Dom modelek miał trzy piętra, a ja ledwie metr siedemdziesiąt osiem.
Gdy tylko przestąpiłam próg, sparaliżowała mnie ilość pustej przestrzeni. To
był dopiero modern style w swojej
pełnej krasie – ogromne okna, bardzo niepraktyczne, szczególnie dla osób, które
miały dbać o ich czystość; białe ściany, bardzo niepraktyczne, jeśli lubiło
urządzać się przyjęcia z czerwonym winem; ciemne drewno na podłogach i przy
wykończeniach, bardzo… a nie, to akurat praktyczne.
Pierwsze piętro składało się z salonu, gdzie jasna, skórzana kanapa
zajmowała praktycznie całą jego długość. Naprzeciw niej zawieszono ogromny
telewizor i mogłabym się założyć, że nie zmieściłby się w moim mikro-pokoju. Po
lewej szklana ściana z widokiem na ciągnącą się w nieskończoność zieleń, gdzieś
ponad horyzontem zmieniającą się gwałtownie w mgłę. Po prawej metalowy stelaż
ze zdjęciami brytyjskich gwiazd i modelek, trochę książek i sztuki nowoczesnej,
jakaś paprotka – tak dla zasady.
Półścianką przysłonięte były biało-czarne blaty kuchni – błyszczącego
nowością miejsca z wszystkimi bajerami, jakie powinny być w porządnym programie
kulinarnym; okno mniejsze niż wszystkie, niczym nie osłonięte, widok na podjazd
i wielką, mosiężną bramę odgradzającą nas od świata; dwa stoły, cztery rzędy
krzeseł, synchron, ład, harmonia i porządek; trochę fantazji dodane dzięki
fototapecie przedstawiającej kwiaty japońskiej wiśni w pełnym rozkwicie – do
bólu kobieco.
Tajemnicze drzwi po prawej od razu przy wejściu, kryjące pomieszczenie,
które wydawało się ciągnąc wzdłuż całej wschodniej części domu, pozwolono nam
otworzyć dopiero nazajutrz o poranku – kryło salę treningową pełną sztucznego
oświetlenia i luster. Nasze małe miejsce tortur, gdzie codziennie rano odbywały
się zajęcia fitness, yogi, czasem tańca, by utrzymać nasze ciała i umysły w
dobrej kondycji.
Drugie i trzecie piętro zajmowały już pokoje: dwu-, trzyosobowe małe
królestwa z łazienkami, podobnej wielkości, podobnego stylu. Każdy taki pokój
posiadał jedno wielkie łóżko małżeńskie, zakryte masą poduszek i prześcieradeł,
w którym spałyśmy we dwie. Nad nim zawieszone było jakieś maleńkie arcydzieło z
zakresu sztuki awangardowej, którą w naszym gronie rozumiały i próbowały
kontemplować może ze trzy osoby. Naprzeciw łóżka potężna szafa wbudowana w ścianę,
dwa wygodne fotele, dwie urocze toaletki, największy bajer – mięciutka
wykładzina, tak wspaniała, że chciałam po wejściu się do niej przytulić.
Cieszmy się z małych rzeczy, prawda? – trzymałam się tej myśli, zdając
sobie sprawę, że każdy dzień w tym cudownym budynku może być tym ostatnim.
Po przyjeździe dostałyśmy trzy godziny, żeby się zadomowić, później
znalazły nas kamery i „biedna praktykantka”, mająca zadawać nam pytania, na
które grzecznie i inteligentnie odpowiemy. Wyglądała na zestresowaną, dlatego
ja sama nieco się spięłam. Patrzyła na mnie wielkimi, szarymi oczami, a
zadawała pytania drżącym głosem, nerwowym gestem notorycznie naciągając obcisłą,
ołówkową spódnicę za kolana.
- Jak myślisz – nawet mi się nie przedstawiła, ale postanowiłam jej
tego nie wypominać; posadziła mnie w salonie na kanapie, a sama zajęła miejsce
trochę dalej, dając wiele wolnej przestrzeni do zagospodarowania dla kamery – co
zmusiło jurorów do zaproszenia cię do Domu Modelek?
- Na pewno nie był to mój niespotykany wdzięk i sposób poruszania –
wzruszyłam ramionami, jednocześnie wolno sobie przytakując.
- Więcej uśmiechu – polecił mi sucho kamerzysta, a kobieta zapisała coś
w obitym skórą notatniku, który otwarty leżał na jej kolanach:
- Dlaczego tak uważasz?
- Poważnie? – zapytałam po chwili, gdy uświadomiłam sobie, że to, co
wzięłam za pytanie retoryczne, okazało się… oczekiwać odpowiedz; zamrugałam
kilkakrotnie – Ta paprotka – zamaszystym gestem wskazałam wcześniej
wspomnianego już, przyduszonego kwiatka – ma więcej gracji na wybiegu niż ja.
Nie zrozumieli żartu, szkoda.
- Jak się tutaj czujesz? – spróbowała praktykantka jeszcze raz,
wymieniając krótkie spojrzenie z panem od kamery.
- Dobrze, dziękuję – odpowiedziałam odruchowo.
- Nie – na jej twarzy pojawił się dziwny grymas – Jak się czujesz w
programie?
- Acha. No… - zastanowiłam się chwilę – Dobrze, dziękuję.
Chyba mnie nie polubili. Zupełnie nie wiem dlaczego.
Kiedy wchodziłaś do Domu Modelek, szefostwo odbierało twój telefon,
pager, laptop… - cokolwiek elektronicznego, czym mogłaś skontaktować się z
rodziną. Gdybyśmy wszyscy żyli w średniowieczu, z wejściem do komnat odbierano
by nam gołębie. Regulamin, jaki wszystkie podpisywałyśmy, jasno określał
przerażającej wysokości pieniężne kary, które czekają nas za złamanie punktu o
nieujawnianiu wydarzeń. Iluzja telewizji – programy na żywo nakręcane kilka,
kilkanaście dni wcześniej. Producent wolał nie ryzykować i zabronił nam rozmów
z rodziną stricte o TopModel. Na parterze był niewielki pokój z jednym jedynym
fotelem i starym telefonem, z którego mogłyśmy kontaktować się ze światem.
Troszkę przerażające, nie sądzicie?
Większy niepokój wzbudzały we mnie jednak moje współlokatorki, szczególnie
te, które najchętniej rozmawiały o kosmetykach, trendach w modzie i żywieniu,
za to nie miały pojęcia o kłopotach przyziemnych czy choćby takich banałach,
jakich uczą na lekcji angielskiego w szkole. Chcesz pogadać o tym, dlaczego
żółty jest passe? Jasne. Chcesz ponarzekać na „Wichrowe Wzgórza”? Nie ma mowy.
One myślą, że to rodzaj pasty do zębów.
Któregoś dnia, pozbawiona jadu,
pazurów i chęci mordu, skacząc z radości po utrzymaniu się w kolejnym tygodniu
zmagań i szybkim zakończeniu comiesięcznego krwawienia, nawiązałam łączność z
wyższa ode mnie o kilka centymetrów, dużo zgrabniejszą, ale za to bardzo naiwną
i nieśmiałą Jessicą. Jasnowłosy aniołek uśmiechał się do mnie delikatnie od
pierwszego dnia zmagań, ale wtedy po prostu to ignorowałam. Potem odkryłam, że
jest całkiem inteligentny, lubi te same zespoły i kiedy chce, potrafi być
bardzo niemiły, szczególnie dla osób, które nadepną mu na skrzydełka. Trochę to
zajęło, ale wkrótce nawiązałyśmy swego rodzaju rozejm i zostałyśmy duetem w tym
sfeminizowanym budynku.
Pomysł Jessici na bycie modelką zrodził ledwo dwa lata temu, kiedy to
już ostatecznie okazało się, że skrzypce mimo codziennych prób i zmagań, zdecydowanie
nie są jej instrumentem; ba, że dziewczyna w ogóle nie posiada słuchu muzycznego.
Jej rodzice musieli się z tym po prostu pogodzić, niestety. Bardzo chcieli
zrobić z córki sławną skrzypaczkę i sceptycznie podeszli do jej pomysłu podboju
świata. Modeling? Cóż w tym może być wartościowego? To tylko ładne buzie,
pozujące do głupiutkich reklam. Zarabiające sztucznym uśmiechem, zrobionym u
drogiego dentysty i kręcące odtłuszczonym u chirurga tyłeczkiem.
Ale Jessica była uparta, jak ja. Poszła na pierwsze zdjęcia, dobrze
się spisała, była fotogeniczna, ładna, zgrabna… Miała już nawet za sobą kilka
udziałów w pokazach mody. Dodatkowo posiadała niesamowity dar wyczucia czasu i
zdolność do zrozumienia nawet najbardziej skomplikowanego człowieka. I
sprawdziła się całkiem nieźle w roli nauczycielki.
- Hej, Jess, nie masz wrażenia, że wyhodowałaś sobie całkiem niezłą
konkurencję? - zapytałam ją żartem po kolejnym zadaniu, kiedy to przyzwoicie
wypadłam na wybiegu tylko dlatego, że ona wymęczyła ze mną chodzenie.
Jessica z pełnym spokojem i powagą uśmiechnęła się wtedy do mnie,
zapewniając:
- Nie mam konkurencji, bo po prostu ona mnie nie interesuje – i pochyliła
się do mnie, szepcząc: - To może zabrzmieć niewdzięcznie, ale nie jestem tutaj,
żeby wygrać ten program. Wiem, że nie zostanę top-topmodelką, to nie jestem ja.
Jest tutaj wiele bardziej przebojowych dziewcząt z lepszą osobowością, które
przyjmą ten zaszczyt z całym splendorem, jaki na nie spadnie i będzie im w tym
do twarzy. Ja przyszłam się tutaj uczyć, zdobywać doświadczenie i dawać z
siebie wszystko. Rozumiesz, Ines? Dla mnie liczy się sama trasa wędrówki, nie cel.
Mijały tygodnie, zostało ostatecznie dziesięć modelek, w tym ja i
Jessica. Czułam się coraz bardziej na swoim miejscu, dostałam nawet kilka pochwał
od jurorów, a jeden z naszych ostatnich fotografów chciał zabrać mnie ze sobą
spowrotem do Barcelony, tak mu się spodobałam. Ze śmiechem odpowiedziałam, że
niestety nie mogę, chociaż całkiem poważnie rozważałam jego propozycję.
Im dłużej pozostawałam w programie, tym bardziej lubiłam towarzystwo
świata mody. Wspierana przez Maxa, strofowana przez Jess i jurorów, nakłaniana
przez fotografów do szaleństw, występująca w pokazach mody – czułam się dobrze,
czułam się jak w domu. Mogłabym to robić zawsze, tak. Zdecydowanie znalazłam
się wreszcie na swoim miejscu. Fakt, trochę mi to zajęło.
Szczęście sprzyjało mi od początku, skoro motywacja pojawiła się
dopiero od ostatnich kilku tygodni. Uwierzyłam, że ja mogłabym zostać tą
najlepszą. Że mogłabym zrobić karierę w magicznym świecie, który otwierał już teraz
dla mnie szeroko swoje wrota. Nawet pozwoliłam sobie zamarzyć, pozwoliłam sobie
poudawać, pogwiazdorzyć trochę.
I wtedy, skacząc po niebiańskich chmurkach, nawet nie spostrzegłam, jak
szybko jedna z nich okazała się być tylko złudzeniem i jak z całym impetem
pozwoliła mi spaść na dno. Moja deszczowa, wyimaginowana chmurka miała lekki
zarost, najpiękniejsze oczy świata i całowała tak dobrze, że traciłam poczucie
rzeczywistości. Moja chmurka była prawdziwą gwiazdą tego kraju. I świata. Obiecywała
mi złote góry i gwiazdki z nieba. A moim największym błędem było to, że całkowicie
się jej poddałam, bo jej uwierzyłam.
To była sobota, środek Londynu, środek dnia – zadanie numer miliard
tysiąc siedemset siedemdziesiąt jeden, ale kto by to liczył. Mój trzeci poważny
pokaz w życiu. Na poprzednim potknęłam się, paradując w szpilkach wyższych niż
mój wzrost, owinięta sukienką, która nie dawała mi żadnego pola manewru.
Podobno upadłam z klasą, chociaż Max twierdzi, że wyglądałam raczej jak kaczka
szykująca się do lądowania na bagnach, jakkolwiek mogłoby to wyglądać…
Nieważne, nie zamierzałam już do tego wracać, a co najważniejsze, nie
zamierzałam powtarzać tego błędu.
Ubrano mnie w czarną, błyszczącą mini, założono mi marynarkę i spięto
paskiem… w okolicach biustu, oczy pomalowano mi czarną kredką, a usta pozostawiono
prawie nietknięte, tylko rozświetlone. Włosy o rudawym odcieniu, prosta grzywka,
którą niedawno sprawił mi jeden ze stylistów programu – stwierdził, że będzie
do mnie bardziej pasować – wszystko to przeczesano kilkakrotnie, tapirowano,
potraktowano lakierem, potem delikatnie poskręcano, co było proste lub wyprostowano,
co było skręcone, znowu polakierowano i wreszcie odstawiono mnie do kolejki. Dostałam
numerek sześć, wychodziłam później jeszcze raz, jako dziewiętnastka; ubrana w
zwiewną sukienkę, bardziej przezroczystą niż białą, sięgającą mi kolan i mocno
wycięta na plecach, za to pozbawioną dekoltu – tak jak i moja pierwsza, ta
czarna. To pozwoliło organizatorom wypchać nieco mój nieistniejący biust sztucznymi
miseczkami. Najdziwniejsze, że wcale mi to nie przeszkadzało…
Miałam szczęście, obie sukienki trafiały w mój gust i gdyby nie te cholernie
wysokie buty, czułabym się błogo; Jessica została natomiast ubrana w coś, co
było właściwie samą zieloną tasiemką, owiniętą wokół jej części intymnych. Ale
niewinna, anielska, nieśmiała Jess nosiła to z gracją i swobodą, jakby co
najmniej zakrywał ją habit. Oficjalnie zaczęłam podziwiać ją jeszcze bardziej.
- Słyszałaś już? – zaczepiła mnie, zajmując krzesełko obok w dziale
wizażystów. Odchyliła się na oparcie, założyła nogę na nogę i beztrosko machała
sandałkiem na koturnie, w który ją ubrano – Świetny pokaz mody mają uświetniać
świetne gwiazdy – zabawnie poruszyła brwiami.
- Kto? – pewnie zareagowałabym jakoś bardziej żywiołowo, gdybym tylko
mogła ruszać twarzą – Naomi?
Parsknęła. Uchyliłam powiekę i zobaczyłam, jak ramiona drżą jej od
śmiechu.
- Głuptasie – pokręciła z politowaniem głową – Miałam na myśli
piosenkarzy.
Milczałam przez chwilę.
- Kelly Clarkson?
- Ines – jęknęła – rodzaj męski.
- A. To Bob Dylan?
- On jeszcze żyje? – zamrugała kilkakrotnie.
Wzruszyłam ramionami zamiast odpowiedzieć, bo wizażystka właśnie
malowała mi usta błyszczykiem.
- Okej, pozwól mi przerwać tę druzgocącą miernotę twojego umysły – w
takich momentach aż żałowałam, że nauczyłam ją trudnej sztuki sarkazmu.
Posłałam jej lodowate spojrzenie, na które, oczywiście, uśmiechnęła się
szeroko. – Pozwól mi przedstawić sobie zespół, który od dwutysięcznego
dziesiątego podbija każde kobiece serce w wieku jedenaście do dwadzieścia parę.
Nie? – spoglądała na mnie z wyczekiwaniem – Nic? Może kolejna podpowiedź: sporo
nagród, wielkie pieniądze, piątka uczestników, Simon Cowell.
Przewróciłam oczami. Wszystko było już jasne. Zerknęłam pytająco na
Jess.
- Nie wiem, skąd ich wzięli – wyjaśniła mi – Nie jestem aż takim
dobrym szpiegiem. Po prostu umiem słuchać i widzę, co się dzieje dookoła. Wiem
też, że kiedy kobiety zaczynają cienko piszczeć, chodzi albo o nowe buty, albo
o faceta.
Oczywiście, że nie chodziło o buty – żadna modelka nie cieszy się z
tego, że musi założyć trzynastocalowe, niewygodne szpilki.
- Dlaczego tak bardzo cię to obchodzi? – pochyliłam się ku Jess, kiedy
mój make-up był już gotowy.
- Lubię towarzystwo osób, które wiele w życiu osiągnęły – posłała mi
niewinny uśmiech i przekręciła się do lustra, któremu posłała całusa.
- Jasne. I oczywiście nie ma z tym wspólnego to, że są przystojni, a
ty samotna od… długiego czasu.
Jess podskoczyła jak oparzona.
- Nie będę ich podrywać, przysięgam.
Chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami.
- Wierzę ci – mrugnęłam do niej porozumiewawczo – Jesteś zbyt
nieśmiała.
Już otwierała usta, by głośno zaprotestować, tak dla zasady, lecz
przerwał jej pojawiający się znikąd, rozradowany Max w ciemnym garniturze
jakiegoś początkującego, weneckiego projektanta. Westchnęłam ciężko, nie mogąc
znowu uwierzyć, że mojemu przyjacielowi płacono za pojawianie się w takich kreacjach.
- Dziewczyny – uniósł brew, uśmiechając się łobuzersko – Wiecie czego
się dowiedziałem?
- Jeśli chcesz nam powiedzieć, że 1D pojawi się na pokazie, spóźniłeś
się – utemperowałam go trochę, poklepując pocieszająco po ramieniu – I nie –
spojrzałam mu prosto w oczy – Nie będziesz ich podrywał.
Otworzył na sekundę usta, nie wiedząc, co powiedzieć, a potem zaczął
szybko zaprzeczać.
- Ja wcale nie jestem…
- Jesteś – przerwałam mu, śmiejąc się cicho – cały świat widział, jak
gapiłeś się na tyłek Michela Buble.
- Dziesięć minut – ryknął ktoś nad moją głową – Pierwsze chłopcy,
potem wy. Ustawcie się. Czy wszystkie gotowe?
Lubiłam ten moment, kiedy na chwilę przed pokazem właściwie nic nie
było gotowe. Taki psikus dla organizatorów, którzy przez cały dzień ryczeli
megafonem prosto w nasze uszy, niech teraz mają za swoje – część dziewczyn nieubrana,
część nieumalowana, część nieuczesana, dwie wyszły jeszcze na papierosa i nikt
nie może ich znaleźć, gdzieś odpadł obcas, ktoś zgubił bransoletkę. Chaos.
- Przejście, przejście dla gwiazdy! – ryknął ktoś z drugiego końca
ogonka, w którym stałam.
- Zamknij się, Louis! – towarzyszył mu głośny śmiech.
- Przejście, przejście! – krzyczał niestrudzenie ten pierwszy głos – S’il
vous plait! Pardon! – drugi głos świetnie się bawił.
Po chwili walki z wysokimi wieszakami na ubrania, znaleźli się przy
mnie. Dwóch z Piątki. Ubrani w podobnej kolorystyce, rozświetlający przestrzeń
szerokimi uśmiechami i błyszczącymi spojrzeniami. Zdawali się w ogóle nie
zauważać modelek, obok których starali się przedostać na scenę.
- Przejście, przejście! – krzyczał Louis – Przepraszam panie, gwiazdy
idą!
Żartował. Więc ja też pozwoliłam sobie na żarcik.
Zrobiłam krok w tył, wyciągając szeroko ręce i ciągnąc tym samym za
sobą moje koleżanki.
- Odsunąć się, Królowa nadchodzi!
Zatrzymali się nagle. Pierwszy głos, ubrany w czarną, luźną koszulkę w
białe pasy i przetarte dżinsy, zmarszczył na chwilę brwi, posyłając mi lekki
uśmiech.
- Lordzie – postanowił się ze mną zabawić, składając mi lekki, kobiecy
ukłon. Mały test, wymyślony na poczekaniu, by sprawdzić moje umiejętności dostosowywania
się do sytuacji, polot umysłu i najważniejszą z wszystkich cech, poczucie
humoru.
- Milady – nie dygnęłam, a skłoniłam się nisko, po męsku, wysuwając
się nieco do przodu.
- A ona jest kim? – zapytał drugi głos, kiwając czarną czapeczką z daszkiem
w moją stronę.
Przysięgam, jeśli przysunąłby się jeszcze bliżej, utopiłabym się w blasku
pieniędzy, jakim emanował.
- Nikim – uprzedziłam, wzruszając ramionami – Przecież i tak nie
umywam się do… - nim zdążyłam się powstrzymać, moje dłonie zaczęły wykonywać
jakieś niekontrolowane spirale dookoła mojego ciała; jedna ręka podniosła się
za wysoko i tylko trzask szwu sukienki upewnił mnie, że to mój ostatni pokaz,
bo nie mam mowy, abym wyszła stąd dzisiaj żywa.
Zamarłam, przyciskając ręce sztywno do ciała, jakbym liczyła na to, że
w ten sposób zerwany materiał sam się magicznie sklei. Pobladłam,
poczerwieniałam, znów pobladłam, a po chwili na mojej twarzy pojawiła się
szachownica emocji, prezentując na przemian rozpacz, desperację i ten trzeci
wyraz, tak charakterystyczny dla osób umierających w męczarniach.
- Dlaczego to zdarza się tylko mnie? – zapytałam szeptem drżące
powietrze, niedyskretnie rozglądając się dookoła. Nie zauważyła tego żadna, mam
nadzieję, z moich konkurentek, za to wydawał się być tym ubawiony nowopoznany
kolega z brytyjskich sław. Uśmiechał się łobuzersko, a ciemne oczy skrzyły mu
się niebezpiecznie.
- To nie jest zabawne – za to moje oczy były wielkie jak spodki i
pełne przerażenia, mogłabym przysiąc. Porzuciłam szukanie w jego osobie pomocy,
za to skupiłam się na znalezieniu problemu. Szkoda, że miałam małą szyję,
ograniczoną możliwość ruchu – wolałam już nie ryzykować z unoszeniem rąk – i
pociłam się ze stresu jak norka.
Właściwie… nie wiem, jak pocą się norki…
- Zabiją mnie, zabiją mnie, zabiją mnie, zabiją mnie… - powtarzałam
sobie cicho, próbując wymacać nieszczęsny rozdarty materiał – Mam – przygryzłam
wargę, łapiąc palcami oba kawałki tuż przy linii stanika. Szczęśliwie, nie było
to traumatyczne rozstanie dwóch połówek materiału; jednak tym razem wizyta w
poradni psychologicznej nie pomogłaby temu małżeństwu zejść się i żyć szczęśliwie.
- Proszę – uratowały mnie te brązowe oczy w czapeczce, ofiarowując mi
srebrną agrafkę ze swojej modnie skrojonej, znoszonej, podtrzymywanej właśnie
takimi cudeńkami kurtki; ja natomiast ową agrafkę przyjęłam z entuzjazmem
równym temu, jaki okazywałabym, gdyby ktoś mi nagle powiedział, że już do końca
życia nie muszę pracować, bo zostałam właśnie bogiem.
- Ratujesz mi skórę – wyszeptałam pobladłymi ustami, łapiąc w dłonie
agrafkę i majstrując chwilę przy sukience – Oddam ci za to nerkę, cokolwiek
będziesz chciał, przysięgam, ratujesz mi właśnie życie.
- Zobaczy się – wzruszył ramionami – Jeszcze przecież możesz odpaść z
programu, nie? – i ruszył dalej, pozostawiając mnie w jeszcze większych
nerwach.
Czułam na sobie jego wzrok, gdy pojawiałam się na wybiegu jako numer
dziewiętnaście.
-----------
jeśli to czytacie, jestem bogiem i opanowałam automatyczne dodawanie rozdziału.
jestem na wakacjach i prawdopodobnie narzekam na słońce na Kaszubach, xx.
1. Opanowałaś automatyczne dodawanie rozdziału. Gratulacje!
OdpowiedzUsuń2. Ja natomiast narzekam na deszcz w Małopolsce.
3. Rozdział jest bardzo dobry. Czytelnicy nareszcie mieli okazję przywitać się z nowo przybyłymi bohaterami, tj. (naturalnie) One Direction! A no i nie zapominajmy o Jess, która bardzo mi się spodobała po tym rozdziale. Nie ma to jak skromny, inteligentny i potrafiący zażartować kompan. Inaczej ujmując: Ines znowu miała dużo szczęścia, trafiając na kogoś takiego. Chyba że... Chyba że Jessica okaże się jedną z tych postaci, których ubóstwia się nad życie, a na końcu okazują się szumowinami! OBY NIE, OBY NIE! Odpukam trzy razy na wszelki wypadek ;) Pojawił się ten cytat o Zaynie jako chmurce, który tak urzekł mnie na samym początku! Ach, jakże byłam szczęśliwa, móc to przeczytać w pełnej postaci!
Samo wejście 1D do życia naszej dziewczynki, jak najbardziej... udane. Lubię takiego Louis'a i lubię takie pierwsze spotkania. Ines nie mogła pozostać w tyle, pokazała na co ją stać i co z tego wyniknie... możemy się domyślać. Mam nadzieję, że twój grafik wakacyjny, oprócz narzekania na kaszubskie słońce, ma także punkt przeznaczony na pisanie następnych rozdziałów!
Pozdrawiam
A.
DZIĘKUJĘ,
Usuńmój wakacyjny grafik - ach, te ostatnie tygodnie : < - wydaje sie w całości być zapełnionym przez Takie Małe Genialne Pomysły na to opowiadanie. Byle tylko dobry Bór pozwolił je spisać, ; o
śle miłośc, xx.
Hajahah dobry rozdział milejdi ;)
OdpowiedzUsuńdzięki, xx.
Usuń