- Co ty myślisz, że robisz? - Max pojawił się
znikąd, zaskakując mnie swoją stanowczością i dawką irytacji, jaką zaserwował
mi w swojej krótkiej wypowiedzi.
- Piszę wiadomość tekstową - odpowiedziałam niewinnie,
próbując wyglądać jak zagubiona, mała dziewczynka, której się nie krzywdzi.
- Błąd! Masz dwie sekundy, żeby podnieść swój
tyłek i znaleźć się tam, gdzie powinnaś być.
- Czyli...
- W kuchni!
Na trzydziestym szóstym piętrze o godzinie
dwudziestej trzeciej ja, dziewiętnastoletnia Ines, która wymyśliła sobie, że
chce zostać modelką, starała się zrobić dobre wrażenie na kimkolwiek, lawirując
z tacą pomiędzy tłumem gości. Wielka, charytatywna domówka u kogoś na tyle
ważnego, że właściwie nie wiedziało się u kogo - znacie ten typ imprezy;
wchodzą tłumy i wszyscy czują się jak u siebie, nawet jeśli akurat gospodarz jest
po drugiej stronie globu i o niczym nie wie. Ważne, że płacili i pozwalali zwędzić
darmową przekąskę.
Miałam na sobie czarne szpilki i kusą sukienkę, a
srebrna taca była zawsze pełna kolorowych drinków i zawsze ciężka. Niestety,
kiedy już nadarzyła mi się okazja do osunięcia się na najbliższe krzesełko i
odpisania na kilka wiadomości, u Maxa musiał akurat pojawić się apodyktyczny
ton, przy którym mieszanie mnie z błotem zawsze wychodziło perfekcyjnie i
dotykało mnie do żywego.
- Odpisał? - Jess nachyliła się do mojego ucha,
mijając mnie w obrotowych drzwiach kuchni. Zdążyłam tylko przytaknąć i mruknąć
coś niewyraźnie, bo już zniknęła wśród gości.
Świat mody, tak jak i wiele innych półświatków, o
ile nie wszystkie, napędzała zasada obsadzania stanowisk dobrymi znajomymi.
Początkowe szczeble kariery opierały się na relacjach przyjacielskich - jakimś
cudem udało ci się gdzieś zaciągnąć, a jeśli wakaty wciąż były wolne, robiłeś
wszystko, by pociągnąć ze sobą przychylnych ci ludzi. Droga na szczyt
niewątpliwie była długa, dlatego naturalnym było dobieranie sobie towarzystwa,
nie potencjalnego wroga czy konkurencji. Rozrysować schemat?
Max - Ines - Jessica. Łatwizna.
Chłopak miał szczęście; miał łatwiej. Był w Top
Model, bo już trochę sobie pochodził po tym zabawnym świecie showbiznesu, już
wiedział kto, gdzie, z kim i za ile. Rozpoznawalna twarz zawsze jest lepsza niż
żadna, jeśli chodzi o kwestię reklamy. Ale w modzie jest teraz odkrywanie
perełek, nikomu jeszcze nie znanych. Nie jesteś cool, jeśli nie możesz pochwalić
się dwoma czy trzema nazwiskami, o których mało kto słyszał. Dlatego Max złapał
za ręce Jessicę i mnie, ciągnąc nas ze sobą. Miło z jego strony, naprawdę.
Nieważne, że moja kariera ogranicza się na razie
do kelnerek i hostess; początki nigdy nie są łatwe. Chociaż, przyznaję, przez
kilka ostatnich miesięcy tylko cud i spora doza szczęścia pozwalały mi
utrzymywać się na jako tako stałym poziomie. Równym jeden, ale jednak stałym.
Niby się nie wznoszę, ale przynajmniej nie spadam, nie?
- I co? - Jess pojawiła się po mojej prawej
stronie, gdy wychodziłam z kuchni.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się głupio. Od
kilku dni szczerzyłam się sama do siebie, zachowując się jak wszystkie te
nastolatki z filmów familijnych i seriali, z których kiedyś tak namiętnie się
śmiałam. Uskrzydlało mnie jakieś takie dziwne uczucie. Głupie smsy z Malikiem
sprawiały, że moja głowa wariowała. A nawet się nie spotykaliśmy, tylko...
kurczę, chyba w końcu muszę się do tego przyznać... flirtowaliśmy. TAK. Ale
przez wiadomości tekstowe, więc co to za flirt?
Max powiedziałby pewnie, że żaden, ale jemu się
akurat do tego nie przyznawałam. Bo... nie. Max próbowałby coś robić, działać,
wkręcać się, wykręcać, aż nadwyrężyłby sobie to śliczne karczycho, a ja
spłonęłabym ze wstydu - próbowałby wykorzystać sytuację.
Jessica uważała, że każdy flirt jest flirtem i mam
się „przestać zachowywać jak dzieciak”, cytat dosłowny. Wiem, że byłam - jestem
- infantylna, ale, hej!, taki już mój urok, bierzcie to albo nie, wasz wybór.
- Ale umówiliście się już?
Pytanie padało średnio co dziesięć smsów i za każdym
razem kwitowałam je tylko chłodnym spojrzeniem, westchnieniem albo wzniesieniem
oczu ku niebu. Ekstremalne przypadki, kiedy nie mogłam już wytrzymać jej
trajkotania na temat związków, zakładały cały pakiet na trzy, cztery.
Tak, świetnie czułam się, mogąc napisać do niego
coś głupiego, ale to tyle w tym temacie. Na razie nie byłam jeszcze
zdecydowana, co chcę z tym robić.
Za to najwyraźniej Jess była:
- Powinniście się wybrać na randkę - powiedziała
mi o czwartej rano, kiedy Max zniknął w swojej sypialni, a my leczyłyśmy
wycieńczone wysokimi obcasami stopy - Jeśli tego nie zrobisz - ostrzegała -
szybko się tobą zmęczy i bang!, czar pryśnie.
Nie wierzyłam w to, no bo... Jak to? Naprawdę
właśnie tak to działa? Żeby utrzymać kogoś przy sobie, cały czas musisz być
niesamowita i zaskakująca? Nieprzewidywalna, nieziemsko atrakcyjna i zajmująca?
Nie możesz się nudzić, marudzić, zrzędzić i złościć po swojemu? A to niby
dlaczego?
Nurzając się w takich dzikich myślach i
wyobrażając sobie teoretyczne życie związkowców, przeleżałam do dziewiątej, a
później, pozbawiona energii i chęci, uzbrojona w kawę i obrzydliwy środek,
który kładło się na zęby, byś pamiętała o uśmiechu, ruszyłam na miasto,
szykując się podbić swoją nieziemską osobowością przynajmniej dwójkę
pracodawców. Zdziwilibyście się, ile jest ogłoszeń o castingach i angażach,
naprawdę. Sama byłam zaskoczona, że Londyn ma aż tylu młodych, zdolnych,
początkujących, którzy próbują się wybić.
I tak to właśnie działa na niskim poziomie -
projektant próbuje się wybić, modelka próbuje się wybić - oboje mogą tylko czekać
na cud i liczyć, że to właśnie dzisiaj ktoś ich zauważy. A to wcale nie jest
łatwe. Anna Wintour nie przechadza się po każdej ulicy, prawda? Stella nie
zagląda do każdego portfolio. McQueen nie ogląda wszystkich zdjęć.
- I nie każda reklama dżinsów wychodzi dobrze -
stwierdziłam cierpko, kładąc czasopismo na kolanach Jessici, zajętej zmywaniem
makijażu.
Wzruszyłam ramionami. Mnie się nie podobało. Ale
może miałam po prostu zły gust jak na tegoroczne trendy.
Och, wspominałam już, że obiecana mi przez Maxa
reklama dżinsów była duetem z moją przyjaciółką? Nie? No to wspominam.
- Borrell do ciebie dzwonił - Jess odłożyła wacik
na blat umywalki, a ja odwróciłam się do niej, szeroko otwierając oczy.
- Co? - zamrugałam.
- No, dzwonił - wzruszyła ramionami - chciał rozmawiać
z tobą, ale skontaktował się z Maxem. Nie wiem, o co chodziło...
Przysiadłam na łóżku i zapatrzyłam się w sufit. Westchnęłam ciężko.
- Nie chcę się z nim spotkać - obwieściła światu
- To chyba nie jest...
- Nie tłumacz się przede mną - poprosiła,
posyłając mi znaczące spojrzenie w lustrze - To Max jest twoim menadżerem.
Przewróciłam oczami i prychnęłam nieelegancko.
- Menadżerem - powtórzyłam uszczypliwie,
podnosząc się i wychodząc z pokoju - Mam tego dość, rzucam tę robotę, idę na
spacer, szukać nadziei na chodnikach - mruczałam do siebie, zakładając
ramoneskę mojej przyjaciółki.
Tak tylko sobie narzekałam; nie sądziłam, że
nadzieja naprawdę będzie leżeć na ulicy i czekać, aż na nią nadepnę. Nikt o
zdrowych zmysłach nie spodziewałby się, że zapowiedź wielkiej kariery przebiera
się w czasie wolnym za nędznika i siada przy dworcu głównym, czekając na
jałmużnę.
Owinięty był czarnym płaszczem, znoszonym, bardzo
połatanym i brudnym. Na nogach miał ciężkie buty, jeden z oderwaną podeszwą.
chował twarz pod słomianym kapeluszem z ogromnym rondem. A w dłoniach
zabezpieczonych rękawiczkami bez palców trzymał kubeczek po kawie, wyciągając
go niechętnie w stronę ludzkości.
A ja, głupia, go nie widziałam. Zaślepiona złorzeczeniem,
nakręcona adrenaliną, zdeterminowana zrobić coś, cokolwiek, potknęłam się o
jego nogę i pewnie boleśnie spotkałabym się z brukowaną ulicą, gdyby on nie
udawał. Leżałabym plackiem na ziemi, licząc złamania, gdyby on nie był
wariatem, zachowującym się jak na balu przebierańców.
Na imię miał Anthony, wyrzucili go z drugiego
roku Szkoły Aktorskiej, więc przeniósł się na fotografię i teraz rządził
aparatowym podziemiem. Rozpoznał mnie z TMUK. Ja poznałam go dzięki...
karteczkom, które Max namiętnie podrzucał do mojego pokoju - fiszki ze
zdjęciami znanych ludzi, o których istnieniu powinnam wiedzieć; krótka nota
biograficzna i kilka najważniejszych informacji. Spoglądałam na nie przelotnie,
tak tylko, kiedy akurat stawały mi na drodze. Przydały się, dzięki bogu.
- Dziewczyno! - krzyczał następnego dnia, kiedy
już uwierzyłam, że nie jest zwykłym świrem i pozwoliłam mu wejść do mieszkania
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie oboje mamy szczęście. Dzwoniłem wczoraj
wieczorem, dzisiaj rano też dzwoniłem, normalnie, nie uwierzysz!, wszyscy,
naprawdę wszyscy!...
Osobiście niewiele rozumiałam z jego bełkotu, ale
Max siedzący obok, przytakiwał mu żywo. Okej, wszystko powinno być dobrze,
dopóki nadawali na tej samej fali.
I było.
Anthony zaczął zabierać mnie ze sobą na sesje i
szybko okazało się, że świetnie nam się razem pracuje. Moje zdjęcia zaczęły
częściej pojawiać się w gazetach, parę osób znało mnie już z nazwiska, Max
szalał ze szczęścia z jeszcze większym entuzjazmem pukając do drzwi znanych
marek i próbując wkręcić mnie w życie wielkiego świata. Pracowałam, nareszcie
miałam to, czego chciałam. Skończyły się tygodnie ciągnących się w nieskończoność
castingów, teraz praca znajdowała mnie sama. Nie byłam już odsyłana z kwitkiem,
traktowana - "odezwiemy się!" -
jak każda mała dziewczynka z wielkimi marzeniami. Powoli zaczynałam być
prawdziwą modelką, mogącą zarabiać na swoje utrzymanie. Wreszcie mogłam odłożyć
trochę pieniędzy i pójść na porządne zakupy. Wysłałam też kilka upominków dla
mamy i taty - nie telefonowałam już do nich, wolałam unikać wytrącających mnie
z równowagi rozmów.
Pośród całego chaosu związanego z bieganiem na
sesje z Anthonym, znalazłam czas na kilka pokazów. Moje zdjęcie z wybiegu
znalazło się nawet w jednym z bardzo dobrych tygodników - na tyle dobrym, że
oboje z Maxem cieszyliśmy się jak dzieci.
Paradoksalnie, im więcej miałam pracy, tym więcej
miałam energii. Nie marnowałam już czasu, przeglądając programy telewizyjne. W
odstawkę poszył wszystkie moje ulubione seriale. Na zawsze pożegnałam się z
leniwymi porankami i niejako pod naciskiem czujnego oka Maxa, wróciłam do
porannych przebieżek, szybkich rozgrzewek i sesji yogi.
Spotkałam się z Zaynem. Matko, gdy tylko to
wspominam, robię się cała czerwona. Umówiliśmy się w samo południe, żeby to nie
było nic zobowiązującego. Zbyt wczesna pora sugerowałaby pouchwałość, zbyt
późna - randkę. A my znaliśmy się dopiero z kilkunastu - tysięcy - smsów, paru
telefonów i dwóch, trzech spotkań w cztery oczy. Tyle.
Byłam zdenerwowana i jednocześnie szczęśliwa -
nie wiem, co działało na mnie bardziej. Fakt, że Ten Genialny Plan wreszcie
zaczyna realizować się w sposób, o którym marzyłam? Albo fakt, że, kurczę,
chyba byłam naprawdę zauroczona tym chłopakiem. Eh.
Czekał na mnie - to dobrze. Gdybym ja przyszła za
wcześnie, wyszłabym na desperatkę. Chociaż... tyle razy zrobiłam już przy nim
coś głupiego w czasie tak krótkiej znajomości, że gorzej chyba być nie mogło.
Zawzięłam się w sobie, kilka razy westchnęłam głęboko i pozwoliłam mu się oczarować,
samej pozostając czarującą.
Nie wiem, skąd nagle pojawiła się we mnie ta
magia. Max pomógł mi uwierzyć w siebie, Anthony sprawił, że poczułam się
piękna, a Jessica nauczyła mnie wszystkiego, co sama potrafiła.
Ha, akurat w tym aspekcie moje życie było nie
tyle skomplikowane, co... martwe. Mój dobry kontakt z Jessicą zaczął po prostu żegnać
się ze światem śmiercią naturalną. Coraz rzadziej widywałyśmy się w mieszkaniu,
aż w końcu któregoś dnia Max poinformował mnie, że Jess wynajęła sobie pokój po
drugiej stronie Londynu:
- Znalazła tam pracę w jakiejś agencji i wolała być
blisko - powiedział.
- Dlaczego sama mi o tym nie wspomniała? -
zapytałam głupio, przeglądając się w lustrze przed wyjściem.
- Nie wiem - przyznał i uciekł szybko do swojej
sypialni.
Zignorowałam to, nie domyślając się jeszcze
właściwego powodu zniknięcia Jessici. Dotarło to do mnie dopiero na sesji, a
uderzyło z taką mocą, że Anthony pragnął natychmiast ściągnąć mnie z planu,
martwiąc się o moje zdrowie.
- Nic mi nie jest! - zapewniłam go szybko,
posyłając wszystkim blady uśmiech i próbując nie upaść w niebotycznie wysokich
szpilkach - Tylko na chwilę zakręciło mi się w głowie.
- Możemy zrobić przerwę, jeśli chcesz! -
zaoponował natychmiast. Tony - kolejna osoba ze szczęśliwej listy Ines. A
ludzie mówili, że świat mody jest zimny i bezlitosny.
- Nie, nie trzeba. Nie chcę... - ale nie zdążyłam
dokończyć, bo fotograf krzyczał już: - Pięc minut przerwy!
Ktoś natychmiast pojawił się by poprawić mi włosy
i makijaż, ktoś uczynnie podsunął mi wysokie krzesełko, bym mogła dać odpocząć
nogom.
- Dzięki - uśmiechnęłam się szczerze do Tony'ego,
gdy podszedł do mnie po krótkiej wymianie zdań ze swoim asystentem.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - złapał mnie
za dłonie i ścisnął uspokajająco.
Pokręciłam głową na tyle, na ile pozwoliła mi wizażystka.
- To tylko chwilowa... słabość - wzruszyłam lekko
ramionami, starając się nie naruszyć perfekcji mojej fryzury - Martwię się
tylko o kogoś. O przyjaciółkę - dodałam pospiesznie, widząc jego błyszczące
spojrzenie - Ostatnio się... kłócimy. Chyba... chyba jest o mnie zazdrosna.
- Chodzi o tą Janett?
- Jessicę.
- Widziałem ją. Ładna dziewczyna.
I tyle. Nie powiedział mi nic więcej, ja nie
zaczęłam przed nim wylewać swych żali. Dokończyliśmy spokojnie sesję i mogłam zmyć
makijaż oraz zamienić szpilki na tenisówki. Próbowałam właśnie pozbyć się
brokatu z policzków, gdy zawibrował mój telefon, a uśmiech mimowolnie pojawił
mi się na ustach.
- Cześć - przywitałam się, hamując nieco swoją radość.
- Cześć - odpowiedział, a moje serce zadrżało.
Słyszałam szumy po jego stronie, głosy, śmiechy. Cały Zayn: zawsze w ruchu,
zawsze wśród tłumów - Jak ci poszła sesja?
- Dobrze - cudownie było móc tak prosto komentować
te kilka ostatnich godzin i być pewnym, że to czysta prawda - Jak ci poszedł...
cokolwiek, co teraz robiłeś?
Mój plan był prosty: albo zdjęcia, albo pokaz.
Jego natomiast składał się z milionów innych zajęć, które nie sposób było zapamiętać.
- Dobrze - przewróciłam oczami i zaśmiałam się
krótko. W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Gdzieś zniknęły głosy i szumy,
usłyszałam za to trzaśnięcie drzwi i ponownie jego głos: - chciałbym się z tobą
zobaczyć.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moja
policzki czerwieniły się powoli.
- O tak?
- Mhm.
Miałam wrażenie, że oboje jesteśmy tak samo
zaskoczeni tą sytuacją. Tak samo przestraszeni, zestresowani i zafascynowani.
Dlatego rozmawiało nam się tak dobrze.
- Więc... co z tym zrobimy? - nawet nie
zauważyłam, kiedy Anthony pojawił się za mną i położył mi dłonie na ramionach.
Uśmiechnęłam się do niego odruchowo.
- Mój przyjaciel - zaczął niepewnie Zayn - będzie
hucznie obchodził urodziny...
- Kiedy? - zapytałam tylko.
- Piątek. Wyślę ci szczegóły smsem - chwila ciszy
- Przepraszam, że nie będę mógł osobiście cię przywieźć.
Zaśmiałam się krótko.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłam się do jazdy
metrem.
- Obiecuję, że to już niedługo się zmieni. Do
zobaczenia.
I zostawił mnie samą ze swoją słodką obietnicą.
- Jessica? - wzdrygnęłam się, uświadamiając
sobie, że Tony nadal stoi za moimi plecami.
Spłonęłam rumieńcem i pokręciłam głową.
- Aha - mrugnął do mnie - czyli lepiej.
Odchrząknęłam i podniosłam się z miejsca.
- Powinnam już iść - unikałam jego wzroku -
Dzięki - cmoknęłam go w policzek i uciekłam czym prędzej, byleby nie drążyć
dłużej śliskiego tematu. Nie należy rozdmuchiwać rzeczy, które jeszcze nie są
sformalizowane. To znaczy... nie chcę jeszcze rozmawiać o Zaynie. Póki nie będę
pewna, że w ogóle mam o czym mówić.
Będąc w słodkim błogostanie postanowiłam przejść
się samym środkiem Londynu, żeby bezczelnie pokazać mu, jak świetnie się czuję
i wyglądam. Miałam mętlik w głowie; część czaszki zajmowały rozkoszne słowa
"obiecuję", natomiast druga półkula rozważała nerwowe drżenie mięśni
i skurcze brzucha. Ludzie mieli rację. Miłość jest piękna. Ale boli jak
cholera.
Jaki słodko-śliczny rozdział :) Mi się bardzo podoba, chociaż pozostawiłaś mi lekki niedosyt związany ze sprawą Jess. Polubiłam tę dziewczynę i zastanawiam się, o co jej dokładnie chodzi. No i jestem bardzo ciekawa jak będzie z tą imprezą :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział, ale nie spiesz się za bardzo.
Luv ya, Happily <3
Zakochalam sie w tym opowiadaniu! Nie kreci mnie ten caly modeling..ale skusilam sie, i przeczytalam calego bloga! Jestem pod wrazeniem! I cholernie mi sie podoba!
OdpowiedzUsuńdzięki, <3
UsuńIsobel i Charlie. Są jak ogień i woda. Co ich łączy? Równie silna nienawiść do siebie nawzajem. Pewien mężczyzna powiedział kiedyś Charliemu: Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka linia. Wtedy jeszcze nie rozumiał jaka moc drzemie w tych słowach. Niebawem przekonają się o tym oboje. Pewnej feralnej nocy, kiedy zderzą się dwa światy, wywołają lawinę zdarzeń. Będzie to historia o miłości. To historia o miłości od tej gorszej, najbardziej skomplikowanej strony. Słodko-gorzka i prawdziwa.
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM: Your perfect imperfections
Witaj! :)
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero dziś się odzywam, ale pisanie na telefonie komentarzy, nie należy do moich mocnych stron :)
Rozdział, jak zawsze cudowny!
Kłótnia z Jess? Teraz przez ciebie, do piątku będę głowić się nad tym, co się stało. No i oczywiście spotkanie Zayna i Ines... Czuję, że zapowiada się kolejny przecudowny rozdział :)
Pozdrawiam Xx
Carol<3