piątek, 14 listopada 2014

XIV - i need your love.

Anthony stwierdził, że jestem jego muzą, a Zayn chciał się mną pochwalić publicznie. Niestety nie miał kiedy tego zrobić, ponieważ jedna z tych brytyjskich agencji modelek się o mnie upomniała, zarzekając się, że zauroczył ich mój tyłek. Tak, ten tyłek, o który tyle zamieszania było w TMUK. Jezu.
Max nie był tym zachwycony, ale pokrzyczał tylko kilka godzin, by później cieszyć się jeszcze głośniej swoim - naszym wspólnym - sukcesem. Współpraca z dobrą firmą otwierała mi nowe możliwości, poczynając na większej ilości pewnych zleceń, co ładnie powinno zmaterializować się w środkach pieniężnych w mojej kieszeni. Och, ostatnio zrobiłam się pazerna i chciwa, ale była to wina tylko i wyłącznie mojego ukochanego, który bezsensownie i niepoprawnie zaczął przysyłać mi drobiazgi warte miliony, za które nijak nie potrafiłam mu się odwdzięczyć. To znaczy... potrafiłam, chociaż w moim osobistym mniemaniu żadna ilość miłości nie rekompensuje markowych rękawiczek z jedwabiu. JEDWABIU. RĘKAWICZEK(!) Gdzie ja bym się niby miała w nich pokazać? Gdzie?
Max zaproponował mi inteligentnie, widząc jak starannie chowam wszystkie błyskotki i produkty z za drogich materiałów nabyte dla mnie przez Zayna na dno szafy do wielkiego pudła, podpisanego groteskowo: na marzenia. Ech, jakby one właśnie się nie spełniały... Więc Max zaproponował mi inteligentnie, żebym przynajmniej część oddała na jakieś cele dobroczynne, ale ja sama sceptycznie podchodziłam do tego pomysłu. To jednak były prezenty, prawda? Nieważne, że bardzo mnie zawstydzały, pokazywały, że ktoś o mnie pamięta, myśli, kocha mnie. Nie można po prostu oddać komuś takich rzeczy.
Na polu rodzinnym zdecydowanie zaczynałam robić postępy - mama podpisała się na kartce imieninowej, w całości napisanej przez tatę, co tak naprawdę było desperacką próbą kontaktów ze mną, bo imienin nigdy nie obchodziliśmy. Dlatego postanowiłam do nich zadzwonić i tutaj właśnie sukces - płakałam tylko półtorej godziny, ha.
Nie wiem, co dokładnie było przyczyną tego, że konflikt pokoleń, który każda córka w pewnym momencie życia prowadziła ze swoją matką, w naszej rodzinie trwał w nieskończoność i zapowiadało się, że wojna dopiero się rozkręca. Nie wiem, dlaczego mamę tak bardzo bolał fakt, że nie chcę prowadzić spokojnego, statecznego życia, jakie prowadziła od zawsze ona, bo po prostu wydaje mi się nudne. Tak samo nie rozumiałam, dlaczego ja nie potrafię trochę przystopować i spróbować jakoś załagodzić ciążących nad nami toporów wojennych. Ładna metafora, trafnie oddawała rzeczywistość.
Zgodnie z biegiem czasu, ruchem obrotowym i obiegowym Ziemi, nie miałam już co dłużej ukrywać tego, że zbliżały się moje dwudzieste urodziny, ugh. Nie, żebym jakoś niespecjalnie przepadała za własnym świętem - chociaż obchodzenie nieurodzin byłoby zdecydowanie dużo lepsze. Szkoda mi jednak było opuszczać strefę z końcówką "-naście". Dwudziestka brzmiała dumnie, dodawała powagi, ale ja wcale nie chciałam być ani dumna, ani poważna. A już tym bardziej nie chciałam być dorosła. Chciałam być wolna, móc decydować za siebie i jednocześnie popełniać błędy, marnować czas i udawać, że odpowiedzialność za popełnione czyny należy do kogoś innego. Słowem, chciałam mieć najlepsze z obu światów, jak Hannah Montana.
Dajcie spokój, nie krzywcie się; przecież każdy z nas w dzieciństwie oglądał ten serial. Ale Miley to już nie Hannah, moja mama nie jest już moją bohaterką, Max znowu się zirytuje, gdy powiem mu, że organizowanie mi przyjęcia jest idiotycznym pomysłem, a Jessica wciąż się nie odzywa. Zakręcone życie, prawda?
Ale czy właśnie nie tego chaosu i tej prędkości chciałam?

Pozbycie się z mieszkania Maxa było o wiele gorsze niż sprowadzenie Zayna niezauważonego, wierzcie lub nie. Mój najlepszy przyjaciel postanowił jak na złość stać się odpowiedzialnym za mnie i moją cnotę, upierając się, że nie może zostawić mnie z moim chłopakiem samych. Czy on nie zdawał sobie sprawy, ile sytuacji sam na sam zaliczyłam już z Zaynem, wychodząc z tego... bez szwanku? Nie, chyba nie.
Musiałam go naprawdę dobić swoją bezustanną paplaniną o dojrzewaniu. To wzbudziło w nim starszobraterskie uczucia i stworzyło z niego rycerza, stojącego wiecznie na warcie u drzwi mojej komnaty. Czy coś w tym stylu.
Błagałam, krzyczałam, skomlałam i wreszcie zgodził się opuścić nasz mały apartament dokładnie w dziesięć minut przed przyjściem Zayna.
Malik miał szczęście - dzięki ci jeszcze raz, szczęście! - udało mu się dotrzeć na miejsce bez wzbudzania zbędnego zainteresowania. Ukrył się w wielkich okularach przeciwsłonecznych, w których wyglądał śmiesznie i bezkształtnej bluzie, którą chyba podwędził swojemu ochroniarzowi, bo była dla niego zdecydowanie zbyt obszerna, szczególnie w pasie. Kaptur nasunięty niemal na policzki sprawiał, że wyglądał jak płatny zabójca z kiepskiego filmu.
Zmarszczyłam brwi, otwierając mu drzwi.
- Mam nadzieję, że do nikogo się nie odzywałeś. Twój gangsterski akcent mógłby przysporzyć ci antyfanów.
- Zabawne - mruknął, odrzucając kaptur na plecy i witając mnie w progu słodkim pocałunkiem. Uhum.
- Witam na moich skromnych włościach - uśmiechnęłam się, widząc jego oczy, gdy już zdjęłam mu ciemne okulary i zahaczyłam je o dekolt swojej koszulki. Nienaturalnie było widzieć go w takim małym metrażu; był tutaj po raz pierwszy, podczas gdy ja już kilkakrotnie zdążyłam zgubić się w jego mieszkaniu, wyjeść mu smakołyki z lodówki albo wpaść na któregokolwiek z członków zespołu, pojawiającego się bez zapowiedzi - Mam nadzieję, że nie dopadnie cię klaustrofobia - dodałam jeszcze uszczypliwie, patrząc, jak rozgląda się dookoła, ruszając do kuchni.
Serce na chwilę zatrzepotało mi nerwowo, gdy niedbałym gestem, nawet się do mnie nie odwracając, wysunął dłoń do tyłu i złapał celnie moją. Tłumiłam ciepły uśmiech za każdym razem, gdy doświadczałam takiego pozornie nic nie znaczącego gestu z jego stronu. Znaliśmy się już dość długo, co nie znaczyło jeszcze, że dość dobrze, byliśmy ze sobą od kilku tygodni i czasami ciężko było połapać się w plątaninie smsów i telefonicznych połączeń, która dopadała nas co kilka dni na długie następne kilka dni. Dlatego te maleńkie, mikrogesty bardzo się dla mnie liczyły. Bo przekonywały mnie, że te godziny rozłąki niczego między nami nie psują.
- Ładnie tu - zawyrokował ostatecznie, wchodząc do kuchni, którą dzisiejszego ranka doprowadziłam do połysku - Tak... domowo.
Prychnęłam, przewracając oczami, gdy odwrócił się do mnie i opierając się biodrami o blat, przyciągnął mnie do siebie, łącząc nasze ciała.
- Stęskniłeś się? - zapytałam lekkim tonem, bezwiednie jeszcze się do niego przysuwając, jakbym desperacko próbowałam zmiażdżyć każdą cząstkę powietrza, która oddzielała nas od siebie.
Przytulił mnie do siebie, układając sobie moją głowę w zagłębieniu ramienia. Jakbym była maleńką lalką, a nie kobietą niemal jego wzrostu. I czułam się przy nim, jakby magiczna siła unosiła mnie gdzieś w obłokach, odrywając od ziemiański trosk i kłopotów...
Kurczę, ta gadka zakochanych rzeczywiście jest mdła.
Odwróciłam do niego twarz, patrząc w ciemne oczy i uśmiechając się lekko.
- Dobrze mi tutaj - poinformowałam go cicho, muskając nosem jego szyję.
Parsknął śmiechem i mocniej zacisnął wokół mnie ramiona.
- Mi też - zapewnił szeptem - Powinniśmy sprawić sobie coś takiego - i machnął dłonią, zakreślając niedokładny okrąg obejmujący całe to maleńkie mieszkanie.
- Jeszcze nie teraz, Romeo - cmoknęłam go w szyję, odrywając się nagle - chcesz kawy?
Kiwnął tylko głową, wcale mnie nie słuchając. Wpatrywał się w przestrzeń, rozważając filozoficzne rozterki dotyczące zapewne naszego wspólnego jestestwa:
- Ale właściwie dlaczego nie teraz? - wzdychał, gdy ja wstawiałam wodę i wsypywałam dwie łyżeczki kawy do filiżanki - Kiedy będzie odpowiedni moment, by powiedzieć sobie, że znamy się na tyle, by móc ze sobą żyć, mieszkać, kochać się - tu przerwałam mu na moment, krztusząc się własną śliną - Daj spokój - zaśmiał się - Tylko się droczę, nie?
Ale mimo to postanowiłam się wytłumaczyć:
- Nie czuję się gotowa na poważnie zaawansowane związki - bąknęłam niewyraźnie i przygryzłam wargę, udając, że niesamowicie pochłania mnie przeszukiwanie kuchennych szafek.
Złapał moją dłoń, więc przestałam niepotrzebnie wywoływać hałas przekładaniem na miejsce porcelanowych talerzyków. Spojrzałam na jego ciemną dłoń, gdzie na przegubie błyszczał bogato ciężki, czarny zegarek.
- Co? - zapytałam głupio, unikając jego wzroku. Nagle poczułam się źle. Poczułam się... niepewnie. Może powinnam być... bardziej. Otwarta, odważna, bezkompromisowa. Dorosła. Może dla niego powinnam być dużo bardziej. A jak na razie byłam... mniej bardziej.
- Ines – mówił cicho, odchrząknął, głos miał jakiś dziwny – Ufasz mi? – zapytał, pochylając się do mnie z ciepłym uśmiechem.
Zerkałam na niego z ukosa przez chwilę tylko mrugając.
- Tak – wykrztusiłam wreszcie.
- Dobrze – podsumował radośnie i przez chwilę nic się nie działo.
A potem mój świat zadrżał, podskoczył i zawirował w oczach, gdy złapał mnie w pasie i z łatwością wziął na ręce.
- Który pokój? – zapytał szybko, gdy ja, szamocząc się z jego dłońmi, krzyczałam: postaw mnie, wariacie i uderzałam pięściami w co tylko mogłam.
Otworzył kopnięciem nogi pierwsze drzwi, trafił idealnie, aż zawstydziłam się, że nie posprzątałam, gdy długim spojrzeniem omiótł zajmowaną wyłącznie przeze mnie przestrzeń.
- Ładnie tu – skomentował zgryźliwie, stawiając mnie na nogach.
W sekundzie znalazłam się w jego ramionach, potem siłą pociągnął mnie na siebie, by przetoczyć nas po niewielkim łóżku i znaleźć się nade mną. Wciśnięta w materac, przytłoczona jego ciałem, wpasowującym się w moje, oddychałam ciężko, próbując nadać zaskoczonemu sercu rytm inny niż szaleńczy.
Zayn uśmiechał się do mnie łobuzersko, udając, że wcale nie jest złym chłopcem i nie myśli teraz o złych rzeczach. Guzik jego dżinsowych spodni nieprzyjemnie wbijał mi się w brzuch.
- Co ty robisz? – zapytałam na bezdechu, gdy jego dłonie odnalazły moje biodra i zacisnęły się na nich nieznacznie.
- Kocham cię.
Prychnęłam, odwracając głowę, by nie musieć mierzyć się z nim spojrzeniem.
- Chyba mylisz pojęcia, skarbie.
Krzywił się, gdy zwracałam się do niego tym pseudonimem. Nie lubił tego, bo wiedział, że używam go tylko w wypadkach, gdy ktoś mnie irytuje, nigdy jako miłosne zdrobnienie.
- W takim razie – zadowolony wyraz szybko powrócił na jego twarz – może zdradzisz mi, co według ciebie robimy?
Nagle spojrzałam mu prosto w oczy, czując, jak się czerwienię. Mrugnęłam kilkakrotnie, przygryzając wargę.
- Złaź ze mnie, zboczeńcu – rozkazałam mu, sycząc.
Westchnął ciężko, ale potulnie uwolnił moje ciało z uścisku, kładąc się na plecach tuż obok. Świetnie się bawił, wyprowadzając mnie z równowagi; złapał krawędź mojej koszulki i beztrosko wsunął pod nią dłoń, nie głęboko, delikatnie, ale właśnie te leniwe muśnięcia potęgowały tylko moją irytację.
- Dlaczego wstydzisz się powiedzieć to na głos? – podpuszczał, obserwując mnie z uśmiechem – No, dalej, Ines, spróbuj. Głośno. S…
Odruchowo uderzyłam go w brzuch.
- Zamknij się – poleciłam, szukając ratunku w wysokim suficie pokoju, potem wypuściłam powietrze z płuc, jakbym pozbywała się zbędnego balastu, miażdżącego mi klatkę piersiową – Przez te kilka dni zdążyłam już niemal zapomnieć, jak bardzo cię nie lubię.
Śmiał się, czułam, jak drży mu przy tym ciało. Nieważne, co mówiły moje usta, ciało i tak reagowało według swojej własnej zasady. A ta była prosta – on i jakikolwiek jego ruch czy gest równa się moje natychmiastowe spięcie i rozkojarzenie. Jakbym była dostrajającym się do jego nastroju impulsem elektrycznym, raz szybkim, a raz leniwym. Jakbym była morzem, zależnym od pogody. Falą posłuszną burzowej chmurze.
Umilkliśmy na chwilę. Ja, naładowana negatywną energią, zła na niego, naburmuszona, bo znowu wystawiłam się na pewną śmierć – mentalności i mojej osoby. Zayn – czułam jego uśmiech, co prawda postanawiam na niego nie patrzeć, ale emanował od niego taki niesamowity blask jakiejś dzikiej radości, że nawet mojemu upartemu naburmuszeniu robiło się bardziej pomarańczowo niż szaro. Odwrócił się na bok, twarzą do mnie, opierając się na łokciu. Wiem, że miał zamiar emocje pojawiające się na mojej twarzy, dlatego zamknęłam oczy i starałam się nie wyrażać absolutnie niczego. Próbowałam być porcelanową laleczką. Czułam jednak, że moja skorupa zaczyna topnieć, gdy tylko opuszkiem palca dotknął mojego nieopatrznie odsłoniętego ramienia. Następnym razem posłucham Maxa co do doboru stroju, przywdzieję czarny habit, zapnę się pod szyję, a na twarz założę maskę, żeby go odstraszyć.
Nim udało mi się jakoś zareagować, poczułam jego twarz za blisko. Oddychaliśmy wspólnym powietrzem, nasze serca mimowolnie zaczynały się dostrajać. Zawsze bałam się, że dostanę arytmii, jeśli będę słuchać za głośnej muzyki; że przepływ krwi przez serce dostosuje się do dźwięków elektrycznej gitary albo uderzeń bębna. Z nim było tak samo. Też się tego bałam.
Ale najgorsze było to, że wcale tego nie rozumiałam.
- Tęskniłaś ze mną? – czułam jego zapach, niemal czułam jego smak, wyobrażając sobie, jak jego usta dotykają moich. Szeptał, więc ja też tylko szeptałam i wzdychałam cichutko, nie odpowiadając właściwie. Tak, brakowało mi go, ale przecież mu tego nie powiem – niepotrzebnie połechtałabym jego i tak już wybujałe ego. Coś jednak kazało mi spojrzeć mu w oczy; może to jego bliskość, może spokojny, opanowany ton głosu, za poważny jak na wcześniejsze żarty z mojej nieśmiałości względem niego.
Spojrzałam mu w oczy, starając się uśmiechnąć delikatnie. Ale jednak wciąż nie odpowiadałam.
A Zayn zdawał się właśnie na to czekać… Na te słowa.
Nie byłam jeszcze gotowa. Nie.



równo miesiąc jestem już dorosła, jeeej . 
jeśli są błędy, wybaczcie. mój młodszy brat krzyczał, że mam mu czytać bajeczkę, więc musiałam się odrywać, : <