Drzwi zamknęły się za mną z hukiem, bo przez nieuwagę – stres – klamka
wyślizgnęła mi się z dłoni. Głośny dźwięk odbił się echem od lustrzanych ścian
i uderzył w okienne szyby, a siedzący na krzesłach potwór skierował na mnie
wszystkie swoje cztery głowy. Poczułam jak miękną mi kolana i przypomniałam
sobie ostrzegawczy szept Mayi:
- Za nic w świecie nie zdejmuj teraz szpilek. Nogi ci spuchną i już ich
nie ubierzesz.
Już teraz czułam, że kostki zaraz mi eksplodują. Cóż z tego, że
przesiedziałam w nich ledwie cztery godziny, niektóre buty po prostu zostały
stworzone, by być niewygodnymi i móc znęcać się nad kobiecymi nogami.
Ukradkiem zaczerpnęłam powietrza, wyprostowałam się i mentalnie dałam
sobie kopa w tyłek, żeby poczuć się pewniej. Czteroosobowa komisja nie miała
nawet zamiaru nam się przedstawiać, lecz i bez tego można się było domyślić, że
byle kto to w niej nie zasiada. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn przez chwilę
przyglądali się nam w milczeniu, po czym pan numer trzy odważył się wycharczeć:
- Numer sześć tysięcy siedemset dziesięć, dziękujemy – i dziewczyna z cichym
jękiem i rudą kitką zmuszona była opuścić salę.
„Było blisko”, pomyślałam, gdy została nas już czwórka, „teraz
przynajmniej mamy równe szanse”. Tleniona blondynka u szczytu stołu, charakteryzująca
się przeraźliwie długimi, czarnymi szponami i równie mroczną stylizacją, z
zamyśleniem spojrzała wprost na mnie, a ja powstrzymałam jakoś nerwowe drżenie
mięśni.
- Numer sześć siedem jeden jeden, przejdź się.
„Bułka z masłem”, mówiło mi lustro, kiedy ćwiczyłam to w domu. Jednak
wtedy nie nosiłam od wielu godzin szpilek i nie musiałam paradować przed
jakąkolwiek widownią. Nie musiałam udawać, że znam się na rzeczy. Modeling w
dużej mierze polegał na umiejętnościach aktorskich – trzeba było być silną,
kiedy rozpadało się na kawałki; odgrywało się szczęśliwą, kiedy serce krajało
się z bólu; imaginowało się słońce, gdy od tygodnia padał deszcz. Ciepło i
zimno, miłość i nienawiść, odwaga i strach.
Już miałam stawiać pierwszy krok, kiedy owinięty brązowym szalem,
spalony słońcem, wychudły staruszek udający młodzika zsunął przeciwsłoneczny
okular na czubek nosa i, zerkając na mnie, stwierdził głosem ochrypłym od
papierosów:
- Nie mamy na to czasu – i zacisnął wargi, a tleniona blondynka w
czerni wygięła usta w podkówkę.
Widocznie słowa te były jakąś ukrytą komendą, bo wybawiły z uśpienia
siwowłosą, dumną damę siedzącą na krześle numer trzy. Jej czerwony, modnie
skrojony kostium emanujący bogactwem w połączeniu z prostymi, złotymi klipsami
wydał mi się być dziwnie szary – zwyczajny - na tle ekstrawaganckich stylizacji
reszty jury; drugi mężczyzna miał fioletowe pasemka i kapelusz imitujący czapeczkę
stewardesy.
- Ty – siwowłosa chudym palcem z trzema błyszczącymi pierścionkami
wskazała dziewczynę po mojej prawej – i ty – siwowłosa chudym palcem z trzema
błyszczącymi pierścionkami wskazała dziewczynę po mojej lewej – dziękujemy
bardzo, ale nie macie w sobie tego, czego szukamy. Może w przyszłym roku –
dodała usprawiedliwiająco tonem, który sugerował, że ma to gdzieś – Wasza
dwójka – uniosła ponownie głowę, zatrzymując na chwilę na mnie spojrzenie –
drzwi po prawej, tam was porządnie sprawdzą, gdybyście przypadkiem miały
tendencję do ubarwiania rzeczywistości.
- Sugeruje pani, że kłamiemy? – wyrwało mi się. Do tej pory nie wiem,
dlaczego spojrzałam na nią wtedy z wyższością i pozwoliłam słowom opuścić
otępiały umysł. Może byłam na tyle zdenerwowana i rozregulowana przez stres, że
nie panowałam nad własnym myśleniem? Przecież tak naprawdę nie chciałam kłócić
się i dowodzić mojej bezwzględnej szczerości, tylko chciałam… nie wiem. Nic nie
chciałam. Chciałam wrócić do domu.
Albo zapaść się pod ziemię.
- Twoje wymiary – spojrzenie szarej obiety było zimne jak lód – mogą
być nieco zaniżone albo zawyżone, jeśli mówimy o wzroście – wokół jej ust
pojawiały się zmarszczki. Zdałam sobie sprawę, że były jedynymi, jakie
występowały na jej twarzy.
- Przecież naprawdę mam metr siedemdziesiąt osiem.
- Niska – mruknął mężczyzna w kapeluszu, notując coś ołówkiem na moim
formularzu. Miałam cichą nadzieję, że po prostu gryzmoli sobie zawijasy, tak
jak ja to robiłam, kiedy potwornie się nudziłam.
- Ale za to… - zerknęła jeszcze raz w kartkę, a potem niedyskretnie
zmierzyła dwukrotnie moją sylwetkę – Tak – wymieniła krótkie spojrzenie z
mroczną blondynką.
- Powinnaś schudnąć, sześć siedem jeden jeden – poinformowała mnie
tamta, kiwając powoli głową; usłyszałam jak stojąca obok mnie dziewczyna z
włosami do pasa cicho parska śmiechem - Zdecydowanie za dużo cię w pupie. A
ciało nie wydaje się jędrne.
- Ale przynajmniej twarz ma dobrą… – odezwał się pan z gustownym
szalem – ciekawą. Delikatną, a zarazem jakby nieco chłopięcą; zadziorną, z
charakterem. Taka też się wydaje.
- Może niepotrzebnie narobić zamieszania – zauważył drugi z
przedstawicieli płci męskiej.
- Charakterek ma – podsumowała blondynka, stukając paznokciami o blat
stołu. Jeszcze raz uważnie zmierzyła mnie wzrokiem, a potem długi czas
usiłowała mnie złamać, ale wytrzymałam jej spojrzenie. – No, dobrze –
westchnęła – W następnej sali – gestem wskazała nam drzwi – sprawdzą wasze
wymiary i zadadzą wam jeszcze kilka pytań, zrobią serię zdjęć, zwłaszcza
tobie... – sprawdziła szybko kartki – Ines, bo nie masz wymaganego portfolio.
Nie masz się co przejmować pupą – uśmiechnęła się nieszczerze – to będą same
portretówki. Jeśli się zdecydujemy, zadzwonimy do was. Dzięki. Następne! –
wrzasnęła na koniec, a ja podążyłam we wskazanym nam kierunku.
„Ha!”, pomyślałam, „przynajmniej nie skorzystała z mojego numerku. To
może być dobry znak”.
Jeśli zwykłe stanie przed czterogłowym potworem miało być występem na
arenie, kolejna sala była już prawdziwym cyrkiem w samym środku rozpoczynania
działalności – w chaosie. Grupa półnagich dziewcząt wdzięczyła się przed trzema
aparatami, z których każdemu przynależało inne tło – pierwszy dostał szare oraz
dwie lampy, udające słońce; drugi dostał czarne i fotografował tylko blondynki,
które ładnie kontrapunktowały bladością wdzięków; trzeci dostał białe, nikt nie
sprezentował mu lampy i wyglądało na to, że nikt także go nie lubił, bo
krzyczał najgłośniej. Poza tym, biel nie wyszczupla. Za aparatami, ustawionymi
przy lustrach, w tę i spowrotem paradowały wysokie panie w wysokich butach, a
grupa kobiet, mężczyzn i innych, bliżej niezidentyfikowanych stworzeń
krzyczała, że „nogi krzywe!”, „za szybko!”, „chodziłaś kiedyś po wybiegu?!
nie?! uwierz, to widać”, „skup się, nie mamy tyle czasu!”, „dziękujemy,
niestety, mamy wrażenie, że ten program nie jest dla ciebie”. Ponadto wybijały
się głosy dziewcząt przepytywanych w kątach:
- W przyszłości chciałabym zwiedzać świat.
- Chciałabym zostać muzą Stelli McCartney.
- Zawsze marzyłam o zostaniu modelką.
- Jestem stworzona dla aparatu.
- Mama mówiła mi od dziecka, że jestem najpiękniejsza.
- Mam zamiar skończyć studia, ale najpierw chciałabym zrobić karierę.
- Nie mam czasu na przyjaźnie, bo biorę udział w castingach i sesjach.
- Ten program może być cudownym doświadczeniem!
- Jak tylko zobaczyłam ogłoszenie, wiedziałam, że powinnam to wygrać.
- Karl Ledger? To już passé.
- Jeśli nie zostanę modelką? Wtedy zostanę Grace Kelly.
Nim się spostrzegłam, ja i moje szpilki zostałyśmy same, gubiąc
długowłosą koleżankę w tłumie innych wysokich uczestniczek tej dziwnej,
skomplikowanej zabawy.
- Mamo, tato – mruknęłam do siebie, wytrzeszczając oczy – gdzie się
podział mój…
- Nowa? Chodź. – Niedane mi było dokończyć, bo już ktoś złapał moją
dłoń, ustawił pod ścianą i jakimś jaskrawo niebieskim paskiem zaczął owijać
moje piersi.
- Hej – zmarszczyłam brwi, ale dotykający mnie czarnoskóry chłopak
zignorował protest - Dobre – odezwał się po chwili, przyciskając krawiecki metr
do mojego biustu – Prawie przy „nie ma”.
- No, dzięki – przewróciłam oczami i odrzuciłam niesforne kosmyki
włosów na plecy.
- Nie ruszaj się – skarciła mnie dziewczyna, stojąca obok z czarną
teczką i długopisem w dłoni.
- Brzuch na „norma” – podrzucił jej chłopak – chyba nie kłamała – i
rzucił się na kolana, żeby sprawdzić rozmiar mojego tyłka.
- Jest - dziewczyna wbiła we mnie spojrzenie. Chyba powinnam się już
przyzwyczaić do bezczelnego oceniania mnie wzrokiem. – Nie wygląda mi na metr
osiemdziesiąt – podsumowała, a ja zwalczyłam w sobie chęć pokazania jej
długości mojego języka.
- Metr siedemdziesiąt osiem – poinformowałam ją, a jednocześnie
czarnoskóry chłopak gwizdnął przeciągle:
- U, kwiatuszku, jest źle.
- Jak źle? – dziewczyna z teczką zmarszczyła brwi, notując coś na
kartce.
- Bardzo źle – i klepnął mnie w tyłek, na co ja jedynie otworzyłam
szeroko usta, nie spodziewając się tak bezpośredniego ataku na tylne partie
ciała.
- Hej! – zaprotestowałam po chwili, mrożąc go spojrzeniem, z czego
nic, oczywiście, sobie nie zrobił:
- Jak chcesz się dostać do modelingu, powinnaś nad tym popracować –
pokręcił z politowaniem głową. Mamy to? – zwrócił się do wspólniczki w zbrodni,
a ona kiwnęła głową:
- Tak – spojrzała prosto na mnie – Ustaw się na końcu tamtej kolejki.
Max ci powie, do którego aparatu powinnaś podejść, a później już będziesz
wiedziała, co robić.
Będę?
-… i uśmiech! – pstryk – Dobrze – pstryk – Dobrze! – pstryk – Trzymaj
to! – pstryk – Rozluźnij się! No, jeszcze – pstryk – Daj mi więcej!
Dostał mi się aparat numer trzy, za którym nikt nie przepadał, jednak
niesławny Max, widocznie kierownik imprezy, stwierdził po sekundzie patrzenia
na moją osobę, że jasne włosy dobrze będą współgrać z bladym światłem.
Potrzebowałam kilkunastu sekund, dwóch głębokich wdechów, znudzonego jęku
fotografa i kilku chichotów konkurentek, żeby zrozumieć powagę sytuacji,
jednocześnie próbując uspokoić drżące mięśnie twarzy i zmusić się do uśmiechu.
- Okej, mamy to. Ładna, fotogeniczna twarz.
Przestałam dziękować za takie uwagi, bo zawsze po jednym komplemencie
wysłannicy diabelskich mocy chichotali cicho, dodając:
- Ale w biodrach za szeroka – i umykali poza zasięg mojego wzroku,
żebym nie mogła powyrywać im w bolesnych obrzędach kilku łusek z pancerza.
Max - gej, na pewno - stanął nad fotografem i przez ramię zaczął
spoglądać na owoce mojej męczarni. Mężczyźni mruczeli coś do siebie cicho,
przytakując sobie lub zaprzeczając, czasem podśmiewując się cicho, a ja
wpatrywałam się w nich, jak ze zdziwieniem odkryłam, z jakąś niespotykaną
nadzieją.
- Dobra?
- Niby tak, ale…
- Ładna buzia, trochę schudnie i kości policzkowe będą ładniejsze.
- Mamy tutaj tysiące ładnych buzi ze znacznie lepszymi warunkami
fizycznymi – usłyszałam głos Maxa i udawałam, że nie zauważyłam jego
spojrzenia.
- Ale… sam widzisz. Mało kto tak dobrze wygląda na zdjęciu.
- Kate Moss wygląda.
- Jedną Kate już mamy. Potrzebujemy kogoś… wiesz, następnego.
- Okej – Max odsunął się od fotografa i ruszył w moją stronę – Teraz,
kochanie, przejdź się, proszę do końca sali, zrób pozę na trzy sekundy i wróć
do mnie – pchnął mnie lekko do przodu.
Idę, idę, idę. O mały włos nie wypadam z obcasów, wciągam brzuch,
wsłuchuję się w łomot serca i próbuję z gracją mijać kręcące się po torze
koleżanki. Zatrzymuję się, kładę dłoń na biodrze, trzymam, półobrót i droga
powrotna. „Nie patrzeć na Maxa”, powtarzam w głowie. Udaję profesjonalizm,
zimny wzrok, skupiam się na punkcie pośrodku okna. Wreszcie zatrzymuję się.
Nie zapowiadało się, że mam w sobie to coś. Podczas mojego
triumfalnego pochodu żadna głośna muzyka nie buchnęła z głośników, nie
uskrzydliła mnie, mistyczna moc nie dodała mi pewności siebie. Nie miałam na
sobie żadnego złotego łańcuszka po babci, pierścionka rodowego, nawet ulubionych
butów albo czterolistnej koniczynki wszytej w szef spodni. Szpilki nie stały
się nagle najwygodniejszymi narzędziami tortur, tyłek magicznie nie zmalał.
Nikt nie odwrócił wzroku poza samymi zainteresowanymi, nikt nie zaczął klaskać
czy szeptać pokątnie. Nie otworzyły się także niebiosa i anielski chór nie
odśpiewał „Alleluja!” na moją cześć, a szkoda.
- W porządku – stwierdził Max po chwili, wzdychając głęboko – Nie jest
to może… - w porę ugryzł się w język – Ale… wiesz… - odchrząknął – Spróbuj
jeszcze raz; ogranicz ruch rąk, wyprostuj plecy, wypnij pierś, trzymaj głowę
prosto, obniż linię ramion i pamiętaj, że rozchylając usta wyglądasz
niekoniecznie inteligentnie, okej?
„Jasne, nie ma sprawy. Przecież wcale nie zmieniłeś właśnie mojego wytrenowanego
chodu, który opracowałam na podstawie człapania modelek trzech pokazów z
Fashion Weeka.”
Odpowiadając na pytania przed kamerą, również nie błyszczałam
inteligencją. Dobrze, że przy krótkich ujęciach miałam się tylko uśmiechać.
Gdy już po wielu godzinach męki puszczono mnie do domu, spędziłam
wieczór patrząc w monitor laptopa, skulona na łóżku, udająca skupienie przy
„Teen Wolf”. Szpilki zdjęłam, gdy tylko przekroczyłam próg domowego zacisza.
Postanowiłam chodzić boso i modlić się, by pęcherze jak najszybciej zniknęły.
Mój podły, wycieńczony z emocji, nastrój podratował zimny prysznic, ale nic,
nawet czekolada, nie było w stanie poskładać mnie do kupy. Schowana pod dresem,
przytulając różowego słonika, utwierdzałam się w przekonaniu, że modeling nie
jest dla mnie. Odtwarzałam w głowie obrazy, twarze, słowa i coraz głębiej
wpędzałam się w czarną dziurę.
Na co liczyłam, pojawiając się tam?
Moje życie nie było filmem, dlaczego wydawało mi się, że zaraz zza
ściany wyskoczy ufryzowana Madonna w parze z Bradem Pittem i jednogłośnie
oznajmią mi, że jestem przyszłością tego świata, która może zmienić jego bieg,
kazać Ziemi się zatrzymać, a Słońce zmusić do piruetów?
Zdecydowanie oglądałam za dużo seriali.
Ale przecież każdej dziewczynie czasem marzy się, że nagle ze zwykłej,
szarej, nieznanej nikomu myszki, staje się pięknym łabędziem, oczarowującym
miliony i dla tych milionów żyjącym. Czyż nie od tego są marzenia? Żeby trzymać
się ich, żeby łapać garściami i zawzięcie o nie walczyć? Żeby pocieszać się w
wieczory takie, jakim był ten?
Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy po dwóch tygodniach
odebrałam telefon od Maxa.
To był ranek, leniwa sobota z gatunku tych, kiedy to wykłócałam się z
rodzicami, że wcale nie muszę pracować w weekendy, wiem, że jestem leniwa i
jakoś sobie poradzę w życiu, nie muszą się martwić. Ostatecznie przecież mogę
zostać nadwornym trubadurem królowej Elżbiety i poza moją tendencją do
sarkazmu, ubarwiania rzeczywistości i zamiłowaniem do grania ludziom na
nerwach, nie muszę umieć nic więcej.
Mama poddała się po kilkuminutowej wymianie zdań i ruszyła z całym
swoim arsenałem – kubraczkiem, szpilkami i czerwoną szminką – do pracy,
natomiast tata spokojnie siedział dalej przy stole, patrzył na mnie z
politowaniem i udawał, że wcale nie ma ochoty prawić mi rodzicielskich kazań.
Miałam wtedy na sobie szare, sprane, zniszczone dżinsy, w których
chodziłam jeszcze za czasów młodzieńczego buntu, gdy postanowiłam, że zostanę
punk-rockiem. Tak. Teraz jeszcze też przechodziłam swój bunt, ale przybierał
inne formy. Przynajmniej nie chciałam bawić się już każdego dnia w bal
przebierańców i nie farbowałam wszystkich swoich ubrań na czarno. Do dżinsów
dobrałam bardzo nierozsądnie pomiętą, czerwoną koszulkę z nadrukiem logo
jednego z centrum handlowych, a stopy schowałam w dużych, puchowych skarpetach.
Włosy odrzucałam co chwila na plecy, ponieważ niesfornie wymykały się z błahego
koczka, o który postarałam się wczorajszego wieczoru i jeszcze nie znalazłam
okazji do przywitania się z nim.
Przeżuwałam chlebek razowy z ogórkiem. Moje ego bardzo ubodło to,
że WSZYSCY mieli coś do zarzucenia moim
pośladkom, dlatego postarałam się popracować nad nimi, zapewniając sobie
psychiczny komfort. Na razie jednak nie widziałam jeszcze efektów – pewnie dlatego,
że ćwiczenia, jakie zalecał w telewizji dietetyk kanału Fit, odkładałam z dnia
na dzień, wmawiając sobie, że przecież na razie nie mam na to czasu.
Podniosłam się z miejsca, żeby dolać sobie soku pomarańczowego i
właśnie wtedy rozdzwonił się mój telefon:
- Halo?
- Czy to numer sześc siedem jeden jeden?
- Co? – rankiem mój umysł nie pracował jeszcze zbyt sprawnie.
- Czy dodzwoniłem się do Ines…?
- Tak, tak. To ja – przerwałam mu szybko.
- Dzwonię jako reprezentant programu TopModelUK – usiadłam – Mam
zaszczyt zaprosić cię na castingi do programu…
- Te prawdziwe?
- Tak, te przed jury.
- Te w telewizji?
- Tak, te w telewizji – parsknął śmiechem.
- Panie…?
- Wystarczy Max.
- Max – uśmiechnęłam się, przypominając sobie jego zadbaną twarzyczkę
– Nie kłamiesz?
- Nie, kochanie – tym razem zaśmiał się głośno – Wyślę ci szczegóły
smsem. Nie musisz się niczym przejmować, powiem ci w sekrecie, że jesteś na
wygranej pozycji. Reżyserowi programu i producentom bardzo zależy na tym, żebyś
znalazła się przynajmniej w kilku pierwszych odcinkach.
- Ale…
- …ale mimo wszystko weź się do roboty, bo nie możesz schrzanić tej
szansy – podsumował bardzo poważnie – Do zobaczenia za tydzień. Baj.
Rozłączyłam się, odłożyłam telefon na blat stołu i przez cztery
sekundy – dopóki nie wyświetliła się informacja o nowej wiadomości tekstowej –
wpatrywałam się w jego ekran. Potem podniosłam wzrok na ojca, który pochylał
się ku mnie i wielkimi oczami patrzył na moją pobladłą twarz.
- No, co się stało? – ponaglił mnie, kiedy zamiast udzielać mu
wyjaśnień, zaczęłam przygryzać wargę.
- Wzięli mnie – odpowiedziałam krótko.
- Gdzie? – zmarszczył brwi, a rękaw jego koszulki o mały włos nie
wylądował w mojej szklance z sokiem.
- Do programu, tato. To TopModel. – wydukałam – Mnie – dodałam z
niedowierzaniem.
- Przecież ty nie jesteś modelką – zmarszczył brwi, odchylając się na
oparcie krzesła.
- Wiem – pokręciłam głową – Ale…
- O, kurczę – zagwizdał krótko, a potem uśmiechnął się lekko: -
Zadzwonię do mamy.
Pyk,
OdpowiedzUsuńLubię Ją. Żywe stworzenie, bez kiczu i patosu. Pomysł mógłby swędzieć - komercyjny konkurs, ładne dziewczę, szybki sukces. Ines sprawia, że historia jest wiarygodna, dynamiczna i... zabawna! Idealnie pasuje mi narracja pierwszoosobowa, która, wbrew temu co może się wydawać, jest trudna w wielu przypadkach.
Kłaniam się, biegnę czytać dalej.
Budujesz świetne zdania i tak mnie to zachwyca, że nie mogę przestać o tym myśleć. Robisz to tak naturalnie. Oczywiście, narracja pierwszoosbowa pozwala utrzymać lekki, przyjemny ton, który prawdopodbnie jest bardziej lubiany w sferze fanfiction. Jednak często uważam, że osoby używające tej narracji, idą na łatwiznę. Trzeba jednak przyznać, że jeśli mowa o takim opowiadaniu, gdzie nie utrzymujemy tematu "groza, strach, dramat" przez cały czas, pierwszoosbowa pasuje w sam raz. Zwłaszcza tutaj. Zwłaszcza, kiedy piszesz to ty. Cały czas waham się nad tym, czy lubię Ines, czy nie. Z jednej strony wydaje się być naturalna, swoboda, wręcz powiedziałabym: nieświadoma,
OdpowiedzUsuńco zgotuje jej los. Z drugiej nie zawsze takie postacie przypadają mi do gustu. Modę się w duchu, żeby uraczyła mnie jakiś powalającym, zabawnym bądź sarkastycznym, bądź jakimkolwiek tekstem, którzy bezwzględnie pozwoli mi zacząć ją lubić... tak na 100%.
Pozdrawiam
A.
Osobiście także uważam, że Ines to taka trochę sierota, ale - hej! - czyż przez to ona sama nie wydaje się prawdziwsza a cała historia bardziej życiowa ? : D
Usuńxx
Lepiej niech nie dzwoni do mamy! - to jest moja pierwsza reakcja. Podoba mi się ta strona takiego znanego programu. Ten charakterek Ines... Luz opisu. Punkt dla Ciebie!
OdpowiedzUsuńUm, Max tak wygląda? Uhm... Od dziś szukam takiego podobnego! ;) Nawet czekolada nie poprawia nastroju i nie dodaje sił? Jak to tak? Właśnie spojrzałam na ostatnią kostkę mojej i waham się, bo co jeśli u mnie też nie zadziała? A teraz taka uwaga z życia - bardzo podobnie do mnie, chodzi Ines po domu, a w moim przypadku, nie tylko tam. Bo po co w ogóle rozczesywać włosy, jeśli ludzie mówią - ale ci ładnie w tym... bałaganie. ;) Tylko czepiają się ubrań!
Modelki zwykle muszą mieć rozchylone usta, bo... tak musi być, a tu wydało się, że mniej inteligentnie się tak wygląda. Czysty dowód, że uroda i inteligencja nie idą w parze.
Dziś opanował mnie jeszcze większy chaos, więc ten komentarz też taki musi być! :)
Jak powszechnie wiadomo: dobry bałagan nigdy nie jest zły.
UsuńDziękuję uprzejmie za docenienie głównej bohaterki, miło nam obu.
I mam nadzieję, że czekolada mimo wszystko działa, <3
do następnego razu, xx
To jest tak super realne, że WOW! Ciapa Ines jest do bólu rozczulająca! Czytajac opis castingu, sama chcialam sie na takim znalezc! Bosko! Lece dalej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, puck
elizabeth-watters-heros.blogspot.com