piątek, 22 sierpnia 2014

IV – tourner dans la vide.

Dom modelek miał trzy piętra, a ja ledwie metr siedemdziesiąt osiem. Gdy tylko przestąpiłam próg, sparaliżowała mnie ilość pustej przestrzeni. To był dopiero modern style w swojej pełnej krasie – ogromne okna, bardzo niepraktyczne, szczególnie dla osób, które miały dbać o ich czystość; białe ściany, bardzo niepraktyczne, jeśli lubiło urządzać się przyjęcia z czerwonym winem; ciemne drewno na podłogach i przy wykończeniach, bardzo… a nie, to akurat praktyczne. 
Pierwsze piętro składało się z salonu, gdzie jasna, skórzana kanapa zajmowała praktycznie całą jego długość. Naprzeciw niej zawieszono ogromny telewizor i mogłabym się założyć, że nie zmieściłby się w moim mikro-pokoju. Po lewej szklana ściana z widokiem na ciągnącą się w nieskończoność zieleń, gdzieś ponad horyzontem zmieniającą się gwałtownie w mgłę. Po prawej metalowy stelaż ze zdjęciami brytyjskich gwiazd i modelek, trochę książek i sztuki nowoczesnej, jakaś paprotka – tak dla zasady.
Półścianką przysłonięte były biało-czarne blaty kuchni – błyszczącego nowością miejsca z wszystkimi bajerami, jakie powinny być w porządnym programie kulinarnym; okno mniejsze niż wszystkie, niczym nie osłonięte, widok na podjazd i wielką, mosiężną bramę odgradzającą nas od świata; dwa stoły, cztery rzędy krzeseł, synchron, ład, harmonia i porządek; trochę fantazji dodane dzięki fototapecie przedstawiającej kwiaty japońskiej wiśni w pełnym rozkwicie – do bólu kobieco.

Tajemnicze drzwi po prawej od razu przy wejściu, kryjące pomieszczenie, które wydawało się ciągnąc wzdłuż całej wschodniej części domu, pozwolono nam otworzyć dopiero nazajutrz o poranku – kryło salę treningową pełną sztucznego oświetlenia i luster. Nasze małe miejsce tortur, gdzie codziennie rano odbywały się zajęcia fitness, yogi, czasem tańca, by utrzymać nasze ciała i umysły w dobrej kondycji.
Drugie i trzecie piętro zajmowały już pokoje: dwu-, trzyosobowe małe królestwa z łazienkami, podobnej wielkości, podobnego stylu. Każdy taki pokój posiadał jedno wielkie łóżko małżeńskie, zakryte masą poduszek i prześcieradeł, w którym spałyśmy we dwie. Nad nim zawieszone było jakieś maleńkie arcydzieło z zakresu sztuki awangardowej, którą w naszym gronie rozumiały i próbowały kontemplować może ze trzy osoby. Naprzeciw łóżka potężna szafa wbudowana w ścianę, dwa wygodne fotele, dwie urocze toaletki, największy bajer – mięciutka wykładzina, tak wspaniała, że chciałam po wejściu się do niej przytulić. 
Cieszmy się z małych rzeczy, prawda? – trzymałam się tej myśli, zdając sobie sprawę, że każdy dzień w tym cudownym budynku może być tym ostatnim.
Po przyjeździe dostałyśmy trzy godziny, żeby się zadomowić, później znalazły nas kamery i „biedna praktykantka”, mająca zadawać nam pytania, na które grzecznie i inteligentnie odpowiemy. Wyglądała na zestresowaną, dlatego ja sama nieco się spięłam. Patrzyła na mnie wielkimi, szarymi oczami, a zadawała pytania drżącym głosem, nerwowym gestem notorycznie naciągając obcisłą, ołówkową spódnicę za kolana.
- Jak myślisz – nawet mi się nie przedstawiła, ale postanowiłam jej tego nie wypominać; posadziła mnie w salonie na kanapie, a sama zajęła miejsce trochę dalej, dając wiele wolnej przestrzeni do zagospodarowania dla kamery – co zmusiło jurorów do zaproszenia cię do Domu Modelek?
- Na pewno nie był to mój niespotykany wdzięk i sposób poruszania – wzruszyłam ramionami, jednocześnie wolno sobie przytakując.
- Więcej uśmiechu – polecił mi sucho kamerzysta, a kobieta zapisała coś w obitym skórą notatniku, który otwarty leżał na jej kolanach:
- Dlaczego tak uważasz?
- Poważnie? – zapytałam po chwili, gdy uświadomiłam sobie, że to, co wzięłam za pytanie retoryczne, okazało się… oczekiwać odpowiedz; zamrugałam kilkakrotnie – Ta paprotka – zamaszystym gestem wskazałam wcześniej wspomnianego już, przyduszonego kwiatka – ma więcej gracji na wybiegu niż ja.
Nie zrozumieli żartu, szkoda.
- Jak się tutaj czujesz? – spróbowała praktykantka jeszcze raz, wymieniając krótkie spojrzenie z panem od kamery.
- Dobrze, dziękuję – odpowiedziałam odruchowo.
- Nie – na jej twarzy pojawił się dziwny grymas – Jak się czujesz w programie?
- Acha. No… - zastanowiłam się chwilę – Dobrze, dziękuję.
Chyba mnie nie polubili. Zupełnie nie wiem dlaczego.

Kiedy wchodziłaś do Domu Modelek, szefostwo odbierało twój telefon, pager, laptop… - cokolwiek elektronicznego, czym mogłaś skontaktować się z rodziną. Gdybyśmy wszyscy żyli w średniowieczu, z wejściem do komnat odbierano by nam gołębie. Regulamin, jaki wszystkie podpisywałyśmy, jasno określał przerażającej wysokości pieniężne kary, które czekają nas za złamanie punktu o nieujawnianiu wydarzeń. Iluzja telewizji – programy na żywo nakręcane kilka, kilkanaście dni wcześniej. Producent wolał nie ryzykować i zabronił nam rozmów z rodziną stricte o TopModel. Na parterze był niewielki pokój z jednym jedynym fotelem i starym telefonem, z którego mogłyśmy kontaktować się ze światem. Troszkę przerażające, nie sądzicie?
Większy niepokój wzbudzały we mnie jednak moje współlokatorki, szczególnie te, które najchętniej rozmawiały o kosmetykach, trendach w modzie i żywieniu, za to nie miały pojęcia o kłopotach przyziemnych czy choćby takich banałach, jakich uczą na lekcji angielskiego w szkole. Chcesz pogadać o tym, dlaczego żółty jest passe? Jasne. Chcesz ponarzekać na „Wichrowe Wzgórza”? Nie ma mowy. One myślą, że to rodzaj pasty do zębów.
 Któregoś dnia, pozbawiona jadu, pazurów i chęci mordu, skacząc z radości po utrzymaniu się w kolejnym tygodniu zmagań i szybkim zakończeniu comiesięcznego krwawienia, nawiązałam łączność z wyższa ode mnie o kilka centymetrów, dużo zgrabniejszą, ale za to bardzo naiwną i nieśmiałą Jessicą. Jasnowłosy aniołek uśmiechał się do mnie delikatnie od pierwszego dnia zmagań, ale wtedy po prostu to ignorowałam. Potem odkryłam, że jest całkiem inteligentny, lubi te same zespoły i kiedy chce, potrafi być bardzo niemiły, szczególnie dla osób, które nadepną mu na skrzydełka. Trochę to zajęło, ale wkrótce nawiązałyśmy swego rodzaju rozejm i zostałyśmy duetem w tym sfeminizowanym budynku.
Pomysł Jessici na bycie modelką zrodził ledwo dwa lata temu, kiedy to już ostatecznie okazało się, że skrzypce mimo codziennych prób i zmagań, zdecydowanie nie są jej instrumentem; ba, że dziewczyna w ogóle nie posiada słuchu muzycznego. Jej rodzice musieli się z tym po prostu pogodzić, niestety. Bardzo chcieli zrobić z córki sławną skrzypaczkę i sceptycznie podeszli do jej pomysłu podboju świata. Modeling? Cóż w tym może być wartościowego? To tylko ładne buzie, pozujące do głupiutkich reklam. Zarabiające sztucznym uśmiechem, zrobionym u drogiego dentysty i kręcące odtłuszczonym u chirurga tyłeczkiem.
Ale Jessica była uparta, jak ja. Poszła na pierwsze zdjęcia, dobrze się spisała, była fotogeniczna, ładna, zgrabna… Miała już nawet za sobą kilka udziałów w pokazach mody. Dodatkowo posiadała niesamowity dar wyczucia czasu i zdolność do zrozumienia nawet najbardziej skomplikowanego człowieka. I sprawdziła się całkiem nieźle w roli nauczycielki.
- Hej, Jess, nie masz wrażenia, że wyhodowałaś sobie całkiem niezłą konkurencję? - zapytałam ją żartem po kolejnym zadaniu, kiedy to przyzwoicie wypadłam na wybiegu tylko dlatego, że ona wymęczyła ze mną chodzenie.
Jessica z pełnym spokojem i powagą uśmiechnęła się wtedy do mnie, zapewniając:
- Nie mam konkurencji, bo po prostu ona mnie nie interesuje – i pochyliła się do mnie, szepcząc: - To może zabrzmieć niewdzięcznie, ale nie jestem tutaj, żeby wygrać ten program. Wiem, że nie zostanę top-topmodelką, to nie jestem ja. Jest tutaj wiele bardziej przebojowych dziewcząt z lepszą osobowością, które przyjmą ten zaszczyt z całym splendorem, jaki na nie spadnie i będzie im w tym do twarzy. Ja przyszłam się tutaj uczyć, zdobywać doświadczenie i dawać z siebie wszystko. Rozumiesz, Ines? Dla mnie liczy się sama trasa wędrówki, nie cel.

Mijały tygodnie, zostało ostatecznie dziesięć modelek, w tym ja i Jessica. Czułam się coraz bardziej na swoim miejscu, dostałam nawet kilka pochwał od jurorów, a jeden z naszych ostatnich fotografów chciał zabrać mnie ze sobą spowrotem do Barcelony, tak mu się spodobałam. Ze śmiechem odpowiedziałam, że niestety nie mogę, chociaż całkiem poważnie rozważałam jego propozycję.
Im dłużej pozostawałam w programie, tym bardziej lubiłam towarzystwo świata mody. Wspierana przez Maxa, strofowana przez Jess i jurorów, nakłaniana przez fotografów do szaleństw, występująca w pokazach mody – czułam się dobrze, czułam się jak w domu. Mogłabym to robić zawsze, tak. Zdecydowanie znalazłam się wreszcie na swoim miejscu. Fakt, trochę mi to zajęło.
Szczęście sprzyjało mi od początku, skoro motywacja pojawiła się dopiero od ostatnich kilku tygodni. Uwierzyłam, że ja mogłabym zostać tą najlepszą. Że mogłabym zrobić karierę w magicznym świecie, który otwierał już teraz dla mnie szeroko swoje wrota. Nawet pozwoliłam sobie zamarzyć, pozwoliłam sobie poudawać, pogwiazdorzyć trochę.
I wtedy, skacząc po niebiańskich chmurkach, nawet nie spostrzegłam, jak szybko jedna z nich okazała się być tylko złudzeniem i jak z całym impetem pozwoliła mi spaść na dno. Moja deszczowa, wyimaginowana chmurka miała lekki zarost, najpiękniejsze oczy świata i całowała tak dobrze, że traciłam poczucie rzeczywistości. Moja chmurka była prawdziwą gwiazdą tego kraju. I świata. Obiecywała mi złote góry i gwiazdki z nieba. A moim największym błędem było to, że całkowicie się jej poddałam, bo jej uwierzyłam.

To była sobota, środek Londynu, środek dnia – zadanie numer miliard tysiąc siedemset siedemdziesiąt jeden, ale kto by to liczył. Mój trzeci poważny pokaz w życiu. Na poprzednim potknęłam się, paradując w szpilkach wyższych niż mój wzrost, owinięta sukienką, która nie dawała mi żadnego pola manewru. Podobno upadłam z klasą, chociaż Max twierdzi, że wyglądałam raczej jak kaczka szykująca się do lądowania na bagnach, jakkolwiek mogłoby to wyglądać… Nieważne, nie zamierzałam już do tego wracać, a co najważniejsze, nie zamierzałam powtarzać tego błędu.   
Ubrano mnie w czarną, błyszczącą mini, założono mi marynarkę i spięto paskiem… w okolicach biustu, oczy pomalowano mi czarną kredką, a usta pozostawiono prawie nietknięte, tylko rozświetlone. Włosy o rudawym odcieniu, prosta grzywka, którą niedawno sprawił mi jeden ze stylistów programu – stwierdził, że będzie do mnie bardziej pasować – wszystko to przeczesano kilkakrotnie, tapirowano, potraktowano lakierem, potem delikatnie poskręcano, co było proste lub wyprostowano, co było skręcone, znowu polakierowano i wreszcie odstawiono mnie do kolejki. Dostałam numerek sześć, wychodziłam później jeszcze raz, jako dziewiętnastka; ubrana w zwiewną sukienkę, bardziej przezroczystą niż białą, sięgającą mi kolan i mocno wycięta na plecach, za to pozbawioną dekoltu – tak jak i moja pierwsza, ta czarna. To pozwoliło organizatorom wypchać nieco mój nieistniejący biust sztucznymi miseczkami. Najdziwniejsze, że wcale mi to nie przeszkadzało…
Miałam szczęście, obie sukienki trafiały w mój gust i gdyby nie te cholernie wysokie buty, czułabym się błogo; Jessica została natomiast ubrana w coś, co było właściwie samą zieloną tasiemką, owiniętą wokół jej części intymnych. Ale niewinna, anielska, nieśmiała Jess nosiła to z gracją i swobodą, jakby co najmniej zakrywał ją habit. Oficjalnie zaczęłam podziwiać ją jeszcze bardziej.
- Słyszałaś już? – zaczepiła mnie, zajmując krzesełko obok w dziale wizażystów. Odchyliła się na oparcie, założyła nogę na nogę i beztrosko machała sandałkiem na koturnie, w który ją ubrano – Świetny pokaz mody mają uświetniać świetne gwiazdy – zabawnie poruszyła brwiami.
- Kto? – pewnie zareagowałabym jakoś bardziej żywiołowo, gdybym tylko mogła ruszać twarzą – Naomi?
Parsknęła. Uchyliłam powiekę i zobaczyłam, jak ramiona drżą jej od śmiechu.
- Głuptasie – pokręciła z politowaniem głową – Miałam na myśli piosenkarzy.
Milczałam przez chwilę.
- Kelly Clarkson?
- Ines – jęknęła – rodzaj męski.
- A. To Bob Dylan?
- On jeszcze żyje? – zamrugała kilkakrotnie.
Wzruszyłam ramionami zamiast odpowiedzieć, bo wizażystka właśnie malowała mi usta błyszczykiem.
- Okej, pozwól mi przerwać tę druzgocącą miernotę twojego umysły – w takich momentach aż żałowałam, że nauczyłam ją trudnej sztuki sarkazmu. Posłałam jej lodowate spojrzenie, na które, oczywiście, uśmiechnęła się szeroko. – Pozwól mi przedstawić sobie zespół, który od dwutysięcznego dziesiątego podbija każde kobiece serce w wieku jedenaście do dwadzieścia parę. Nie? – spoglądała na mnie z wyczekiwaniem – Nic? Może kolejna podpowiedź: sporo nagród, wielkie pieniądze, piątka uczestników, Simon Cowell.
Przewróciłam oczami. Wszystko było już jasne. Zerknęłam pytająco na Jess.
- Nie wiem, skąd ich wzięli – wyjaśniła mi – Nie jestem aż takim dobrym szpiegiem. Po prostu umiem słuchać i widzę, co się dzieje dookoła. Wiem też, że kiedy kobiety zaczynają cienko piszczeć, chodzi albo o nowe buty, albo o faceta.
Oczywiście, że nie chodziło o buty – żadna modelka nie cieszy się z tego, że musi założyć trzynastocalowe, niewygodne szpilki.  
- Dlaczego tak bardzo cię to obchodzi? – pochyliłam się ku Jess, kiedy mój make-up był już gotowy.
- Lubię towarzystwo osób, które wiele w życiu osiągnęły – posłała mi niewinny uśmiech i przekręciła się do lustra, któremu posłała całusa.
- Jasne. I oczywiście nie ma z tym wspólnego to, że są przystojni, a ty samotna od… długiego czasu.
Jess podskoczyła jak oparzona.
- Nie będę ich podrywać, przysięgam.
Chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami.
- Wierzę ci – mrugnęłam do niej porozumiewawczo – Jesteś zbyt nieśmiała.
Już otwierała usta, by głośno zaprotestować, tak dla zasady, lecz przerwał jej pojawiający się znikąd, rozradowany Max w ciemnym garniturze jakiegoś początkującego, weneckiego projektanta. Westchnęłam ciężko, nie mogąc znowu uwierzyć, że mojemu przyjacielowi płacono za pojawianie się w takich kreacjach.
- Dziewczyny – uniósł brew, uśmiechając się łobuzersko – Wiecie czego się dowiedziałem?
- Jeśli chcesz nam powiedzieć, że 1D pojawi się na pokazie, spóźniłeś się – utemperowałam go trochę, poklepując pocieszająco po ramieniu – I nie – spojrzałam mu prosto w oczy – Nie będziesz ich podrywał.
Otworzył na sekundę usta, nie wiedząc, co powiedzieć, a potem zaczął szybko zaprzeczać.
- Ja wcale nie jestem…
- Jesteś – przerwałam mu, śmiejąc się cicho – cały świat widział, jak gapiłeś się na tyłek Michela Buble. 

- Dziesięć minut – ryknął ktoś nad moją głową – Pierwsze chłopcy, potem wy. Ustawcie się. Czy wszystkie gotowe?
Lubiłam ten moment, kiedy na chwilę przed pokazem właściwie nic nie było gotowe. Taki psikus dla organizatorów, którzy przez cały dzień ryczeli megafonem prosto w nasze uszy, niech teraz mają za swoje – część dziewczyn nieubrana, część nieumalowana, część nieuczesana, dwie wyszły jeszcze na papierosa i nikt nie może ich znaleźć, gdzieś odpadł obcas, ktoś zgubił bransoletkę. Chaos.
- Przejście, przejście dla gwiazdy! – ryknął ktoś z drugiego końca ogonka, w którym stałam.
- Zamknij się, Louis! – towarzyszył mu głośny śmiech.
- Przejście, przejście! – krzyczał niestrudzenie ten pierwszy głos – S’il vous plait! Pardon! – drugi głos świetnie się bawił.
Po chwili walki z wysokimi wieszakami na ubrania, znaleźli się przy mnie. Dwóch z Piątki. Ubrani w podobnej kolorystyce, rozświetlający przestrzeń szerokimi uśmiechami i błyszczącymi spojrzeniami. Zdawali się w ogóle nie zauważać modelek, obok których starali się przedostać na scenę.
- Przejście, przejście! – krzyczał Louis – Przepraszam panie, gwiazdy idą!
Żartował. Więc ja też pozwoliłam sobie na żarcik.
Zrobiłam krok w tył, wyciągając szeroko ręce i ciągnąc tym samym za sobą moje koleżanki.
- Odsunąć się, Królowa nadchodzi!
Zatrzymali się nagle. Pierwszy głos, ubrany w czarną, luźną koszulkę w białe pasy i przetarte dżinsy, zmarszczył na chwilę brwi, posyłając mi lekki uśmiech.
- Lordzie – postanowił się ze mną zabawić, składając mi lekki, kobiecy ukłon. Mały test, wymyślony na poczekaniu, by sprawdzić moje umiejętności dostosowywania się do sytuacji, polot umysłu i najważniejszą z wszystkich cech, poczucie humoru.
- Milady – nie dygnęłam, a skłoniłam się nisko, po męsku, wysuwając się nieco do przodu. 
- A ona jest kim? – zapytał drugi głos, kiwając czarną czapeczką z daszkiem w moją stronę.
Przysięgam, jeśli przysunąłby się jeszcze bliżej, utopiłabym się w blasku pieniędzy, jakim emanował.
- Nikim – uprzedziłam, wzruszając ramionami – Przecież i tak nie umywam się do… - nim zdążyłam się powstrzymać, moje dłonie zaczęły wykonywać jakieś niekontrolowane spirale dookoła mojego ciała; jedna ręka podniosła się za wysoko i tylko trzask szwu sukienki upewnił mnie, że to mój ostatni pokaz, bo nie mam mowy, abym wyszła stąd dzisiaj żywa.
Zamarłam, przyciskając ręce sztywno do ciała, jakbym liczyła na to, że w ten sposób zerwany materiał sam się magicznie sklei. Pobladłam, poczerwieniałam, znów pobladłam, a po chwili na mojej twarzy pojawiła się szachownica emocji, prezentując na przemian rozpacz, desperację i ten trzeci wyraz, tak charakterystyczny dla osób umierających w męczarniach.
- Dlaczego to zdarza się tylko mnie? – zapytałam szeptem drżące powietrze, niedyskretnie rozglądając się dookoła. Nie zauważyła tego żadna, mam nadzieję, z moich konkurentek, za to wydawał się być tym ubawiony nowopoznany kolega z brytyjskich sław. Uśmiechał się łobuzersko, a ciemne oczy skrzyły mu się niebezpiecznie.
- To nie jest zabawne – za to moje oczy były wielkie jak spodki i pełne przerażenia, mogłabym przysiąc. Porzuciłam szukanie w jego osobie pomocy, za to skupiłam się na znalezieniu problemu. Szkoda, że miałam małą szyję, ograniczoną możliwość ruchu – wolałam już nie ryzykować z unoszeniem rąk – i pociłam się ze stresu jak norka.
Właściwie… nie wiem, jak pocą się norki…
- Zabiją mnie, zabiją mnie, zabiją mnie, zabiją mnie… - powtarzałam sobie cicho, próbując wymacać nieszczęsny rozdarty materiał – Mam – przygryzłam wargę, łapiąc palcami oba kawałki tuż przy linii stanika. Szczęśliwie, nie było to traumatyczne rozstanie dwóch połówek materiału; jednak tym razem wizyta w poradni psychologicznej nie pomogłaby temu małżeństwu zejść się i żyć szczęśliwie.
- Proszę – uratowały mnie te brązowe oczy w czapeczce, ofiarowując mi srebrną agrafkę ze swojej modnie skrojonej, znoszonej, podtrzymywanej właśnie takimi cudeńkami kurtki; ja natomiast ową agrafkę przyjęłam z entuzjazmem równym temu, jaki okazywałabym, gdyby ktoś mi nagle powiedział, że już do końca życia nie muszę pracować, bo zostałam właśnie bogiem.
- Ratujesz mi skórę – wyszeptałam pobladłymi ustami, łapiąc w dłonie agrafkę i majstrując chwilę przy sukience – Oddam ci za to nerkę, cokolwiek będziesz chciał, przysięgam, ratujesz mi właśnie życie.
- Zobaczy się – wzruszył ramionami – Jeszcze przecież możesz odpaść z programu, nie? – i ruszył dalej, pozostawiając mnie w jeszcze większych nerwach.
Czułam na sobie jego wzrok, gdy pojawiałam się na wybiegu jako numer dziewiętnaście.



-----------
jeśli to czytacie, jestem bogiem i opanowałam automatyczne dodawanie rozdziału.
jestem na wakacjach i prawdopodobnie narzekam na słońce na Kaszubach, xx.

4 komentarze:

  1. 1. Opanowałaś automatyczne dodawanie rozdziału. Gratulacje!
    2. Ja natomiast narzekam na deszcz w Małopolsce.
    3. Rozdział jest bardzo dobry. Czytelnicy nareszcie mieli okazję przywitać się z nowo przybyłymi bohaterami, tj. (naturalnie) One Direction! A no i nie zapominajmy o Jess, która bardzo mi się spodobała po tym rozdziale. Nie ma to jak skromny, inteligentny i potrafiący zażartować kompan. Inaczej ujmując: Ines znowu miała dużo szczęścia, trafiając na kogoś takiego. Chyba że... Chyba że Jessica okaże się jedną z tych postaci, których ubóstwia się nad życie, a na końcu okazują się szumowinami! OBY NIE, OBY NIE! Odpukam trzy razy na wszelki wypadek ;) Pojawił się ten cytat o Zaynie jako chmurce, który tak urzekł mnie na samym początku! Ach, jakże byłam szczęśliwa, móc to przeczytać w pełnej postaci!
    Samo wejście 1D do życia naszej dziewczynki, jak najbardziej... udane. Lubię takiego Louis'a i lubię takie pierwsze spotkania. Ines nie mogła pozostać w tyle, pokazała na co ją stać i co z tego wyniknie... możemy się domyślać. Mam nadzieję, że twój grafik wakacyjny, oprócz narzekania na kaszubskie słońce, ma także punkt przeznaczony na pisanie następnych rozdziałów!
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKUJĘ,
      mój wakacyjny grafik - ach, te ostatnie tygodnie : < - wydaje sie w całości być zapełnionym przez Takie Małe Genialne Pomysły na to opowiadanie. Byle tylko dobry Bór pozwolił je spisać, ; o
      śle miłośc, xx.

      Usuń
  2. Hajahah dobry rozdział milejdi ;)

    OdpowiedzUsuń