piątek, 3 października 2014

X - wires.

- Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie byłam do końca trzeźwa, a on był tak irytująco normalny i nieziemsko przystojny, że czułam się zmuszona mówić cokolwiek, byleby nie zacząć myśleć. A przy tym i tak myślałam za dużo.
- Nie wiem, czy to ci pomogło - podsumował cierpko Max, gdy następnego popołudnia streszczałam na jego życzenie relacje wielkiego wieczoru.
- Uśmiechał się do mnie i milczał, jakby był nieśmiały - pokręciłam z niedowierzaniem głową - Pozwolił mi robić z siebie idiotkę.
- A czego się spodziewałaś?
- Nie wiem! - jęknęłam, uderzając czołem o blat - czułabym się pewniej, gdyby zaczął mi śpiewać Little Things albo coś takiego - burknęłam, a mój przyjaciel parsknął śmiechem.
- Och, Ines. Niby siedzisz w tym biznesie od kilku miesięcy, a dalej kierujesz się jakimiś stereotypowymi poglądami zza kulis.
- Przepraszam - mruknęłam - ale w stereotypowych poglądach zza kulis wychowywałam się przez dobre osiemnaście lat. Nie tak łatwo jest zerwać ze starymi nawykami.
- Wiem  - przytaknął mi Max - Ja tylko...
- Wiem - uprzedziłam go i westchnęłam po chwili: - Dziwny jest ten świat. Zupełnie go nie rozumiem.
Miałam dużo szczęścia; mogłabym przykłady wymieniać na palcach: pre-casting, casting, program, Max i Jessica, Borrell i moja buzia Pattie Boyd, Zayn - chyba. Dlaczego akurat ja? Dlaczego akurat mi to wszystko się przytrafia? Kto taki ważny dyryguje moimi losami i dlaczego sprawia, że jakimś dziwnym trafem cały czas udaje mi się przetrwać, chociaż z logicznego punktu widzenia, jako zwierzątko słabe i zupełnie nieprzystosowane, powinnam zostać wykończona przez dojrzałe i gotowe na wszystko osobniki? Obalałam skomplikowaną teorię Darwina, zostając modelką w brytyjskim świecie specyficznego ubioru. Jestem wyjątkowa; albo moja skaza na psychice jest tak wielka, że niebiosa się nade mną litują.
- Jak ci się podobał finał programu? - zagadnął mnie niespodziewanie Max, przerywając głębokie, filozoficzne rozważania.
Wzruszyłam ramionami:
- Liczyłam, że zabierzesz mnie na jakąś lepszą zabawę. Ale cóż mogę poradzić, że nie przywykłam jeszcze do hucznych imprez z całą Anglią w tle.
- Możemy poćwiczyć - zabawnie poruszył brwiami - jeśli tylko sobie życzysz.
Parsknęłam śmiechem i uderzyłam go w ramię.
- Max, dlaczego ty w ogóle mnie lubisz? - zapytałam, kręcąc głową, gdy uśmiechał się do mnie łobuzersko.
- Lepiej wyglądam w towarzystwie pięknych kobiet, maleńka.

*

Od kilku dni nie sypiałem dobrze i nie miał z tym nic wspólnego fakt, że akurat w pocie czoła nagrywaliśmy kolejny album, a mój osobisty związek walił się na łeb, na szyję i nie miałem najmniejszej ochoty go ratować. Zresztą Perrie, jak mi się wydawało, także nie.
Wzdychałem ciężko, kręcąc się na wielkim łóżku w swoim mieszkaniu, delektując się nieobecnością... wszystkich, nareszcie. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio udało mi się wynegocjować dobre kilka chwil tylko dla siebie, nie mówiąc już o siedmiu godzinach - sześć zamierzałem przespać. No, może sześć i pół.
Telefon milczał, telewizor brzęczał cicho w salonie, a zepsute radio, którego jakoś nigdy nie było okazji naprawić - albo wyrzucić - szumiało cicho gdzieś w kuchni. Okej, przez wieczną trasę koncertową trochę ześwirowałem; nie potrafiłem już zasypiać w ciszy i zmuszony byłem tworzyć sobie sztuczny tłum nawet, kiedy chciałem być sam.
Wariowałem - tylko trochę. Nie łatwo jest pozostać normalnym w świecie, który wymaga od ciebie ciągłej radości, uśmiechu i udawania, że w każdej sekundzie spełniasz swoje marzenia.
Ale gdzieś koło trzeciej zmarnowanej godziny uświadomiłem sobie, że to właściwie nie nawał pracy jest powodem mojej ostatniej bezsenności. Insomnia pojawiła się z dniem, gdy adresatka agrafki postanowiła spotkać się ze mną na tyłach klubu. I zrobiła piorunujące wrażenie na mojej psychice, równając z prochem wszelkie dotychczasowe wyobrażenia o rozmowach z płcią przeciwną oraz niwecząc bogatą gamę doświadczeń w takowych konwersacjach. Jedna mała Ines i jej dziwny tok myślenia sprawiły, że przewracałem się z boku na bok, właściwie nie wiedząc, o co mi chodzi. Czego chciałem? Na co liczyłem? I najważniejsza - dlaczego, cholera, nie mogłem po prostu po to sięgnąć?

*

- Teledysk miał swoją premierę wczoraj, a ty dopiero dzisiaj rano mi o tym jakoś tak przypadkiem napomykasz? - Max krzyczał na mnie o godzinie za wczesnej, bym mogła się nim przejąć na serio.
- Jakoś wypadło mi z głowy - przyznałam w przerwach na połykanie niewielkiej porcji suchych płatków kukurydzianych.
- Oszaleję z tobą! - zawyrokował, a ja tylko wzruszyłam ramionami, przyznając mu w milczeniu rację. Nie kazałam mu się mną zajmować. Nie nalegałam, by trzymał mnie przy sobie i kontrolował w zakresie podejmowanych biznesowych decyzji - które w tej chwili równe były wciąż zeru; po chwilowym odwilżu na występ u Borrella, ponownie ostry lód niedoskonałości mej osoby skuł ziemię modelingu w moim ukochanym kraju.
- Kocham cię - tknęła mnie jakaś dziwna desperacja, więc rzuciłam się mu na szyję, nie zważając na to, że akurat był zajęty przeszukiwaniem youtube'a.
- Daj mi spokój - burknął, stukając zawzięcie w klawiaturę.
Wisiałam na jego ramionach, gdy odtwarzał wideo i w milczeniu, znudzona, spoglądałam na jego twarz, nie na swój "występ". Max, mimo mijającego nieznośnie czasu, wciąż niekiedy wydawał mi się zupełnie obcy. Nie przywykłam jeszcze do oglądania jego twarzy w pełnym profesjonalizmie, który przywdziewał, kontaktując się swoim błyszczącym telefonem z bardzo ważnymi ludźmi, którzy mogli być naszymi potencjalnymi pracodawcami. Marszczył wtedy czoło, pozwalając wszystkim zmarszczkom pokazać się bardzo wyraźnie. Drapał odruchowo policzek albo przygryzał wargę, a kiedy akurat musiał się odezwać, skubał nieznośną nitkę niegrzecznie wystającą z jego koszulki. Teraz też powaga i skupienie malowały się na jego twarzy - jakby teledysk Borrella był... czymś więcej, a nie tylko głupim teledyskiem. Ja sama nie miałam o nim zdania, żadnego. Ot, był sobie i tyle. Dopiero później miało się okazać, że cała ta współpraca miała być przełomowym momentem mojej kariery.

*

Liam zerkał na mnie podejrzliwie przez całą poranną próbę naszego koncertu i czułem, że wykorzysta moment, gdy tylko zostaniemy sami:
- Co się stało z tobą i Perrie? - zaatakował od razu, nie bawiąc się w żadne delikatności.
Skrzywiłem się.
- Nic - ale spojrzał na mnie z powątpieniem, więc zmuszony byłem dodać: - chyba się rozstaliśmy.
Uniósł brew i otworzył usta, ale milczał przez kilka sekund, a ja udawałem, że wcale tego nie widzę, szukając czegoś w kieszeniach dżinsów.
- Dlaczego? - zapytał w końcu - I jak to: chyba?
Wzruszyłem ramionami, jakoś tak smętnie, ponuro, jakbym nie miał siły. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że Liam jest tylko jedną z wielu rozmów, które jeszcze mnie czekają - wiele osób będzie zastanawiało się "dlaczego", a ja i Perrie niektórym będziemy to grzecznie tłumaczyć, a reszta sama się dowie, prędzej czy później.
- Konflikt interesów - bąknąłem; złapał mnie za ramię, więc westchnął ciężko i spojrzałem na niego - Co mam ci powiedzieć? - pokręciłem głową - po prostu się rozstaliśmy, doszliśmy do wniosku, że jednak nie jesteśmy tak szczęśliwi, jak chcielibyśmy być. I tyle. To nie koniec świata - wyminąłem go, odtrącając jego rękę. Uścisnąłem dłonie kilku osobom z ekipy, wymieniłem jakieś zdawkowe uprzejmości i dopiero w długim korytarzu wytwórni Liam zdołał mnie dogonić.
- Wybacz, nie chciałem być...
- Nie ma sprawy, Tatuśku - uciąłem krótko, zdobywając się na uśmiech - Nic mi nie jest. Właściwie... to był mój pomysł. Ale Perrie nie oponowała.
- Och - i odchrząknął, komentując to w jedyny możliwy sposób. Miałem nadzieję, że mi odpuści, ale... Liam zawsze był Liamem. Irytująco domyślnym. - Zastanawiam się tylko, skoro to teoretycznie miało wam przysporzyć szczęścia, dlaczego jesteś taki ponury.
To nie było pytanie, więc nie musiałem na nie odpowiadać. 

*

- Mają cię! - ryknął Max tuż nad moim uchem, kiedy właśnie kłóciłam się z kuchenką mikrofalową, próbując zmusić ją do działania.
- Co? - wymamrotałam, zastanawiając się, dlaczego drzwiczki nieziemsko nieznośnego urządzenia nie mają zamiaru się domknąć.
- Ines - dłoń przyjaciela potrząsnęła moim ramieniem - Znalazłem dla ciebie pracę! - wydawał się być tak zadowolony z siebie, że chyba podcięłam mu nieco skrzydła, patrząc na niego bez entuzjazmu.
I co? Tak to wszystko ma wyglądać? Długie tygodnie totalnej posuchy, aż tutaj nagle oaza pracy na pustyni bezrobocia, którą mam witać fanfarami, wystawną kolacją, czerwonym dywanem i tańcem zwycięstwa? Zaczynając całą tę zabawę miałam wrażenie - nadzieję! - że jakoś płynnie się to ułoży, a tutaj mijają nieznośne godziny, dni, tygodnie, a ja dalej jestem w tym samym martwym punkcie. Pomijając może fakt, że czasem jeszcze widuję się z Borrellem, który absolutnie wszędzie wywołuje sensację.
- Źle się czujesz? - zapytał, przyglądając się pod światło mojej twarzy. Mój podbródek znalazł się w jego palcach, a jego oczy świdrowały moje.
- Nic mi nie jest - zapewniłam pospiesznie, odsuwając się nieznacznie - Jestem tylko zawiedziona marnym tempem mojej kariery.
Przez chwilę milczał, a potem uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Maleńka, chyba nie liczyłaś na to, że świat modelingu przyjmie cię z otwartymi ramionami tylko dlatego, że jesteś odrobinę inna od reszty modelek.
Posłałam mu zimne spojrzenie.
- Dzięki - syknęłam.
Przewrócił oczami.
- Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu ty, moja droga Ines, liczysz na jakiś łut szczęścia, kiedy tutaj potrzebna jest ciężka praca.
- Wiem - jęknęłam, dając sobie spokój z martwym, elektronicznym urządzeniem i odwracając się przodem do niego - Ja tylko miałam nadzieję, że... Jakbyś nie zauważył, całe moje początki można podpisać wielkim neonem "szczęściara".
Zastanowił się nad tym przez chwilę.
- Niby tak - zgodził się - Ale teraz to nie ma już najmniejszego znaczenia. Wystąpisz w reklamie dżinsów.
No, szalałam z radości...

*

- Gdzie jedziesz? - zaczepił mnie Harry, gdy zbiegałem ze schodów. Miał na sobie tylko bokserki i MOJE kapcie, a w dłoniach trzymał MOJE, starannie przemycone i dobrze ukryte, pudełko ciasteczek.
- Co ty tutaj robisz? - zmarszczyłem brwi.
- 'ema i ju me, ędz a ie ju ebje - wymamrotał z pełnymi ustami.
- Jeszcze raz - poprosiłem, kręcąc głową.
Przełknął i posłał mi promienny uśmiech.
- Gemma zatrzymała się u mnie, więc ja przyszedłem przespać się do ciebie - mrugnął - chyba nie masz nic przeciwko?
- Harry - przymknąłem powieki - Masz dwa pokoje dla gości w mieszkaniu.
- Ale przyjechała z przyjaciółkami! - oponował, wzruszając ramionami, jakby nic nie mógł poradzić na to, że jego siostra zaprosiła do mieszkania połowę Londynu.
- Okej, nieważne - stłumiłem westchnienie - Jadę do Liama.
- Po co?
- Bo mogę, Harry. Idź spać, nie zjedz wszystkich ciasteczek i błagam, nie grzeb już w moich szafkach - spojrzałem na niego z nadzieją, ale łobuzerski uśmiech, jaki otrzymałem w odpowiedzi, niczego mi nie gwarantował.
Zatrzasnął za mną drzwi i wreszcie zostałem sam, wsiadając do samochodu. Próbowałem nie myśleć o właściwym celu mojej podróży, przynajmniej dopóki Liam nie wpuści mnie do środka, nie spojrzy na mnie z tym swoim zmarszczonym czołem i nie będę musiał wyznać wszystkiego jak na spowiedzi, od czego najpierw zapiecze mnie każda komórka ciała, ale później poczuję niewyobrażalną ulgę.

*

- Max? - zapytałam ciemną przestrzeń przed sobą, odnajdując jego ciało splątane w pościeli na łóżku, oświetlone mętnym blaskiem księżyca - Śpisz? - zapytałam głupio; była trzecia w nocy.
Mruknął coś niewyraźnie, nie do końca chyba mnie rozumiejąc. Cicho zamknęłam za sobą drzwi i sunąc po miękkim dywanie, ruszyłam w jego kierunku.
- Max? - szepnęłam, stając tuż nad jego głową - Max! - pochyliłam się do jego ucha - Max, błagam, obudź się. Potrzebuję...
- Tampony są w górnej szafce pod umywalką w łazience - wymamrotał, odwracając głowę w drugą stronę.
Zastygłam na chwilę w bezruchu, a potem parsknęłam śmiechem.
- Nie o to mi chodzi, głuptasie! - pokręciłam głową, klepiąc go w ramię - A poza tym, dlaczego chowasz przede mną tampony? - w tym samym momencie usłyszałam głośne stęknięcie drzwi, w których ktoś przekręcał klucz. Wyprostowałam się nagle: - Nieważne - poinformowałam Maxa, ofiarując mu długi sen i najciszej jak potrafiłam i równocześnie najszybciej, opuściłam jego sypialnię, licząc, że uda mi się złapać Jess, zanim położy się na wznak na kanapie. Ja sama zdobyłam zaszczytne miejsce w malutkim pokoiku, który przeznaczony był przez właściciela na coś w rodzaju składziku i pralni jednocześnie. Umieszczając pralkę w łazience i wyrzucając jego pokaźną kolekcję kolorowych czasopism, wprowadziłam się tam ze swoją walizką i niewygodnym, starym łóżkiem, które zdobyłam za połowę ceny na pchlim targu. A dumna z niego byłam jak cholera!
Jessica ostatnimi czasy zwykła sypiać u nas, kiedy jej praca kończyła się w godzinach zbyt szalonych, by chciało się jej samotnie snuć po mieście albo siedzieć w taksówce - chociaż na ogół była pewna siebie, pod osłoną nocy w każdym cieniu widziała mordercę, każdy zwierzak dla niej miał wściekliznę, a każdy martwy przedmiot mógł niespodziewanie ożyć i poderżnąć jej gardło. Dzięki takim osobom mój umysł wydawał mi się nie być jeszcze w złym stanie.
- Jess! - ucieszyłam się, widząc jej sponiewierane, wykończone pracą hostessy ciało w czarnym płaszczu, leniwie zarzuconym na ramiona.
- Jak miło widzieć cię o tak nieludzkiej porze! - nie podzielała mojego entuzjazmu, ale dla mnie nie miało to znaczenia:
- Muszę z tobą porozmawiać - poprosiłam i zadeklarowałam się szybko: - Przygotuję ci herbatkę, chcesz? Z mleczkiem, bez cukru, taką jak lubisz - przymilanie się było zdecydowanie na samym końcu listy moich ulubionych zachowań, ale w niektórych wypadkach było po prostu potrzebne.
Przyjaciółka spojrzała na mnie tak smutno, że przez chwilę miałam ochotę jej odpuścić i zapewnić tylko swobodny odpoczynek w salonie, ale potem nieznośne mdłości powróciły do mojej świadomości i miłość własna przeważyła litość i empatię.
- Potrzebuję cię! - zapewniłam desperacko - Muszę z kimś porozmawiać! Teraz!
- Teraz? - powtórzyła głupio, zerkając na srebrny zegarek wiszący na lewej dłoni - O trzeciej?
- Tak, błagam. Obiecuję, że to nie będzie trwało długo. Muszę z tobą pogadać o... - i pokrętnie wyjaśniłam jej całą sytuację.

*

- Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? - powitał mnie Liam, mrużąc oczy i tłumiąc ziewanie  - co się stało?
Liam zawsze wiedział, cholera, że coś się stało.
Ale w tej sytuacji nie trzeba było być geniuszem. Nawet najlepsi przyjaciele nie odwiedzają się bez powodu w środku nocy.
- Nic - skłamałem.
- Okej - złapał mnie za ramię i wciągnął do środka, marznąc w swoich bokserkach z postaciami z kreskówek i podkoszulku - Masz jakiś problem z Perrie? Nie możesz przestać o niej myśleć? Tęsknisz? Mogę cię przytulić, jeśli to jakoś pomoże, ale nie będę z tobą spał - mamrotał od rzeczy, podążając powoli w stronę kuchni. Szedłem za nim w milczeniu, chowając dłonie w kieszeniach kurtki i właściwie nie rejestrując jego wypowiedzi - Chcesz herbaty? Ja bym coś... kawy? O, chyba mam jeszcze sok pomarańczowy. I mleko. Ale nie mam ciasteczek.
- Co? - ocknąłem się nagle, przystając przy oknie i spoglądając na miasto. Odwróciłem się jednak szybko w jego stronę, opierając o ścianę - Przepraszam, że cię obudziłem, Li, chciałem tylko z tobą pogadać.
- Cóż... cieszę się, ale rozmowy prowadzę zazwyczaj w godzinach nasłonecznionych - dalej przeszukiwał szafki, chcąc dorwać coś, co go w tej chwili uszczęśliwi.
- Bredzisz - zaryzykowałem i zostałem obdarzony cichym prychnięciem:
- A ty lunatykujesz. Ale się dobraliśmy - uradowany, wyjął z szafki słoik masła orzechowego. Skrzywiłem się.
- Jak możesz...?
- Cicho bądź - zbeształ mnie, siadając na blacie i z zapałem odkręcając pokrywkę - Potrzebuję jakiejś energii, żeby móc słuchać twoich głębokich przemyśleń, Zayn. A nic nie jest tak dobre jak masło orzechowe. Niall mnie tego nauczył.
- To smakuje jak fistaszki. Nie lepiej kupować fistaszki?
- Nie - uciął i oblizał palec - Okej, mów. Może uda mi się skupić. co u Perrie?
- Dobrze, tak. Nie. Nie wiem, Liam - westchnąłem i wyjąłem dłonie z kieszeni. Było mi za ciepło - Dlaczego rozmawiamy o niej?
Zdziwił się, unosząc brwi.
- Myślałem, że chodzi o nią. Długo byliście razem - wyjaśnił, gdy tylko na niego patrzyłem - a potem nagle się rozstaliście. Pary nie rozstają się ot tak. coś musiało się wydarzyć.
- Nie. Tak. - Zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją na krzesło przed sobą - Nie wiem. Nie byliśmy chyba sobie pisani, nieważne, jak idiotycznie by to nie brzmiało - westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy - Ale to nie o nią chodzi.
- Widzę - pokiwał głową, oblizując kolejny palec - Mów - ponaglił mnie.
Usiadłem, wstałem, stanąłem przy oknie, odsunąłem się, odwróciłem się do szyby.
- Bo... - i opowiedziałem mu o nocnej marze, odwiedzjącej mnie nawet na jawie. Małej wariatce, mieszkającej nieznośnie głośno w mojej głowie i zaprzątającej większość myśli i pragnień. Cholera.
A on tylko jadł masło orzechowe i słuchał. Jakby czerpał z tych dwóch czynności jakąś niespotykaną siłę, która pozwalała mu nie zasnąć i w dodatku zrozumieć moje pokrętne tłumaczenia.
- Zaproponowała ci nerkę za agrafkę, a potem ci ją odesłała. I gdy już zdobyłeś jakimś cudem jej numer, spotkaliście się na tyłach klubu, a ty pozwoliłeś jej mieć wrażenie, że robi z siebie idiotkę - podsumował, gdy już skończyłem; skrzywiłem się mimowolnie. W mojej głowie brzmiało to... bardziej sensownie.
- Tak - zgodziłem się, wzruszając ramionami - Mniej-więcej tak właśnie było.
- Ciekawy przypadek - pokiwał głową, posyłając mi uśmiech - Ale jaki jest twój problem?
Spojrzałem na niego, jakby oszalał i zaproponował mi właśnie zagranie na kobzie na stadionie narodowym Zimbabwe.
- Co mam zrobić?

*

- Zadzwoń do niego - wymamrotała Jessica znad swojej kawy, walcząc z natrętną sennością - Zadzwoń, umów się i będzie po sprawie.
- Ale... - jęknęłam, lecz szybko mi przerwała:
- Najwyżej nie wyjdzie, prawda?
- Ja go wcale nie znam.
- Cały świat go zna - oponowała.
- Jess, ale nie w ten sposób.
- Wiem - przytaknęła wolno, łapiąc kubek w obie dłonie - Ale to nie znaczy jeszcze, że... do diabła, Ines, albo weźmiesz się w garść, albo wszyscy eksplodujemy przez twoje dziwne małe wariactwa. Raz jesteś niepokonana, a czasami zachowujesz się jak tchórz - zerknęła na mnie niepewnie - I nie mówię tego, żeby ci dokuczyć. chciałabym tylko, żebyś w końcu przestała zachowywać się jak małoletnia nastolatka, ogarnęła te huśtawki nastrojów i zdecydowała się, czego tak naprawdę chcesz.
- To łatwe - odpowiedziałam od razu - chcę być modelką...
- Okej - kiwnęła głową.
- I chyba chciałabym go poznać.
- Chyba? - uniosła brew, kryjąc nieudolnie uśmiech - Skarbie, wiem, że twoje kontakty z mężczyznami nie stanowią rzeczywiście jakiejś porywającej historii, ale przecież nie zamierzasz do końca życia udawać, że oni wcale cię nie interesują.
- Wiem - mruknęłam ponuro. cała ta rozmowa zaczęła zbiegać na niebezpieczne tematy związane z moją nielogiczną osobowością, bzdurnym zachowaniem i infantylnym sposobem myślenia. Och, obiecuję, już niedługo przestanę zachowywać się niestabilnie, naprawdę!

*

- Zadzwoń - mruknął Liam, wznosząc oczy ku niebu.
- Nie - upierałem się.
- Zadzwoń teraz.
- Nie.
- Zayn, cholera, jest trze... czwarta rano. Jutro mam trening, wiesz? Chciałbym już iść spać.
- Ale ja...
- Zadzwoń do niej! I sprawa będzie załatwiona.
- Ale...
- TERAZ.
- Jest czwarta rano!
- Nie obchodzi mnie to - prychnął, podnosząc się z krzesła - I jej też nie będzie obchodzić - i podsunął mi telefon, który położyłem na stole - Zadzwoń, błagam cię. Dasz mi znać jutro, jak było. Teraz idę spać. 

*

- I co? - ziewnęła Jessica, podnosząc wzrok, gdy położyłam telefon na kuchennym blacie.
- Zajęte - mruknęłam, a potem usiadłam ciężko naprzeciwko niej - Jess, to głupi pomysł. Jest czwarta rano, na pewno śpi.
- On jest gwiazdą, gwiazdy nie...
- Dobra, Jess, błagam!, przestań mi to powtarzać! - zdenerwowałam się, uderzając płasko dłonią w blat - To jeszcze nie znaczy, że jest wampirem i nie sypia po nocach!
Zignorowała mnie; wzruszyła ramionami i podniosła się z krzesła:
- Wyślij mu sms. Idę spać.
Jakże mało zrozumienia było na tym okropnym świecie!


przepraszam za te małe skrawki, ale - kurczę - nie potrafiłam przedstawić tego inaczej. perspektywa Zayna była tutaj potrzebna!


3 komentarze:

  1. Kurczę.. Sporo się dzieje. Trochę namieszane ze zmianą hm.. perspektywy xD Raz Zayn później Ines i tak w kółko.. Ale ogólnie to rozdział świetny. Czekam z niecierpliwością na kolejny : )
    Przy okazji zapraszam do mnie. A tu krótki opis: Jedna bezbronna dziewczyna. Pięciu sławnych chłopaków. Dwa różne światy lecz wspólna przeszłość.
    Co takiego może łączyć 20 -letnią studentkę prawa i słynne One Direction?
    Przedszkole? Ciocia babci kota psa sąsiada? A może jakaś młodzieńcza miłość?
    Odpowiedź na te pytania znajdziesz czytając odrobinę pokręcony pamiętnik Eve Thompson. Serdecznie zapraszam do czytania "One Night in Club". Ariana McDee.
    http://onestoryonedream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!
    Hmmm.. Od czego powinnam zacząć? Chyba od tego, że jesteś niesamowicie utalentowaną dziewczyną! Na prawdę :) Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Kocham je całym serduchem! :)
    Spodobał mi się ten pomysł z perspektywami. Człowiek chociaż nie musi się domyślać, co myśli ten drugi bohater. Poza tym, to kolejny punkt dla Ciebie, bo ruszyłaś na głęboką wodę, bawiąc się w więcej niż jedną perspektywę :)
    Ines... Czytając jej myśli, czasem widzę siebie. Jest tak pokręcona, ciągle szukająca tego czegoś. Na prawdę świetnie zbudowałaś jej postać. Brawo!
    No i wisienka na torcie... Zayn. Cóż tu o nim pisać. Poza tym, że na reszcie się pojawił! <3

    Ściskam Cię mocno Xx
    Carol<3

    http://sc-soclose-1d.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki, dzięki, dzięki, <3
      co do tych perspektyw to jeszcze nie wiem jak będzie, bo tylko się nimi na razie bawię. póki co lepiej opisuje mi się z punktu widzenia Ines, więc... :)
      ściskam też, xx

      Usuń