeglądając programy telewizyjne. W odstawkę poszył wszystkie moje ulubione seriale. Na zawsze pożegnałam się z leniwymi porankami i niejako pod naciskiem czujnego oka Maxa, wróciłam do porannych przebieżek, szybkich rozgrzewek i sesji yogi. 
Spotkałam się z Zaynem. Matko, gdy tylko to wspominam, robię się cała czerwona. Umówiliśmy się w samo południe, żeby to nie było nic zobowiązującego. Zbyt wczesna pora sugerowałaby pouchwałość, zbyt późna - randkę. A my znaliśmy się dopiero z kilkunastu - tysięcy - smsów, paru telefonów i dwóch, trzech spotkań w cztery oczy. Tyle.
Byłam zdenerwowana i jednocześnie szczęśliwa - nie wiem, co działało na mnie bardziej. Fakt, że Ten Genialny Plan wreszcie zaczyna realizować się w sposób, o którym marzyłam? Albo fakt, że, kurczę, chyba byłam naprawdę zauroczona tym chłopakiem. Eh.
Czekał na mnie - to dobrze. Gdybym ja przyszła za wcześnie, wyszłabym na desperatkę. Chociaż... tyle razy zrobiłam już przy nim coś głupiego w czasie tak krótkiej znajomości, że gorzej chyba być nie mogło. Zawzięłam się w sobie, kilka razy westchnęłam głęboko i pozwoliłam mu się oczarować, samej pozostając czarującą.
Nie wiem, skąd nagle pojawiła się we mnie ta magia. Max pomógł mi uwierzyć w siebie, Anthony sprawił, że poczułam się piękna, a Jessica nauczyła mnie wszystkiego, co sama potrafiła.
Ha, akurat w tym aspekcie moje życie było nie tyle skomplikowane, co... martwe. Mój dobry kontakt z Jessicą zaczął po prostu żegnać się ze światem śmiercią naturalną. Coraz rzadziej widywałyśmy się w mieszkaniu, aż w końcu któregoś dnia Max poinformował mnie, że Jess wynajęła sobie pokój po drugiej stronie Londynu:
- Znalazła tam pracę w jakiejś agencji i wolała być blisko - powiedział.
- Dlaczego sama mi o tym nie wspomniała? - zapytałam głupio, przeglądając się w lustrze przed wyjściem.
- Nie wiem - przyznał i uciekł szybko do swojej sypialni.
Zignorowałam to, nie domyślając się jeszcze właściwego powodu zniknięcia Jessici. Dotarło to do mnie dopiero na sesji, a uderzyło z taką mocą, że Anthony pragnął natychmiast ściągnąć mnie z planu, martwiąc się o moje zdrowie.
- Nic mi nie jest! - zapewniłam go szybko, posyłając wszystkim blady uśmiech i próbując nie upaść w niebotycznie wysokich szpilkach - Tylko na chwilę zakręciło mi się w głowie.
- Możemy zrobić przerwę, jeśli chcesz! - zaoponował natychmiast. Tony - kolejna osoba ze szczęśliwej listy Ines. A ludzie mówili, że świat mody jest zimny i bezlitosny.
- Nie, nie trzeba. Nie chcę... - ale nie zdążyłam dokończyć, bo fotograf krzyczał już: - Pięc minut przerwy!
Ktoś natychmiast pojawił się by poprawić mi włosy i makijaż, ktoś uczynnie podsunął mi wysokie krzesełko, bym mogła dać odpocząć nogom.
- Dzięki - uśmiechnęłam się szczerze do Tony'ego, gdy podszedł do mnie po krótkiej wymianie zdań ze swoim asystentem.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - złapał mnie za dłonie i ścisnął uspokajająco.
Pokręciłam głową na tyle, na ile pozwoliła mi wizażystka.
- To tylko chwilowa... słabość - wzruszyłam lekko ramionami, starając się nie naruszyć perfekcji mojej fryzury - Martwię się tylko o kogoś. O przyjaciółkę - dodałam pospiesznie, widząc jego błyszczące spojrzenie - Ostatnio się... kłócimy. Chyba... chyba jest o mnie zazdrosna.
- Chodzi o tą Janett?
- Jessicę.
- Widziałem ją. Ładna dziewczyna.
I tyle. Nie powiedział mi nic więcej, ja nie zaczęłam przed nim wylewać swych żali. Dokończyliśmy spokojnie sesję i mogłam zmyć makijaż oraz zamienić szpilki na tenisówki. Próbowałam właśnie pozbyć się brokatu z policzków, gdy zawibrował mój telefon, a uśmiech mimowolnie pojawił mi się na ustach.
- Cześć - przywitałam się, hamując nieco swoją radość.
- Cześć - odpowiedział, a moje serce zadrżało. Słyszałam szumy po jego stronie, głosy, śmiechy. Cały Zayn: zawsze w ruchu, zawsze wśród tłumów - Jak ci poszła sesja?
- Dobrze - cudownie było móc tak prosto komentować te kilka ostatnich godzin i być pewnym, że to czysta prawda - Jak ci poszedł... cokolwiek, co teraz robiłeś?
Mój plan był prosty: albo zdjęcia, albo pokaz. Jego natomiast składał się z milionów innych zajęć, które nie sposób było zapamiętać. 
- Dobrze - przewróciłam oczami i zaśmiałam się krótko. W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Gdzieś zniknęły głosy i szumy, usłyszałam za to trzaśnięcie drzwi i ponownie jego głos: - chciałbym się z tobą zobaczyć.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moja policzki czerwieniły się powoli.
- O tak?
- Mhm.
Miałam wrażenie, że oboje jesteśmy tak samo zaskoczeni tą sytuacją. Tak samo przestraszeni, zestresowani i zafascynowani. Dlatego rozmawiało nam się tak dobrze.
- Więc... co z tym zrobimy? - nawet nie zauważyłam, kiedy Anthony pojawił się za mną i położył mi dłonie na ramionach. Uśmiechnęłam się do niego odruchowo.
- Mój przyjaciel - zaczął niepewnie Zayn - będzie hucznie obchodził urodziny...
- Kiedy? - zapytałam tylko.
- Piątek. Wyślę ci szczegóły smsem - chwila ciszy - Przepraszam, że nie będę mógł osobiście cię przywieźć.
Zaśmiałam się krótko.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłam się do jazdy metrem.
- Obiecuję, że to już niedługo się zmieni. Do zobaczenia.
I zostawił mnie samą ze swoją słodką obietnicą.
- Jessica? - wzdrygnęłam się, uświadamiając sobie, że Tony nadal stoi za moimi plecami.
Spłonęłam rumieńcem i pokręciłam głową.
- Aha - mrugnął do mnie - czyli lepiej.
Odchrząknęłam i podniosłam się z miejsca.
- Powinnam już iść - unikałam jego wzroku - Dzięki - cmoknęłam go w policzek i uciekłam czym prędzej, byleby nie drążyć dłużej śliskiego tematu. Nie należy rozdmuchiwać rzeczy, które jeszcze nie są sformalizowane. To znaczy... nie chcę jeszcze rozmawiać o Zaynie. Póki nie będę pewna, że w ogóle mam o czym mówić.
Będąc w słodkim błogostanie postanowiłam przejść się samym środkiem Londynu, żeby bezczelnie pokazać mu, jak świetnie się czuję i wyglądam. Miałam mętlik w głowie; część czaszki zajmowały rozkoszne słowa "obiecuję", natomiast druga półkula rozważała nerwowe drżenie mięśni i skurcze brzucha. Ludzie mieli rację. Miłość jest piękna. Ale boli jak cholera.


5 komentarzy:

  1. Jaki słodko-śliczny rozdział :) Mi się bardzo podoba, chociaż pozostawiłaś mi lekki niedosyt związany ze sprawą Jess. Polubiłam tę dziewczynę i zastanawiam się, o co jej dokładnie chodzi. No i jestem bardzo ciekawa jak będzie z tą imprezą :)
    Czekam na kolejny rozdział, ale nie spiesz się za bardzo.
    Luv ya, Happily <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochalam sie w tym opowiadaniu! Nie kreci mnie ten caly modeling..ale skusilam sie, i przeczytalam calego bloga! Jestem pod wrazeniem! I cholernie mi sie podoba!

    OdpowiedzUsuń
  3. Isobel i Charlie. Są jak ogień i woda. Co ich łączy? Równie silna nienawiść do siebie nawzajem. Pewien mężczyzna powiedział kiedyś Charliemu: Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka linia. Wtedy jeszcze nie rozumiał jaka moc drzemie w tych słowach. Niebawem przekonają się o tym oboje. Pewnej feralnej nocy, kiedy zderzą się dwa światy, wywołają lawinę zdarzeń. Będzie to historia o miłości. To historia o miłości od tej gorszej, najbardziej skomplikowanej strony. Słodko-gorzka i prawdziwa.
    ZAPRASZAM: Your perfect imperfections

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! :)
    Wybacz, że dopiero dziś się odzywam, ale pisanie na telefonie komentarzy, nie należy do moich mocnych stron :)
    Rozdział, jak zawsze cudowny!
    Kłótnia z Jess? Teraz przez ciebie, do piątku będę głowić się nad tym, co się stało. No i oczywiście spotkanie Zayna i Ines... Czuję, że zapowiada się kolejny przecudowny rozdział :)
    Pozdrawiam Xx
    Carol<3

    OdpowiedzUsuń