Schrzaniłam na całej linii.
Byłam nieostrożna i dopuściłam się jednego z podstawowych błędów,
przed którymi gdzieś tam na początku, podczas wspólnie pijanych porannych kaw
przestrzegał mnie Max. Dałam się sfotografować niewłaściwej osobie w
niewłaściwej sytuacji z niewłaściwą osobą, kiedy właściwie - dla odmiany - nie
robiłam nic głupiego. Po prostu złe ujęcie, zły kąt nachylenia, moja optycznie skrócona
sylwetka i dziwny wyraz twarzy - mało tego, nachylona blisko mojej szyi
uśmiechnięta twarz pijanego Bobby'ego i głupi podpis.
Na szczęście nie był to żaden regionalny dziennik, ale facebook.
- Nie wierzę - wzdychał Max, przeglądając dwa dni później zdjęcia z
imprezy - No po prostu nie wierzę. Boże, czy ty to widzisz? - wzdychał, kręcił
głową, mruczał coś do siebie i co jakiś czas zerkał na wyświetlacz telefonu -
Jak mogłaś na to pozwolić? Wiesz, że to zdjęcie może się kiedyś na tobie zemścić?
Wzruszyłam ramionami nawet nie zwracając na niego uwagi.
- Stało się - poinformowałam go prosto, bo nie robiło to na mnie
wrażenia. Nagle zaprzestałam starannego zmywania naczyń i zapatrzyłam się w
okno na ociekające deszczem ulice.
Czy nadawałam się na modelkę, jeśli w ogóle nic związanego z modą i show-biznesem
mnie nie obchodziło? - ta myśl pojawiła się w mojej głowie tak nagle, że
rzuciłam wszystko i usiadłam na kuchennym krześle, żeby móc lepiej się skupić,
wytrzeszczając oczy na bielutką ścianę.
Szybko podliczyłam spędzone poza domem tygodnie - miesiące - i
zastanowiłam się, czy kiedykolwiek przejęłam się chociaż jednym z tych
elementów, o które notorycznie, bezustannie martwił się Max.
Odpowiedź była prosta - nie.
Dlaczego chciałam zostać modelką? Bo nie miałam lepszego pomysłu na
życie. Dlaczego przetrwałam w TopModel? Bo jakimś cudem moja naturalna nieudolność
pozwoliła mi wmówić światu, że jestem wyjątkowa. Dlaczego Borrell wybrał mnie
do teledysku? Bo przypominałam mu ubiegłowieczne gwiazdy. Dlaczego Anthony
wybrał mnie do zdjęć? Bo wpadłam na niego, dosłownie. Dlaczego Zayn się ze mną
spotykał? Bo byłam wariatką, proste.
Nigdy, uświadomiłam sobie z bólem, nie próbowałam na serio zainteresować
się modą, chociaż lubiłam przeglądać kolorowe czasopisma albo wertować sterty
ubrań w sklepie taty. Ale tego nijak nie można było nazwać "high
fashion", gdzie próbowałam się dostać. Albo gdzie Max próbował mnie wrzucić.
Albo gdzie Borrell starał się mnie wkręcić, a Tony wkupić.
Spojrzałam na swojego przyjaciela jak z prawdziwym cierpieniem ogląda
kolejne fotki, na których wygląda źle - biedaczek, dał się wciągnąć w zabawę
jakiemuś Justinowi i cały następny dzień spędził z bólem głowy, brzucha i
serca. Zadziwiał mnie: momentami wydawał się być chłodnym profesjonalistą, a
kiedy przychodziło co do czego, poddawał się fali tak, jak to robiła większość.
Jakby czasowo wyłączał myślenie.
A potem cierpiał na własne życzenie.
Stłumiłam westchnienie i nagle poczułam nieodpartą chęć porozmawiania
z kimś, kto by mnie zrozumiał. Komu mogłabym opowiedzieć o chaosie w głowie
urywanymi wypowiedzeniami, a kto umiałby to przetworzyć na zdania złożone z
okolicznikami miejsca i dopełnieniami bliższymi.
- Czy Jessica zostawiła nam adres? - poderwałam się z krzesła tak
nagle, że Max podskoczył na swoim miejscu po drugiej stronie blatu.
Spojrzał na mnie ponuro i ostentacyjnie kliknął Enter.
- A co? - zapytał, unosząc brew.
Przewróciłam oczami. Myślałam, że jego skacowany, zdradzony humor
będzie się polepszał, podczas gdy z każdą godziną Max zapadał się w jeszcze
większy psychiczny dołek.
- Chcę jej wysłać porcję indyka na święto dziękczynienia -
powiedziałam, ruszając do przedpokoju.
- W Anglii nawet nie obchodzi się tego święta! - zbeształ mnie,
odchylając się na krześle, by jak najdłużej móc śledzić mnie wzrokiem.
- Głupio pytasz, więc głupio odpowiadam - założyłam czarny płaszcz,
który ostatnio pozwolono mi zabrać z sesji. Nie była to Chanel ani nawet zwykła
Bershka, ale zawsze lepiej jest mieć płaszcz gratis niż nie mieć żadnego, nie?
- Nie zostawiła - skapitulował, opadając ponownie na krzesło - Zadzwoń
do niej albo coś. Pozdrów Zayna.
Zmarszczyłam brwi na nagłą wzmiankę o nim. Max Chyba naprawdę czuł się
podle po tej całej imprezie, skoro desperacko próbował zainteresować się
czyimkolwiek związkiem, byle nie swoim. Który był… Nie był. Ha, w tym właśnie
tkwił problem.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie, spoglądając na niego zza progu -
Jak chcesz to mogę zostać i możemy...
- Nie trzeba - uciął krótko. Miałam
nadzieję, że otworzy się, kiedy przejdą pierwsze objawy kaca, ale najwyraźniej
jego ból schowany był jeszcze nieco głębiej.
Problemy mojego najlepszego przyjaciela były dla mnie ważne, ale teraz
istotniejszą sprawą wydawało mi się znalezienie Jessici. Czemu wcześniej nie przejęłam
się nieodbieranymi telefonami? Czemu nie zmusiło mnie do działania jej nagłe
wyprowadzenie się i zerwanie kontaktu... ze mną? - bo Max utrzymywał, że
regularnie pisują smsy. Okropna ze mnie przyjaciółka, nie ma co.
Przestało padać, za to wciąż jeszcze było chłodno, kiedy metrem
próbowałam się dostać na drugi koniec miasta. Jednak wybłagałam u Maxa adres,
ale pozostawał on nieścisły - tylko ulica. Żadnego numeru mieszkania.
Może to były tylko jakieś moje głupie obawy? Może niepotrzebnie
utrudniałam sobie wyobrażenie rzeczywistości? Może Jessica nie potrzebowała
numeru mieszkania, bo z dnia na dzień stała się milionerką i zamieszkała w
domku jednorodzinnym albo wynajęła dla siebie całą kamienicę? Albo ulicę? Albo
kupiła wyspę?
Okolica była szara, smętna, jednakowa z każdej strony. Rzędy takich
samych budynków z czerwonej cegły nie wyglądały ani trochę zachęcająco; ich
ogródki były martwe, a okna brudne. Życie, nawet jeśli kiedykolwiek się tutaj
pojawiło, dawno postanowiło chyba uciec jak najdalej, bo po chodniku nie
przechadzały się nawet drobnoustroje, przysięgam.
Gdybym była inteligentniejsza albo potrafiła myśleć logicznie,
przyczynowo - skutkowo, pewnie wzięłabym nogi za pas i więcej się w takim
miejscu nie pokazała. Nie dość jednak, że nie miałam oleju w głowie, to byłam
uparta i rzadko zawracałam z raz obranej ścieżki, dosłownie.
Brnęłam przez osiedle, starając się wyglądać niemal tak samo martwo
jak cała reszta otaczającego mnie świata. Szare chmury wiszące nad moją głową
tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nigdy nie był to najszczęśliwszy zakątek
ziemi. Kamienie zgrzytały pod moimi nogami, wiatr świszczał, ocierając się o kurtkę
i nawet duch nie raczył się pokazać.
Minęłam tak cztery posesje, siedem, jedenaście i wreszcie zdecydowałam
się zadzwonić.
Jessica nie odebrała.
Odwróciłam się nagle. Miałam wrażenie, że usłyszałam czyjś głos po
drugiej stronie ulicy, ale nie dostrzegłam tam absolutnie nic.
Max nie odebrał.
Przyspieszyłam kroku. Nie wiem, czego się obawiałam - kto mógł mnie zaatakować
na odludziu? Miałam jedynie nadzieję, że biednej Jess nie spotkało kiedyś
wcześniej to samo. Doskonale potrafiłam sobie wyobrazić jak w panice
przyspiesza krok, jak rozgląda się dookoła, zaniepokojona i wreszcie jak ucieka
przed oprawcą. Ugh, powinnam odstawić na jakiś czas kryminały.
Plusem mojej obecnej pracy był fakt, że na życie miałam coraz mniej
czasu, dlatego wszystkie horrory poszły w odstawkę - co pozwoliło mi wyeliminować
z obrazu uciekającej Jessici piły łańcuchowe, zombie i krew.
Sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu, a potem szybko napisałam
do Zayna: Kawa?
Po kilku sekundach otrzymałam odpowiedź: Nie dam rady wyrwać się ze studia...
Nie ma sprawy - odpisałam,
zezując niepewnie na boki - Poproś tylko
ochroniarza, żeby mnie wpuścił.
Musiałam być bardzo ostrożna, dlatego po drodze do wielkiego budynku
wytwórni zaopatrzyłam się w najdłuższy szalik, jaki udało mi się dostać. W
zamierzeniu miał mnie on ukrywać przed wścibskimi fanami, ale chyba znowu się
przeliczyłam - nieważne ile zdjęć zrobił mi już Tony, wciąż mogłam tylko pomarzyć
o rozpoznawalności Kate Moss czy Naomi Campbell.
Rany, kiedy ja zrobiłam się taka próżna?
Zostałam zatrzymana trzy razy, każdorazowo przez innego umundurowanego
i każdemu z uroczych panów zmuszona byłam podać swoje dane personalne i okazać
dowód tożsamości - dopiero wtedy zaczęli się do mnie uśmiechać. Jeden nawet
zrezygnował z przeszukania wszystkich moich kieszeni - jakby w tak ciasnych
spodenkach można było ukryć cokolwiek.
Ostatni z ochroniarzy okazał się być bardzo pomocny i grzecznie
zaprowadził mnie na górę, zerkał jednak na mnie niepewnie, jakbym przyszła ukraść
stąd Zayna, a nie po prostu się z nim zobaczyć. Próbowałam wzrokiem dać mu do
zrozumienia, że jestem grzeczną dziewczynką.
Nie widziałam Malika od czasu niesamowitej imprezy, którą skończyliśmy
rozjazdem - ja ruszyłam taksówką do swojego mieszkania, nieporadnie tłukąc ze
sobą Maxa; na niego czekała czarna, wielka maszyna, prowadzona przez jakiegoś
gbura. Poza moim wybrykiem z ostentacyjnym naznaczaniem swojej własności, nie
doszło między nami do niczego. Nie byłam pewna, czy powinno mnie to martwić,
ale kiedy tylko wczorajszego ranka odczytałam kilka jego smsów, pewnie
stwierdziłam, że nie.
Może przejęłabym się bardziej pierwszym pojawieniem się w miejscu
pracy mojego... Zayna, gdyby akurat głowy nie zaprzątało mi tysiące pytań
dotyczących najlepszej przyjaciółki. Im dłużej się nad tym rozwodziłam, tym
podlej się czułam. Jak mogłam pozwolić na zerwanie z nią kontaktów? Z Jess,
która nauczyła mnie z Maxem praktycznie wszystkiego?!
Ochroniarz zostawił mnie na końcu jakiegoś korytarza i kazał mi czekać,
więc zaczekałam. Minutę, dwie, pięć, och, czas okropnie mi się dłużył. Cudem
wydostałam się z kilometrowego szalika i nerwowo zaciskałam go teraz w
dłoniach.
- Cześć - pojawił się; zabawne, wyszedł z drzwi po lewej, ochroniarz
zniknął w drzwiach z prawej. Uśmiechnęłam się niepewnie, czując skurcz w
żołądku:
- Cześć - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że się nie rumienię. Za
każdym razem zaskakiwało mnie, jak mógł wyglądać tak dobrze.
Złapał mnie szybko za rękę i pociągnął w trzecie drzwi, brązowe, ze
złotym numerem dwieście jedenaście. Był to chyba jeden z tych pokoi, które
buduje się tylko po to, by... móc się pochwalić, że ma się dużo pokoi. Ściany
miał pokryte boazerią, na podłodze biała wykładzina, nie ma okna, za to są trzy
ogromne postery jazzowych wykonawców i ogromna lampa zawieszona u sufitu, w
stylu art deco.
- Nie masz kawy - zauważył Zayn inteligentnie, siadając na jednej z
trzech czarnych kanap, kiedy ja jeszcze rozglądałam się po niewielkim
pomieszczeniu. Odwróciłam się w jego stronę i wzruszyłam ramionami.
- Wypiłam w drodze. Za długo się tutaj idzie. Nie sądziłam, że... - nie dokończyłam, pokręciłam głową,
przysiadając obok niego. Ale w bezpiecznej odległości. Udawałam, że wcale nie
widzę jego półuśmiechu.
- Myślałam, że takie pokoje istnieją tylko w filmach - zaczęłam
odkrywczo, zaciskając dłonie na szorstkim materiale szalika.
- Jakie?
- Bez konkretnego przeznaczenia - wyjaśniłam.
Jakimś cudem zdołałam się powstrzymać przed zrobieniem czegoś
głupiego, gdy przysunął się do mnie, muskając dłonią moje przedramię.
- Jesteś zabawna - powiedział nagle, a ja niechętnie podniosłam na
niego wzrok - Niedawno byliśmy razem na imprezie, pamiętasz?
Skrzywiłam się nieznacznie.
- Ciężko powiedzieć, że byliśmy razem. Weszliśmy tam osobno i...
- Ale byliśmy tam razem - zripostował szybko - I wyszliśmy razem.
- No, prawie małżeństwo - nie mogłam powstrzymać się od głupiego
komentarza, to było silniejsze ode mnie.
- Jesteś zabawna - powtórzył, łapiąc mnie mocno za rękę. Zamarłam na
chwilę, a on zaczął kciukiem kreślić małe kółeczka na mojej skórze - Jednego
dnia jesteś zazdrosna o moją byłą i rzucasz się na mnie, a następnego udajesz,
że...
- Jestem po prostu… - przerwałam mu szybko, wzdychając ciężko, gdy
szukałam odpowiedniego słowa: - zawstydzona - przyznałam cicho.
Zaśmiał się krótko, ścisnął mocniej moją dłoń i pociągnął, bym
odwróciła się w jego stronę.
- Podoba mi się to – zapewnił, odsuwając mi niesforny kosmyk z twarzy
i chowając go za ucho – Bardzo mi się to podoba.
- Wiedziałam – westchnęłam, kręcąc wolno głową – Ja tutaj mówię, że
stresuję się wszystkim związanym z tobą, a ty nic sobie z tego nie robisz i
stresujesz mnie jeszcze bardziej – złapałam jego dłoń, gdy zaczął opuszkiem
palca sunąć wzdłuż mojego policzka i powstrzymałam go. Podniosłam oczy i
uśmiechnęłam się krzywo – Dzięki.
- Nie ma problemu – z łobuzerskim uśmiechem złączył nasze dłonie i
ścisnął, przysuwając je do siebie - Więc... chciałabyś porozmawiać? - parsknął
śmiechem, wyczytując odpowiedź w moich oczach - Nie. Oczywiście, że nie.
Dopiero wczoraj trafiłam na twój blog i jestem nim oczarowana, niby gdzieś tam pojawiają sie członkowie zespołu 1D (nie bardzo go lubię, a blogów nim wręcz nie znoszę) to jest to wplecione bardzo umiejętnie. Postacie są bardzo fajnie dobrane no i tematyka tez niczego sobie. Będę czytać dalej, niecierpliwie czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam M
OdpowiedzUsuńdziękuję,
Usuńxx ;*
chyba zakochałam się w twoim charakterze pisania, dodajesz bardzo dużo różnych słów, co się przyjemnie czyta. wystarczy tylko kilka reklam na znanych blogach i myślę, że liczba komentarzy wrośnie ! powodzenia :)
OdpowiedzUsuńoch, gdy by to było takie proste... : >
Usuń* bez brzydkiej spacji po "gdy" : <
UsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńMam przyjemność zaprosić Cię na nowo powstałą szablonarnię!
Może znajdziesz coś dla siebie :)
http://bajkowe-szablony.blogspot.com/