piątek, 26 września 2014

IX - holding out for a hero.

Zayn prosił mnie o spotkanie, ale szybko zorientowaliśmy się, że nie będzie to takie łatwe. Jego wina – grafik miał zapełniony po brzegi i kiedy już był w stanie poświęcić mi jedno popołudnie, ja nie mogłam się zjawić ze względu na finał TopModel, którego telewizyjny reżyser łatwo by mi nie podarował. Nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie – dlaczego chce się zobaczyć? o czym chce rozmawiać? o co chce mnie zapytać? co ja mu powiem? o czym JA będę z NIM rozmawiać? Boże przenajświętszy, on był już na szczycie, a wspinał się jeszcze wyżej, a ja, w skali od jeden do dziesięciu, zajmowałam pozycję… minus jedenaście. W dodatku byłam wariatką odsyłającą mu w kopercie agrafki z głupimi liścikami, które pisałam przez dwie godziny – a było to jedno zdanie! – by zmieścić na nich wszystko, co chciałam mu przekazać i jednocześnie nie wypaść jak desperatka czy idiotka. Chyba mi się nie udało.
Nie mogę – odpisałam mu, bo od czasu pamiętnego telefonu, po którym musiałam przez półtorej godziny przekonywać Maxa, że nie kłamię, kontaktowaliśmy się wyłącznie za pomocą wiadomości tekstowych – TMUK ma finały i mam się na nich pojawić.
Nic mu nie proponowałam, bo nie chciałam być natrętna; poza tym, nie wiedziałam czy będzie zainteresowany… Podzieliłam się moimi obawami z Jessicą, która akurat wpadła na chwilę do mieszkania, żeby skorzystać z naszej lodówki – jej pozostawała puściutka od kilku dni, a miała ogromną chętkę na masło orzechowe i świeży ogórek; wyśmiała mnie:
- On jest facetem – udzieliła mi informacji, gdybym przypadkiem jeszcze nie zdążyła tego zauważyć – Faceci lubią kobiety. Chyba, że są Maxem, wtedy lubią wszystko, co ma mięśnie i…
- Dlaczego rozmawiacie o mnie? – zainteresował się, wchodząc do kuchni w samych bokserkach.
- Witaj, śpiochu – Jess obdarzyła go promiennym uśmiechem, przeżuwając kanapeczkę na ciemnym pieczywie – Nieprzespana noc? Randka?
- Spotkanie biznesowe – ziewnął, minął ją i spojrzał z nadzieją na pusty czajnik z kawą, jakby od jednego spojrzenia wywar miał sam się przygotować. Podsunęłam mu grzecznie swój kubeczek, a on odezwał się po kilku łykach, brzmiąc już normalnie – Próbowałem wkręcić nas na rozdanie nagród.
- Jakich nagród? – zapytałyśmy jednocześnie.
Wzruszył ramionami.
- Nieważne – wymamrotał, wciskając mi kubek w dłonie – Nie udało się. Nie ufają moim wdziękom i waszemu urokowi.
Na mnie nie zrobiło to większego wrażenia, ale Jessica westchnęła ciężko i pokręciła głową:
- Jeszcze sami nas zaproszą, zobaczycie. Jak tylko staniemy się wielkimi gwiazdami i nasze twarzyczki będą patrzeć na nich z każdej okładki, każdego plakatu i każdego bilbordu w mieście…
Zamrugałam, odchyliłam głowę i spojrzałam na biały sufit, próbując sobie wyobrazić własną twarz w każdej witrynie sklepowej, na każdej budce telefonicznej, autobusie czy pudełku śniadaniowym. Wzdrygnęłam się lekko i zmarszczyłam brwi.
- To byłoby trochę przerażające… - zauważyłam, ale żadne z nich mnie nie słuchało.
- Ja nie będę sławny – stwierdził prosto Max, opierając się o lodówkę i krzyżując ramiona na piersiach – Pozostanę w cieniu, ale i tak będę pławił się w bogactwie, podczas gdy wy nie będziecie mogły odpędzić się od natrętnych paparazzich i napalonych fanów.
- Skoro mówimy już o natrętnych… - i streściłam mu pobieżnie historię smsów oraz moje obawy względem jednego z najpopularniejszych mężczyzn na świecie.
- Jesteś szalona – podsumował, gdy skończyłam, patrząc na mnie spode łba – Ines, czy ty wiesz w ogóle jak znajomość z Zaynem Malikiem może ci pomóc?
Speszyłam się pod intensywnością jego spojrzenia; poczułam się nagle, jakbym znów miała dwanaście lat, siedziała w swoim pokoju na łóżku, a moja perfekcyjna mama czerwonymi od szminki ustami beształa mnie za niegrzeczne zachowanie względem Andiego Larsona, któremu podbiłam oko, bo nazwał mnie niskim rosomakiem.
Ukuło mnie gdzieś w klatce piersiowej, gdy uświadomiłam sobie, jak długo już z nią nie rozmawiałam. I z tatą. Kilka tygodni bez nich było boleśniejsze, niż chciałabym przyznać. 
- Nie chcę go wykorzystywać – bąknęłam cicho, wpatrując się w czubki swoich tenisówek.
- Nie musisz – powiedzieli jednocześnie – Ale mogłabyś trochę… - kończył już Max, ale urwał nagle, gdy Jess posłała mu miażdżące spojrzenie – No co?
- Nie wykorzystuj go – powiedziała po prostu, a ja uniosłam głowę – jeśli nie chcesz - wzruszyła ramionami – Ale widać, że chłopakowi na tobie zależy – prychnęłam, lecz ona ciągnęła dalej: - gdyby tak nie było, już dawno przestałby odpisywać – w tym momencie komórka w tylnej kieszeni moich dżinsów zawibrowała – Widzisz? – uśmiechnęła się promiennie – Zaproś go, może będzie fajnie.
Przygryzłam wargę, wciąż będąc całkowicie skołowana. Wyjęłam telefon i zerknęłam na wyświetlacz – oto mój problem rozwiązał się sam, bo Zayn odpisał: Będę tam.

Mój czas wolny ostatnio był mierzony w kłótniach, jakie miałam odbywać z całym światem. Dzień finału TopModel rozpoczął się wcześnie, bo już o siódmej Max wyrwał mnie ze snu, zmuszając do wskoczenia w wygodne tenisówki i rozbiegania się porządnie, jak twierdził, dla zdrowia. Chcąc nie chcąc, podjęłam rzucone mi wyzwanie i godzinę później, zziajani, spoceni, zmęczeni jak nigdy, byliśmy już z powrotem, narzekając na Londyn, któremu w środku naszej przebieżki zachciało się powiać chłodem i sypnąć deszczem. Potem było już z górki: najpierw sama ze sobą kłóciłam się przed lustrem, czy mój tyłek jest wreszcie w dobrej formie, czy może podarować mu jeszcze jakieś ćwiczenia fitness albo water-cośtam. Potem odbyłam długą rozmowę z ojcem, przez którego prawie się popłakałam – ze wzruszenia; a później z matką, przez którą prawie się popłakałam – z rozpaczy. Moja rodzicielka wciąż była zdania, że marnuję sobie życie i wcale nie była zdziwiona, gdy powiedziałam jej, że jeszcze niczego nie znalazłam. Napomykanie jej o teledysku Borrella nie było potrzebne i tylko dodatkowo by ją rozjątrzyło. Wyobrażałam sobie jak krzyczy, że współpraca z „takimi” nigdy się dobrze nie kończy. Pewnie nie chciałaby słuchać, że owszem, podrywał mnie, ale był taki uroczy, że w sumie byłam prawie zawiedziona, gdy po prostu odstawił mnie pod drzwi mieszkania…
Tak. Będę to wspominać do końca życia.
Kiedy już przeleżałam kolejną godzinę w swoim pokoju, zastanawiając się nad sensem istnienia, nadszedł czas przygotowywania się do wielkiego, wieczornego wyjścia – a ja wcale nie miałam nastroju nikomu się pokazywać. Przy postanowieniu „będę tam!” utrzymywał mnie tylko fakt zobaczenia się z Zaynem, któremu miałam przecież wiele do powiedzenia – kolejne podziękowanie, zapewnienie, że nie jestem wariatką i ukradkowe wypytanie, czy nie uznał mnie za chorą psychicznie, rozszalałą fankę albo niepełnosprawną umysłowo. Och, no... i chyba wypadałoby też jakoś oficjalnie się przedstawić, bo nie było ku temu jeszcze okazji...
I wtedy przyszła Jess, upierając się, że powinnam iść w sukience, a za nią wparował Max, krzycząc, że tenisówki nie wchodzą w grę.
Nie słuchałam; zamknęłam się w łazience i nie wyszłam stamtąd, dopóki nie dali mi spokoju. Kochałam ich całym sercem, ale, cholera, byłam na tyle dorosła, by móc się samej ubierać.
Podły nastrój odbiłam sobie zakładając na siebie tylko czernie i szarości. Prosta spódnica - okej, niech stracę! - miała kolor Tamizy zmąconej deszczem, prosta koszulka była jak pozbawione chmur niebo tuż po deszczu, prosty płaszcz, który podwędziłam z szafy Maxa, nieco na mnie za duży, pozwalający ukryć się przed światem, był w kolorze londyńskich ulic zmęczonych marnym żywotem. Cudo.
Max zatrzymał się w progu sypialni i spojrzał na mnie nieprzychylnie, ale nie miał w tej kwestii nic do gadania. A jednak, parszywy drań, musiał się odezwać:
- Błagam, tylko nie tenisówki.
Zmrużyłam oczy i prychnęłam, odrzucając długie włosy na plecy.
- Nie wiem, co ci się w nich nie podoba. Przecież są modne. W dobrym guście jest teraz łączyć nonszalanckie obuwie z eleganckim strojem.
- Nie wyglądasz elegancko - stwierdził prosto, przedostając się obok mnie do szafy w poszukiwaniu swojej najlepszej koszuli - Wyglądasz bardzo casual, co nie przeszłoby, gdybyś była jedną z finalistek...
- Ale na szczęście nie jestem - piorunowałam go wzrokiem, ale nie mógł tego dostrzec, zbyt zajęty przeszukiwaniem zakurzonych zakamarków:
- Widziałaś gdzieś...?
- Nie - ucięłam krótko.
Westchnął przeciągle i odwrócił twarz w moją stronę.
- O co ci chodzi?
- O nic - beztrosko wzruszyłam ramionami, zaciskając usta w wąską linię.
- Masz okres?
- Nie, Max - wycedziłam przez zęby - To nie mój cykl menstruacyjny. To idiotyzm świata.
- Masz pietra? - nie dawał za wygraną.
Przewróciłam oczami, ignorując nerwowe skurcze w żołądku.
- Błagam, litości - zbyłam go - Ktoś jeszcze używa tego słowa?
- Gdyby to nie chodziło o niego, a o jakiegoś zwykłego chłopaka, stwierdziłbym, że przesadzasz - już prawie zniknął w szafie, dostrzegałam tylko jego plecy i czubek głowy - Zayn Malik od dawna nie jest już zwykłym chłopakiem - mamrotał - I w dodatku chce się spotkać, z tobą. Z naszą małą Ines, zupełnie bez wyrobionego nazwiska. Czyż to nie urocze? - zakończył sarkastycznie, a ja tylko przewróciłam oczami.
- Robisz się parszywy - oskarżyłam go, kierując się ku wyjściu.
- Błagam, litości. Ktoś jeszcze używa tego słowa?
W kuchni zastałam Jess, beztrosko malującą paznokcie pastelowym lakierem.
- Zrobiłaś sobie dobry research? - zapytała, gdy tylko usiadłam obok niej z wąską szklaneczką soku pomarańczowego.
- Po co? - zamrugałam trzykrotnie, upijając łyk. Max ostatnio sprowadzał do mieszkania pomarańcze hurtem, twierdząc, że mojej bladej twarzy potrzeba witamin. Wziął sobie głęboko do serca domniemaną posadę mojego menadżera. Albo bawił się w Anioła Stróża, by łatwiej zostać zbawionym. Hmm...
- Racja - Jessica na chwilę oderwała się od swoich paznokci i spojrzała w mistyczną dal, marszcząc czoło - Jest wystarczająco znany, wiemy o nim prawie wszystko z twittera i telewizji.
- Wy chyba żartujecie - zakrztusiłam się sokiem - Nie mam zwyczaju sprawdzać przeszłości moich przyszłych partnerów - poinformowałam oboje moich najlepszych przyjaciół, gdy zadowolony Max pojawił się w kuchni, zapinając pod szyję szarą koszulę.
- To tylko ubezpieczenie - wzruszył ramionami - Lepiej od razu dowiedzieć się, że ma kochankę i regularnie podrywa wszystkie mijane kelnerki, hostessy, stewardessy i...
- Przestań! - ucięłam krótko - A co z przyjemnością poznawania kogoś?
Jess uśmiechnęła się dziwnie, a Max pokręcił głową z politowaniem:
- Och, maleńka. Przykro mi, ale wkraczasz do świata, gdzie lepiej znać wszystkie pikantne sekreciki. Nie ważne, wroga czy przyjaciela.
Przez chwilę siłowałam się z nim spojrzeniem, a potem skupiłam się na bezsensownej czynności kreślenia na blacie stolika zawijasów, prezentujących chaos moich własnych myśli.
- Nie chcę takiego świata - podsumowałam uparcie, zachowując się jak mała dziewczynka. Odetchnęłam: - Ale jednocześnie chcę do niego należeć. Potrzebuję tego. Co mam zrobić?
- Poddać się fali i płynąc wraz z nią.
Otworzyłam szeroko oczy i zerknęłam na dziewczynę po mojej lewej.
- Och, Jess, nie wiedziałam, że jesteś pełna takich genialnych, surferskich sentencji.
- Polecam się - bąknęła, nie odnajdując krzty ironii.
- Ma rację - odezwał się Max - Albo płyniesz z nurtem, albo łamiesz sobie kości. Niestety, Ines - mrugnął do mnie, widząc przerażenie na mej twarzy - to właśnie jest świat show - biznesu.
Wiedziałam; kłóciłam się tylko z przekory. Wszystko było tylko występem.
Przekonałam się o tym, dostrzegając szóstą osobę z dumną, fioletową plakietką "asystent reżysera", kiedy ustawiona w szeregu znanych mi już koleżanek po fachu, szczęśliwych bywalczyni Domu Modelek w tej edycji TopModelUK, zastanawiałam się, dlaczego robiłam tyle problemów, nie chcąc założyć wysokich obcasów. Max miał rację, w szpilkach czułam się tutaj lepiej, pewniej, prawie jak w domu, ha.
Występ rozpoczynał cyrkowy pochód - przejście po wybiegu, jakbyśmy już były zwyciężczyniami. Tylko ku temu byłyśmy tutaj potrzebne. Przejść się, postać chwilę na scenie i uśmiechnąć się na koniec, jeśli kamery przypadkiem po ogłoszeniu wyniku, skierują się na nas.
Uświadomiłam sobie, ile miałam szczęścia, nie musząc  być jedną z tych dwóch dziewcząt, które zaraz dowiedzą się, że przegrały. Że były tak blisko i się nie udało. Że spadły ze szklanej góry i, co najlepsze, nie wiadomo czy ktokolwiek pomoże im się pozbierać. W końcu ludzie nie lubią przegranych.
Byłam tak zaaferowana dziejącymi się dokoła mnie różnościami, że nawet nie zauważyłam, kiedy nadawanie na żywo się zaczęło; poczułam tylko buchającą z głośników muzykę, przysięgam, basy przechodziły przez moje ciało.  Fala ludzkich głosów, nieznośnie wwiercająca mi się w czaszkę i krzyki asystentów/asystentek, odpowiedzialnych za idealność programu.
Korowód przystrojonych różnorako dziewcząt ze sztucznymi uśmiechami ruszył na scenę, witany oklaskami tłumu. Ja sama podarowałam sobie i postanowiłam nie okazywać szczęścia - mimo wszystko wciąż nie byłam na tyle dobrą aktorką, by udawać silne emocje. Zdjęcia - to zupełnie inna fala grania; w widowiskach na żywo... poddanie się nie jest takie łatwe. W dodatku moją buntowniczą naturę podburzała cała pompa wydarzenia oraz fakt, że na widowni będzie tyle sławnych osób, które tak bardzo pomogły by mi w branży - dla własnego widzimisię, zamiast słaniać się u ich stóp, wolałam zagrać im na nerwach. Max mnie chyba zabije...
Marzyłam tylko o tym, żeby już zejść ze sceny i gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, prawie z niej zbiegłam, a słysząc za sobą ciche syki Jessici, stojącej kilka rzędów za mną, postanowiłam jak najszybciej ulotnić się z zasięgu jej wzroku.
Telewizja puściła reklamy, udając, że jury podlicza głosy wysłane przez telewidzów. Właściwie cała ta szczęśliwa czwórka i jakiś gość specjalny zajęci byli popijaniem wysokoprocentowych drinków i pałaszowaniem maleńkich kanapeczek w bufecie, bo całość była ustawiona i wszyscy tam, z góry, wiedzieli już czy zwyciężczynią będzie piękna, rudowłosa Monique, posiadająca włoskie korzenie, czy może Hana ze swoimi jasnymi włosami, bladą cerą i najbardziej niebieskimi oczami świata.
Zorientowałam się nie w porę, że stoję bez ruchu i po prostu gapię się na tłumy, gdy tylko ktoś zamaszyście odwrócił mnie do siebie i złożył na moich ustach krótki, ale treściwy pocałunek przepełniony wonią tytoniową i alkoholową poświatą.
- Ines! - rozległo się tak entuzjastycznie, że kilkoro zgromadzonych odwróciło się w moim kierunku.
Panie i panowie, NIE. To nie była moja randka - która wcale randką nie była, o nie!
To był tylko Johnny.
Uśmiechał się szeroko, w ręku trzymał szklaneczkę z kostkami lodu. Cała jej zawartość dawno już znajdowała się w jego krwi i wypalała szare komórki, siejąc spustoszenie w stanie jego zdrowia. Zresztą z psychiką nie było lepiej:
- Jak się bawi moja mała gwiazda?
Byłam jego wzrostu. W obcasach nawet wyższa od niego. W dodatku Max podarował mi przy wyjściu kapelusz, który też dodawał mi centymetrów.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto, próbując wyswobodzić się z jego pijackiego uścisku. Miałam dopiero nauczyć się, że każda ważna impreza zakrapiana jest obficie alkoholem, każdy szanujący się artysta zażywa wspomagacze, a seks sprzedaje się jak zwykle: bardzo dobrze, szczególnie w postaci dopiero co skonsumowanej na oczach wielu świadków albo jako pikantna plotka wyssana z palca. Och, świecie zły!
- A co u ciebie, Johnny?
Gdzie się podział mój bohater, który wędrował ze mną po mieście, opowiadał żarty i był tak irytująco cudowny, że nie mogłam uwierzyć w jego istnienie?
- Borrell?
Nie mogłam powiedzieć, że miał rozdwojenie jaźni. Miał wiele twarzy - dwie? Za mało. Borrell potrafił być sobą, artystą, przyjacielem, miłością życia i wredną świnią, która rzuca cię mailem. I wiele innych. Max też potrafił być wieloma postaciami w moim życiu, różnica polegała na tym, że Borrell nie potrafił być wszystkimi na raz: zmuszony był wybierać.
Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, że chyba nie chcę odkrywać tego wcielenia. Właśnie dlatego nigdy nie lubiłam imprez - jakichkolwiek, nawet rodzinnych. Zawsze dowiadujesz się o ukochanych wujkach czegoś, czego wolałabyś nie wiedzieć...
- Pójdę po coś do picia, okej? - nie czekałam na jego bełkotliwą odpowiedź, tylko rzuciłam się przed siebie, by jak najprędzej znaleźć się w świecie zupełnie innym niż ten.
- Ech - westchnęłam przeciągle, uderzając biodrem o krawędź baru; spojrzałam podejrzliwie na barmana, jakby zamierzał dosypać mi tłuczonego szkła do szklaneczki - cosmo - zażądałam, wykorzystując sytuację, a w głowie powtórzyłam kilkakrotnie: - Głupia, tylko się nie upijaj!
Chociaż gdybym nagle zaczęła widzieć jednorożce i tęczę, może lepiej bym się bawiła.
- Gdzie jest Max? - zapytałam czasoprzestrzeń, mierząc radarem w oczodołach skąpane w wątłym świetle ciała celebrytów - Gdzie jest Jess?
Pozwoliłam sobie na tę chwilę słabości i od razu skarciłam się w myślach za idiotyzm własnego działania. Miałam dziewiętnaście lat, nie dziewięć. Nie potrzebuję nianiek, ani pomocnych dłoni. Jestem kobietą, modelką, zdeterminowaną by zwojować świat - przynajmniej w teorii.
Wyprostowałam się dumnie, odruchowo przygładziłam spódnicę, z niezobowiązującym uśmiechem przyjęłam oferowanego mi przez kogoś drinka i udawałam, że świetnie się bawię, chociaż muzyka klubowa przyprawiała mnie o ból, do alkoholu miałam słabą głowę i żadna z przewijających się dookoła mnie postaci nie była znajoma. Och, Ines, trzeba było jednak zrobić porządniejszy research występujących w branży...
Najgorsze było jednak to, że nigdzie nie dostrzegałam... Jego. Wiedziałam, że podczas pokazu siedział w pierwszym rzędzie, ale gdzie podział się po oficjalnym zakończeniu? Zerkałam na niego ukradkiem, jednocześnie powtarzając sobie w myślach "byleby się nie przewrócić". Mam nadzieję, że tego nie zauważył. Inaczej miałabym już całkiem sporą listę rzeczy, za które powinnam się wstydzić. Z dwojga złego... może niespotkanie go tutaj będzie lepszym wyjściem?

Parkiet nie pustoszał, nie wiedząc dlaczego, skoro obserwowałam tabuny osób uciekających z tego zadymionego miejsca tylnym wyjściem. Przeciskając się przez tłumy, nie czułam już ich właściwego, przykrego zapachu. Drink, który trzymałam w dłoni, był już moim trzecim... chyba. Kolorowe cudeńko, tak dobrze wyglądające w neonowym świetle i tak świetnie działające na moje kubki smakowe. Świat wydawał mi się być piękniejszym.
Jakąś godzinę temu wpadłam na Maxa, flirtującego w kącie z kimś o zjawiskowo długich włosach. Uśmiechałam się tylko, pozwoliłam się przedstawić, zapewniłam, że bawię się wyśmienicie i czym prędzej umknęłam, głodna zrobienia czegoś głupiego. Odkrywałam w sobie ogromne pokłady energii, która chciała wybuchnąć i dobrze się bawić. Ale jak każda dobra bomba, potrzebowałam kogoś, kto uruchomi zapłon.
Wpadłam na ścianę, rozlewając niechcący trochę alkoholu. Pech chciał, że ścianą tą była Jessica, która spojrzała na mnie najpierw z oburzeniem, a potem, odnajdując mnie w osobie przeszkadzającego jej gościa, pokręciła głową, wzdychając ciężko. Pochyliła się do mnie i wrzasnęła do ucha, próbując przekrzyczeć dudniącą muzykę:
- Mam nadzieję, że już go znalazłaś i mogę cię teraz zabrać do domu!
Uśmiechnęłam się głupio, kręcąc głową, gdy cały świat wydał mi się różowy. Bycie pijaną było takie wspaniałe, dlaczego nie robiłam tego częściej?
Jess złapała mnie za łokieć, gdy zachwiałam się niepewnie.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła, próbując pomóc mi złapać równowagę.
- Piję alkohol! - wykrzyknęłam i zaczęłam się głośno śmiać.
- Ines - nachmurzyła się - Jesteś pijana. To był najgorszy z twoich pomysłów... - zaczęła, ale moje przeszklone szczęściem tęczówki chyba uświadomiły ją, że robienie mi wyrzutów nie ma sensu. Poza tym, jeszcze niedawno ona sama zabalowała na tyle intensywnie, że Max musiał ją zanieść do łóżka; robienie mi teraz wymówek byłoby mało wiarygodne i niesprawiedliwe - chodźmy - pociągnęła mnie do siebie i zaczęła ciągnąc przez tłumy gości - wyjdziemy stąd na moment, żebyś mogła się uspokoić.
- Jestem - wyjąkałam - idealnie spokojna! - i wybuchnęłam gromkim śmiechem, czując euforię w każdej komórce mojego ciała.
- Nie wątpię - podsumowała kwaśno moja przyjaciółka, unikając każdego swojego znajomego, byleby tylko jak najszybciej mnie stąd wyprowadzić - Ines - odwróciła się nagle - czy ktokolwiek robił ci zdjęcie?
Ale ja tylko wzruszyłam ramionami, bo niewiele mnie to interesowało. To był taki piękny dzień, ktoś powinien go uwiecznić! I owładnięta tą myślą zaczęłam szukać w kieszeni kurtki, którą Jess narzuciła mi na ramiona, mojego telefonu komórkowego.
- O, nie! - Jessica zabrała go mimo moich głośnych protestów, gdy już z triumfalnym uśmiechem wydobyłam aparat z wewnętrznej kieszeni - Kiedyś mi za to podziękujesz - zapewniła mnie, chowając urządzenie do swojej małej, pikowanej torebki - Wychodzimy - i otworzyła przede mną drzwi, wypychając mnie na zewnątrz.

Londyn był ciemny i jakiś taki nieswój. Na wpół śpiące miasto niedbale oświetlało ostatnich zabłąkanych przechodniów latarniami o śmiesznym wyglądzie cukrowych lasek wieszanych na choince. Elfy i chochliki ukradły mi dobry humor, gdy po piętnastu minutach marznięcia na zewnątrz, alkohol wyparowywał z mojego organizmu z zatrważającą szybkością. Trzęsłam się z zimna, a obok mnie Jessica, niedbale opierająca się o barierkę, obserwowała spokojnym wzrokiem pary wymykające się po cichu z klubu, ignorując mnie kompletnie.
- Długo jeszcze? - zapytałam, zgrzytając zębami. Widziałam, jak nikły uśmiech igra przez chwilę z moją cierpliwością, pojawiając się na jej wargach.
- Na pewno chcesz wracać? - zapytała, dalej obserwując czujnie wejście.
- T-tak - wydukałam, rozmasowując swoje ramiona - Tutaj jest jak na...
- Nie, wydaje ci się - wzruszyła ramionami - To tylko skutki twojej głupoty powodują teraz ciarki, żeby szybciej wyzbyć się trucizny z twojego organizmu.
- Jak to się stało, że ty dzisiaj nie pijesz? - burknęłam, opierając się o zardzewiałą barierkę po jej prawej stronie.
Odchrząknęła, nerwowo przeczesując długie włosy.
- Ostatni raz odchorowywałam wystarczająco długo. Dzisiaj tylko soczek - powiedziała i obie mimowolnie parsknęłyśmy śmiechem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Jessica westchnęła głęboko i odsunęła kosmyk włosów opadający mi na oczy. Potem pospiesznie spuściła wzrok, nie mogąc poradzić sobie z zamkiem maleńkiej torebki.
- Masz - wręczyła mi telefon - I bądź mi wdzięczna - przygryzła wargę, a wyraz zakłopotania zastąpił jej uśmiech; uniosłam brew - Wysłałam do niego smsa. Przyjdzie się tutaj z tobą spotkać.
Moje oczy zrobiły się nagle ogromne, spoglądając na stojącą przede mną wariatkę z przerażeniem.
- No co? - wzruszyła ramionami - I tak chciałaś się z nim zobaczyć, Ines. Kiedyś będziesz mi za to dziękować - powtórzyła już drugi raz tego wieczoru, a ja w tej chwili miałam w głowie tylko jedną myśl: uciec.
- Och, przestań. Przecież chcesz go poznać! - poinformowała mnie z wyrzutem.
Tak, jasne. Ale moje doświadczenie w kontaktach damsko - męskich równe jest liczbie jeden i ogranicza się do kochanego homoseksualisty Maxa.
- Hej, Ines! - zaniepokojona Jessica potrząsnęła mną, szukając kontaktu wzrokowego - Przeraźliwie zbladłaś. Niczym się nie martw - powiedziała twardo, usiłując dotrzeć do najgłębszych zakamarków mojego umysłu - Po prostu bądź sobą i wszystko się ułoży.
Bądź sobą? Właśnie tego najbardziej się obawiałam. 


Płaszcz nadal był za cienki, żeby ochronić mnie przed chłodem nocy. Instynktownie zerknęłam na wyświetlacz telefonu, odnotowując godzinę drugą trzydzieści siedem. Gdybym grała w filmie, odwróciłabym się i spojrzała za barierki na błyszczącą neonami panoramę miasta, w usta wetknęłabym długi, kobiecy papieros, a w dłoni trzymałabym maleńki pistolet. Planowałabym mord swojego męża milionera, który był już za stary by żyć ze mną. Niestety, rzeczywistość zabraniała mi wychylania się przez barierkę, chyba, że miałam ochotę uderzyć głową w odpadający tynk sąsiedniego budynku. I nie paliłam, ech.
Wszystkie moje zmysły powoli zaczynały normalnie reagować, chociaż bez powonienia akurat bym sobie poradziła. Tył klubu pachniał pleśnią i wszelkimi nieczystościami, jakie można sobie było wyobrazić, poczynając od poalkoholowych wymiocin, a na wydzielinach ludzkiego ciała kończąc. W duchu posłałam Jess nienawistne spojrzenie, "dziękując" za wybranie mi wspaniałego miejsca na pierwsze spotkanie z... Zaynem. Po prostu Zaynem. Nikim więcej.
- Cześć - usłyszałam i gwałtownie podniosłam głowę.
- Och - skomentowałam inteligentnie, mrugając kilkakrotnie - cześć.
Miał na sobie golf w kolorze bordo i czarną marynarkę; rozpływałam się w blasku jego przystojności. Jak to jest, że absolutnie każdy mężczyzna zakładający garnitur, zawsze wygląda przystojnie? I, hej, nikt nie wygląda tak dobrze w golfie. NIKT.
- Jestem... - zaczął, ale głupio mu przerwałam:
- Wiem - zamrugałam, czerwieniejąc nagle - To znaczy... chciałam... Jestem Ines - wyciągnęłam do niego dłoń, próbując opanować jej drżenie - Przepraszam.
- Zayn.
Wymieniliśmy uścisk dłoni w milczeniu, zachowując rezerwę. Jakbyśmy oboje byli tak samo przerażeni. Udawaliśmy, że wcale nie mierzymy się nerwowymi spojrzeniami, badając jak daleko możemy się posunąć i czy aby druga strona w jakiś sposób nam nie zagraża.
- Jesteś sam - spostrzegłam nagle - Spodziewałam się...
- Czwórki przyjaciół? Nie chodzimy wszędzie razem, wybacz, jeśli cię to rozczarowało - a było w tym stwierdzeniu tyle zjadliwości, że nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmiechu.
- Miałam na myśli jakiegoś ochroniarza, ale skoro wolisz rozmawiać o twoich znajomych... - wyjaśniłam.
- Och - wyglądał na autentycznie zdziwionego, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło, ale dyplomatycznie powstrzymałam się od głośnego śmiechu. Oparł się plecami o barierkę, zachowując między nami bezpieczną odległość - Wymknąłem się.
- Świetnie - podsumowałam; dlaczego serce tak nerwowo tłukło się w mojej piersi? - Pewnie wyobrażasz sobie, że jestem wariatką - dlaczego bzdury same przychodziły mi do głowy? - nie jestem - zapewniłam szybko; dlaczego kolana miałam jak z waty? - ja tylko jestem zdesperowana - ... i, na Boga... - zdesperowana, by bardzo ci podziękować - ... dlaczego on był taki przystojny? - Więc: dziękuję.
Posłał mi uśmiech, ale nic nie powiedział, przez co czułam się jeszcze bardziej głupio i nie na miejscu.
- To nie był mój pomysł - wypaliłam nagle - Spotkanie się tutaj - dodałam, gdy odwrócił się do mnie i wzruszyłam ramionami - W klubach chyba się nie odnajduję. Albo mam za słabe doświadczenie - myślałam głośno, niemal zapominając, że wciąż na mnie patrzy - Właściwie jestem przekonana, że moje doświadczenie w materii imprezowej jest ujemne albo tak bardzo zbliżone zerowemu, że prawie jemu równe.
- O, nie - jęknął, śmiejąc się cicho - Tylko nie matematyczka.
- Ja... - ale nie wiedziałam, co mam powiedzieć - O bogowie, mam już tego dosyć.
- Mnie? - żartował sobie ze mnie, podły drań, kiedy ja psychicznie rozpadałam się na kawałki.
- Czuję się tak bardzo zdenerwowana twoją obecnością, że nie mogę przestać gadać bzdur i w dodatku cały czas zastanawiam się, dlaczego akurat ty jesteś jednym z niewielu przykładów na to, że telewizja jednak nie kłamie. Jeżeli piekło nie pochłonie mnie w ciągu sekundy, chyba sama zapadnę się pod ziemię - mamrotałam swoje, nerwowo skubiąc szarą spódniczkę i ze zdziwieniem, nieco ukontentowana, zauważyłam, że mimo wszystko jeszcze nie udało mi się go spłoszyć - chyba też jesteś nie do końca normalny. Gadam od rzeczy i w dodatku prawie zupełnie na trzeźwo, a ty wciąż tutaj stoisz i mnie słuchasz - zbeształam go, posyłając mu natarczywe spojrzenie - A co, jeśli jestem psychopatą? Wysyłam ci agrafki, to by się zgadzało, pomyślałeś o tym? Mogłabym zrobić ci krzywdę.
Tym razem zaśmiał się głośno, bezczelnie i przez ciągnącą się w nieskończoność minutę nie mógł się uspokoić.
- Przepraszam - powiedział w końcu - Ale jesteś najdziwniejszą osobą jaką spotkałem - pokręcił głową i spojrzał na mnie z politowaniem - A mam miliony fanek.
- Skromniś - burknęłam.
Złapał mnie na nadgarstek i pociągnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę; niechętnie podniosłam na niego wzrok.
- Nie miałem na myśli nic złego - wytłumaczył - Spotkamy się jeszcze?
Brzmiał, jakby naprawdę tego chciał.
- Może.
- Świetnie.
- Okej.
- Odwiozę cię do domu - zaproponował nagle.
- Nie trzeba.
- Nalegam.
- Odmawiam.
Parsknął śmiechem i ścisnął ostatni raz mój nadgarstek.
- Wyjątkowa - podsumował - Do zobaczenia.
I poszedł.
A ja naprawdę miałam nadzieję, że zaraz zapadnę się pod ziemię.




-------------
mam nadzieję, że długość nie zabija
indżojcie. 



piątek, 19 września 2014

VIII - try.

Przygotowywałam się cały ranek pod czujnym okiem Maxa; wysłuchałam także skromnego wykładu Jess, która krzyczała na mnie przez telefon zza kulis jakiegoś małego pokazu, na który się dostała. Gratulowałam jej z całego serca i zapewniłam, że musi mi o wszystkim opowiedzieć, jak tylko się spotkamy. Czyli w następną sobotę – bo ma bardzo napięty grafik – na finale TopModelUK.
Na podstawie ich rad w mojej głowie utworzyłam sobie zgrabny plan postępowania:
        Rób, co mówią.
        Nie zapominaj, że oni tu rządzą.
        Ale mimo wszystko nie daj im sobą zawładnąć, bądź otwarta i kreatywna.
        Jednak nie krytykuj za dużo – inaczej pomyślą, że jesteś niewdzięczna.
        Mimochodem pochwal reżysera przynajmniej dwa razy.
        Mimochodem pochwal artystę przynajmniej dwa razy.
        Uśmiechaj się, jeśli nie będziesz czegoś rozumiała.
        Pytaj dyskretnie, jeśli nie będziesz wiedziała, co masz robić.
        Nie panikuj, gdy coś pójdzie nie tak – improwizuj.
        Pamiętaj, że przede wszystkim jesteś modelką, więc musisz dobrze wyglądać.
        Nie narób sobie wrogów, uważaj. O przyjaźniach też zapomnij.
        Nie opowiadaj o swoim życiu prywatnym, jeśli nie znasz jeszcze nikogo sławnego.
        Rozmawiaj o wszystkich sławnych, których nie znasz ,tak, jakbyś znała.
        Nie nuć piosenek artysty, to może wprowadzić go w schizofreniczne rejony własnej osobowości.
I najważniejsze:
        Nie przynieś nikomu wstydu.
Max, widząc moje sponiewierane tenisówki, wręczył mi parę ślicznych sandałków na obcasie w jasnym kolorze, które jakoś niespodziewanie plątały się po jego szafie.
- Szczęścia – życzył mi, krzyżując palce.
Miałam nadzieje, że jego zaklęcie zadziała.

Miejsce, gdzie kazano mi się stawić wczesnym rankiem, okazało się być jednym z tych wielkich, katalogowych domów, które dane mi było oglądać tylko i wyłącznie przez szybę telewizora, kartę czasopisma albo kraty ogrodzenia. Nigdy nie sądziłam, że będę miała okazję spoglądać na jeden z tak bliska. Nigdy nie sądziłam też, że jakiś uprzejmy pan w szarym kubraczku otworzy dla mnie furtkę i uśmiechnie się ciepło. Nie spodziewałam się, że dane mi będzie iść wzdłuż otoczonego klombami róż podjazdu, a potem wspinać się po marmurowych schodach. Nie przypuszczałabym nawet w najśmielszych marzeniach, że będę mogła złapać w dłoń mosiężną kołatkę i zastukać trzykrotnie, a po chwili znaleźć się w środku.
- Co ty wyprawiasz?
Czar prysł. Odwróciłam się tak gwałtownie, że moja stopa niebezpiecznie zachybotała w beżowych sandałkach na obcasie. Max nie chciał, niestety, przyznać się, co robiły na dnie jego szafy.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się niemrawo, nie bardzo wiedząc, co robić.
- Nowa? To widać. Chodź, zaprowadzę cię do charakteryzatorni. Pracujemy tylko na tyłach, nie mamy zamiaru przeszkadzać nikomu z właścicieli – przestrzegła mnie ciemnoskóra kobieca postać, dzierżąca dumnie w dłoniach czarną teczkę, a z tylnej kieszeni jej bardzo obcisłych dżinsów wystawał niedyskretnie długopis. Zdążyłam się już nauczyć, że ludzie z teczkami w dłoniach są kompetentni i pomogą ci, jeśli się zagubisz – co prawda niechętnie, ale zawsze to lepiej mieć przy sobie kogoś, kto wie, co się dzieje.
- A ty jesteś…? – mówiła z dziwnym akcentem. Przeciągała samogłoski jak ludzie z południa, ale syczała przy każdym „s” jak wschodni Europejczycy.
- Jestem Ines – odpowiedziałam wesoło, próbując zrównać się z nią krokiem. Nie było to łatwe zadanie, bo w swoich butach drobiłam jak gejsza, a ona nosiła wygodne emu, które, przysięgam, dodawało jej prędkości, gdy ślizgała się po wilgotnej trawie.
- Miło cię poznać – powiedziała takim tonem, jakby w ogóle nie było jej miło – ale pytałam raczej o to, co tutaj robisz?
- A – mruknęłam cicho, czując się jak idiotka – Mam wystąpić w teledysku. Jestem dziewczyną…
- …którą ściągnął nam na głowę Borrell – dokończyła, notując coś w papierach opartych profesjonalnie o czarną teczkę – Młodą, nieznaną, w ogóle niedoświadczoną…
- To… nie było miłe.
- Nie miało być. Wybacz – dodała mimo to – czasem zapominam się, że kiedy chce się pracować dla znanych, trzeba tolerować ich wybryki.
- Jestem wybrykiem? – nie wiem dlaczego ją wypytywałam; wcale nie chciałam znać odpowiedzi.
- Raczej zachcianką – widocznie bardzo poważnie przyłożyła się do studiów nad skomplikowaną osobowością znanego muzyka -  Ale nie martw się – posłała mi przez ramię półuśmiech – Wszystkie szybko mu cię nudzą. Jest na niego łatwy sposób; poddaj się, gdy zacznie cię napastować – poradziła mi - To nieuniknione.
- A… ha – starałam się, by brzmiało to beztrosko, chociaż w mojej głowie chór potępieńców zawodził głośno „Co ty tu robisz? Co ty tu robisz? Co ty tu robisz?” – w dwugłosie i kanonie. Tak w kółko.
Moja czarnoskóra koleżanka, która nawet nie raczyła się przedstawić, chciała zostawić mnie przed kempingową przyczepą, nazwaną wyniośle „charakteryzatornią”, ale powstrzymałam ją, łapiąc szybko jej ramię.
- Możesz mi dać też jakieś dobre rady odnośnie tego, co mam robić? – zapytałam z nadzieją, ignorując jej pełne jawnej niechęci spojrzenie.
Zmierzyła mnie od stóp do głów, jakby sprawdzała, czy chociaż jestem warta zachodu, a potem, nie zmieniając ani o drgnienie mięśnia wyrazu twarzy, powiedziała cicho:
- Nie daj się stłamsić ani jemu, ani reżyserowi – wzruszyła ramionami – I wczuj się w tę grę, jakakolwiek by nie była.
- Nie daj się, racja – powtórzyłam, oddychając głęboko i rozluźniając uścisk – Wczuj się, też prawda – mamrotałam jeszcze, otwierając sobie drzwi.
W programie widziałam już wielu artystów, specjalistów i wizjonerów od sprawy makijażu, więc byłam pewna, że w tej branży nie zdziwi mnie już nikt. Nie przejęłam się wygoloną brwią Trixie, ulubionej wizażystki Borrella, nie zaskoczyła mnie jej krótka, wyzywająca fryzurka zafarbowana na jaskrawy blond, ignorowałam nawet palonego przez nią namiętnie eko-papierosa, póki nie zbliżała się z nim do moich włosów. Martwiłam się tylko tym, co będzie ze mną robić, a ona wręczyła mi jakieś czerwone ubranko i kazała się przebrać, ot tak. Potem usadziła mnie na krześle, wyszczotkowała mi włosy, podkręciła końcówki, traktując je delikatnie lakierem i oświadczyła, że bierze się za makijaż. Tutaj zaczęłam się martwić – nie znałam jeszcze całkowitej wizji teledysku, ale ubrana byłam w spódniczkę w szkocką kratę i czerwony sweterek z białymi mankietami; wyglądałam jak szesnastoletnia uczennica i gdyby Trixie mocno podkreśliła mi usta lub oko, stałabym się, Boże, Lolitą albo kimś takim, równie nieeleganckim i wulgarnym. Chociaż może powinnam powiedzieć… ekscentrycznym. I może powinnam się do tego przyzwyczaić.
A Trixie po prostu nałożyła mi błyszczyk i umalowała rzęsy tuszem. Co prawda sporej ilości pudru na mojej twarzy nie podarowała, ale zapewniała, że to po to, by moja twarzyczka nie błyszczała się w kamerze. Więc ostatecznie wyglądałam jak… szesnastolatka. A miałam dziewiętnaście!
- Co dzisiaj gramy? Wieczorynkę? – mruknęłam do siebie, ale dziewczyna chyba mnie usłyszała, bo posłała mi w lustrze przepraszający uśmiech.
- Powinnaś się cieszyć. To twój pierwszy raz, fajne przeżycie.
Nie mogłam się powstrzymać:
- Mój były chłopak też tak powtarzał.
Teraz już głośno parsknęła śmiechem.
- Jesteś silna – stwierdziła, otwierając przede mną drzwi – Poradzisz sobie.
Fajnie, że wszyscy poza mną byli o tym przekonani.

- Max?
- Jak sobie radzisz, maleńka? – odezwał się wesoło.
- Max, ja tutaj zwariuję.
- Co się dzieje?
- Przez półtorej godziny tarzałam się właśnie w wysokiej trawie, ubrana w kusą spódniczkę i podkolanówki – wyszeptałam szybko, chowając się za charakteryzatornią.
- Hej, Ines, jesteś pewna, że kręcisz teledysk a nie film porno? – śmiał się głośno.
- Zamknij się – zbeształam go – To wcale nie jest zabawne. Nie mam pojęcia, co robić i okazuje się, że im bardziej jestem zagubiona, tym bardziej ten wariat, Paolo, jest ze mnie zadowolony!
- Jaki Paolo?
- Reżyser, głąbie! Paolo to reżyser!
- Okej, Ines, weź głęboki wdech i przestań mnie wyzywać, to ci w niczym nie pomoże…
Wiedziałam o tym. Po prostu za bardzo to lubiłam.
- Idzie ci źle?
- Nie – przyznałam niechętnie.
- To o co chodzi? – dziwił się.
- Idzie mi dobrze. A ja nie wiem, dlaczego idzie mi dobrze!
- Okej – westchnął ciężko, najwyraźniej nic nie rozumiejąc – Może zachwycasz ich samą swoją urodą? Albo pokochali twój niewyparzony język, tak jak producenci TopModel?
- Zamknij się, Max – powtórzyłam jeszcze raz, uważnie cedząc słowa przez zęby – To mój pierwszy występ w teledysku. Pomijając fakt, że jakoś dziwnie mnie ubierają i cały czas są uśmiechnięci… Nie, nie pomijajmy niczego – skrzywiłam się – Max. Ja. Nie. Wiem. Co. Mam. Robić.
- Rób to, co dotychczas, skoro ci wychodzi…
- Ale…
- Przestań, Ines. Niepotrzebnie panikujesz. Nie masz się co martwić. Może nie są ci pisane błędy na starcie skomplikowanej wędrówki, jaką będzie ogromna kariera…
- Jest zbyt łatwo, zbyt łatwo.
- To tylko teledysk, maleńka. Nie będą od ciebie wymagać niemożliwego. Obawiam się, że to nie jest jeszcze ten etap.
- Więc co mam robić? – zapytałam ostatni raz, kompletnie zbita z tropu.
- Daj się temu ponieść – poradził mi prosto – Ciesz się tym.  

Zostałam przebrana w długą, zwiewną sukienkę, a na głowę wciśnięto mi ciemny kapelusz i usadzono mnie na tarasie wielkiego domu. Paolo zdawał się być niesamowicie uradowany tym, że dołączył do nas nareszcie Borrell i JEGO teledysk mógł zostać nakręcony z JEGO udziałem. Kto by się spodziewał…
- Cześć, złotko – wyszczerzył się do mnie i nim zdążyłam jakoś zareagować, złapał mnie za ramiona i ucałował w oba napudrowane policzki – Jak się bawisz?
Milczałam. Johnny miał na sobie ciemne spodnie, ziemisty podkoszulek i kapelusz: koniec stylizacji. Na twarzy błyszczał odpowiedni podkład i… tak, na ustach była pomadka, na pewno! Przypomniałam sobie ponurą twarz czarnoskórej „koleżanki” i słowo „zachcianka” zaczęło łomotać nieznośnie o moją potylicę. Tylko ogromna siła woli powstrzymywała mnie od skrzywienia się.
- Całkiem nieźle – skłamałam, wzruszając nonszalancko ramionami; jakbym całe życie występowała w teledyskach, a wszystkie te duble tylko mnie nużyły – Jak było w… gdziekolwiek właśnie byłeś?
- Łóżko – poinformował mnie i mogłabym przysiąc, że patrzył wtedy tak bardzo dwuznacznie... Albo to moja chora psychika doszukiwała się wszędzie drugiego dna. – Tak – stwierdził po chwili – Było w nim miło. Przytulnie. Ciepło.
- Więc przykro mi, że wasz romans nie miał szans na rozkręcenie się do wieczora – pokiwałam smutno głową – Może jeszcze się zejdziecie. Jakoś. Kiedyś.
- Dzięki za wiarę, em…
- Ines – przedstawiłam się, wyciągając do niego szczupłą dłoń – Miło mi, znowu.
- Johnny.
I wtedy Paolo ryknął:
- Możemy zaczynać? Bien? Okej, let’s get the party started!
Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc, jak krzywi się przy każdym wypowiadanym słowie. Biedaczek, chyba jeszcze nie zdecydował, z którego modnego, europejskiego kraju właściwie jest.
- Może wyjdziemy w połowie na późny lunch? – zasugerował mi Borrell po pół godzinie współpracy.
- Nie możemy, płacą mi w pełnym wymiarze godzin – nauczyłam się świetnie odgrywać rolę kokietki, której w ogóle nie zależy.
- Ja ci płacę – wzruszył ramionami i posłał mi tak zniewalający uśmiech, że parsknęłam śmiechem – Ja ustalam wymiar godzin. Poza tym, chyba już to mamy, nie?
Fakt. Scenka była krótka; mieliśmy się tylko powdzięczyć trochę wspólnie przed kamerą i właściwie już trzecie ujęcie było w porządku – w pierwszym wstydziłam się dotknąć Johnny’ego; w drugim okazało się, że muszę zdjąć szpilki, bo jestem za wysoka. Trzecie było dobre, ale Paolo chciał mieć jeszcze trochę taśmy w zapasie:
- Gdyby montażysta pomylił się i coś sknocił.
- Dobra, co proponujesz? – zmrużyłam oczy w jasnych promieniach nieśmiało spoglądającego na nas zza chmur słońca.
- Coś zaimprowizujemy – ucieszył się.
I porwał mnie na pięciogodzinny maraton po okolicznych knajpach, pubach i barach – każdy z nich wyglądał gorzej i jeszcze bardziej odstręczał klientów. Ale Borrell śmiał się, podrywał mnie i opowiadał o sobie w taki sposób, że nie dziwiłam się tabunom gwiazd, które widywano u jego boku. Miał osobowość szołmena, a jednocześnie patrzył na ciebie i wypytywał delikatnie, jak dobry, stary znajomy, którego przypadkiem spotkało się w spożywczym. Zadziwiał mnie swoją otwartością, rozumiał, dzięki Bogu, moje kiepskie żarty i zdawał się nie przejmować faktem, że zupełnie nie mam pojęcia, jaką muzyką się zajmuje. Stwierdził, że byłam dla niego miłą odmianą po „rozszalałych fankach, napalonych reporterkach i niewdzięcznych gwiazdeczkach ze śmietnika, które pragną uszczknąć rąbka jego sławy”, cytat dosłowny. Patrzył na mnie w tamtym momencie w ten niepokojący sposób, a gdzieś z tylu głowy migotała mi czerwona lampka z olbrzymim napisem KARIERA. Dobrze, że zrezygnowałam z drinków, które mi proponował i grzecznie raczyłam się sokiem pomarańczowym, bo inaczej całkowicie bym się – JEMU – poddała.
Na szczęście mój trzeźwy rozum nie doprowadził mnie na zakończenie dnia do sypialni Borrella. Za to skierował kroki do okolicy mieszkania Maxa. I chociaż uparłam się, że nie ma sensu, żeby się ze mną pałętał, że jestem dużą dziewczynką, że on powinien odpocząć i że przecież możemy się jeszcze spotkać, więc po co tak melodramatycznie kończyć dzień dzisiejszy?, Johnny odprowadził mnie aż pod drzwi. I uśmiechnął się szeroko, gdy powiedziałam, żeby wybił sobie z głowy całusy na dobranoc i że jestem porządną dziewczyną. Nie odgrażał się, na szczęście, że jeszcze kiedyś mnie dorwie i będę cała jego.
Czułam się zagubiona, kiedy wspinałam się wolno po klatce schodowej. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Borrell cały dzień mnie podrywał, po czym grzecznie przystał na propozycję nieśmiałej przyjaźni, którą niemo składałam mu właściwie z każdym prawionym przezeń komplementem. Pozwolił mi decydować dzisiejszego wieczoru, ale czy… czy przypadkiem nie chciał uderzyć we mnie ze zdwojoną siłą przy następnej okazji? Wiedziałam już, kiedy miała nastąpić – dostał się jakimś cudem na finały TopModelUK. Boże, czy wszyscy tam będą?!
Znalazłam się w mieszkaniu i już po chwili głowa mojego najlepszego przyjaciela, wyłoniła się z salonu.
- Jak było? – zapytał, uważnie studiując moją całą sylwetkę – I dlaczego tak długo?
Uśmiechnęłam się jakoś tak niemrawo; nie mogłam się zdecydować, czy jestem szczęśliwa, czy zakłopotana, czy może oburzona faktem, że słynny muzyk, jak to muzycy mają w zwyczaju, nie rzucił się na mnie i nie zaproponował romansu.
- Borrell zabrał mnie na miasto – odpowiedziałam prosto.
Zamarł na chwilę, marszcząc brwi.
- Dobierał się do ciebie? – zapytał cicho, jakby Johnny mógł w każdej chwili wyskoczyć zza drzwi i skrytykować go za pochopne ocenianie – On bardzo lubi zabawiać się krótko z młodszymi dziewczynami…
- Wiem, cała ekipa mnie o tym poinformowała – znowu przypomniałam sobie słowo „zachcianka” i skrzywiłam się nieznacznie – Ale nic mi nie zrobił – zapewniłam szybko Maxa, żeby źle nie odczytał nerwowości mojej mimiki – Podrywał mnie, tak. Ale… tyle. Taki niewinny flirt o ósmej wieczorem. 
Milczał, gdy zdejmowałam wysokie buty i ściągałam płaszcz z ramion. Tylko marszczył brwi i udawał, że głęboko się nad czymś zastanawia. A kiedy w końcu wybuchnął – gdy prawie wbiegłam do kuchni w poszukiwaniu porządnej, mocnej, słodkiej herbaty – nie dał mi dojść do słowa:
- Nie podoba mi się to. Znaczy… możemy to rozważać dwojako. Skoro mianowałem się niedawno twoim oficjalnym menadżerem, ponieważ głęboko wierzę w to, że jestem zdolny do piastowania tego zaszczytnego stanowiska, a ty jesteś zdolna do piastowania… jeszcze bardziej zaszczytnego stanowiska i tylko kwestią czasu jest, aż podbijesz świat modelingu a może i całej rozrywki, pozwolę sobie rozważyć kwestię zainteresowania tobą przez znanego muzyka w pozytywach: pokazywanie się z nim może ci przysporzyć rozgłosu. Jeśli będziesz się pojawiać na zdjęciach, ludzie zaczną cię zauważać – ciągnął, obserwując mnie uważnie spode łba – zaczną się zastanawiać, zaczną szperać i się interesować, a to znaczy, że staniesz się jedną z częstszych osób googlowanych w Wielkiej Brytanii.
Prychnęłam, przerywając mu.
- Za daleko zmierzają twoje senne mary – wyjaśniłam, gdy posłał mi nachmurzone spojrzenie.
- Może to twoje nie sięgają zbyt wysoko? – odparował natychmiastowo, jakby od dłuższego czasu przygotowywał się na tą ewentualność.
- Będziemy się teraz o to…? – ale nie dokończyłam, bo odezwał się mój telefon: - Halo? - patrzyłam na rozdrażnionego Maxa, siedzącego przy kuchennym stole; ja sama opierałam się biodrem o blat. W dłoni trzymałam kubek, który odłożyłam natychmias, gdy tylko mój rozmówca się przedstawił.
- Nabierasz mnie? – wykrztusiłam, widząc, jak na czole Maxa pogłębiają się zmarszczki – Oczywiście… tak… tak… wyślij mi szczegóły smsem…
Po rozłączeniu przez długie trzy sekundy nie mogłam dojść do siebie.
- Kto dzwonił? – niecierpliwił się mój przyjaciel.
Podniosłam na niego wzrok, rezygnując z szukania odpowiedzi na szalone pytania w podłodze. Pokręciłam głową, sądząc, że i tak mi nie uwierzy.
- No? – ponaglił mnie – Mam sprawdzić twoje połączenia przychodzące?
Mimowolnie prychnęłam i ten jeden dźwięk pozwolił mi znowu wrócić do rzeczywistości.
- Kto dzwonił?! – on prawie krzyczał, a ja z trudem zdołałam wykrztusić:
- Zayn Malik.


------
czuję się nieoficjalną mistrzynią przeciągania pojawienia się głównego bohatera w opowieści, yolo. 



piątek, 12 września 2014

VII – give me strenght.

Trzęsły mi się dłonie, kiedy przepychałam się przez tłum szczuplutkich kobiet prosto do wielkich, czarnych, na wpół przeszklonych drzwi. Czułam się trochę nieswojo, widząc tak wiele podobnych do mnie, ale jakby zupełnie innych. Bez makijażu, w prostych, obcisłych ubraniach, na szpilkach, ze spiętymi włosami, dzierżąc w dłoniach swoje książki – wszystkie wyglądałyśmy jak siostry. Jak jedna, wielka rodzina, niekoniecznie kochająca się; przecież wszystkie byłyśmy potencjalnymi rywalkami.
Nie widziałam nikogo znajomego; nikogo sławnego, żadna Naomi nie kręciła się po miejscu, gdzie kazano nam czekać. Westchnęłabym ciężko, gdyby to nie ściągnęło na mnie niepotrzebnie uwagi. To był mój siódmy casting od wtorku. Był piątek. Nikt jeszcze mnie nie zaangażował. Byłam już na jednej reklamie szamponu, dwóch pokazach mody niżowych projektantów, jednym pokazie kostiumów kąpielowych, dwóch angażach na hostessę i jednym castingu do teledysku jakiegoś zespołu z… znikąd.
Nikomu nie spodobałam się na tyle, by zgodził się zapłacić mi za występ u siebie. Nie to nie. Według Maxa, do którego dzwoniłam po każdej porażce, powinnam spiąć tyłek, nie mazać się i dać z siebie wszystko. Nie ja pierwsza nie potrafiłam się przecież odnaleźć, a to był dopiero początek.
Starałam się, naprawdę. Ale jak długo można walczyć o coś, nie otrzymując żadnej nagrody? Byłam tylko prostą, początkującą modelką; czasem potrzebny był mi zastrzyk energii w postaci komplementu czy chociaż przyjaznego uśmiechu. W kółko tylko słyszałam:
- Odezwiemy się – wypowiedziane tym samym, lodowatym tonem. W rzeczywistości nikt się nie odzywał, cholera.
Szkoda, że nikt nie uprzedził rynku pracy, by się na mnie przygotował, kiedy ja przygotowywałam się na niego…
Ledwo co weszłam do pomieszczenia, odesłali mnie z kwitkiem. Szukali dużo wyższych. Niby o tym wiedziałam, ale liczyłam, że jakoś przemknę. Niestety, moje metr siedemdziesiąt osiem porządnie wyróżniałoby się na tle metra osiemdziesiąt pięć. Eh.
Postanowiłam jednak się tym nie przejmować. Nie dzwoniłam więcej do Maxa, przecież rozłączyłam się jakieś dziesięć minut temu. Grzecznie stałam w kolejce na kolejny casting. Tym razem teledysk zespołu, którego nie słucham – o którym nigdy nie słyszałam. Ale przecież nie musiałam być ich fanką, by dali mi zarobić, prawda? Miałam taką nadzieję. W razie czego zdeterminowana byłam przesłuchać wszystkie ich płyty, dwukrotnie.
Siedziałam przed drzwiami jak na szpilkach. Miałam wejść w następnej turze: dziesiątka dziewcząt, nie wiadomo, co każą nam zrobić, ale kandydatki, które stamtąd wychodzą wyglądają na raczej niezadowolone.
- Udawałam miłość ze sznurkiem – rzuciła do nas jedna, ciskając gniewnymi błyskami z całego swojego ciała.
- Całowałam się ze szklanym popiersiem Szekspira – mówiła inna, garbiąc się pod spojrzeniami nas wszystkich.
- Udawałam skisłe mleko – śmiała się kolejna, odrzucając rudy warkocz na plecy.
To inny rodzaj castingu – teledysk, nie ważne jak kiepski by nie był, wymaga od nas gry aktorskiej. Zahaczałyśmy tutaj nie tyle o modeling, co właśnie o umiejętności teatralne. Ale w gruncie rzeczy wszystko sprowadzało się do jednego: liczyło się nasze piękno albo oryginalność. Wygrywała ta, która urokiem osobistym wyróżniła się z tłumu.
Cała moja grupa wyprostowała się, gdy czerwone drzwi się otworzyły i wypuściły stadko zniechęconych kobiet. Tutaj było jeszcze trudniej, bo panowała ogromna różnorodność; nie tylko modelki, ale i aktorki, studentki, kelnerki, bezrobotne panny o różnych wymiarach i rysach. Pełna kobieca paleta barw. Setki chętnych. A szukali tylko jednej…
Wytężyłyśmy słuch, gdy nikt nie kazał nam wejść do środka, zawiedzione. Uchylone drzwi pozostawiały nam możliwość łatwego zorientowania się w sytuacji; szczególnie, że ktoś zza nich zdecydował się poinformować resztę o swoich odczuciach krzykiem pełnym irytacji:
- Mam dość oglądania wszystkich tych kobiet! – zawodził męski, ochrypły głos; nie umiałam zidentyfikować, czy powinien winić za to ciągłe wrzaski, czy używki – Znajdźcie mi wreszcie taką, która będzie chociaż trochę ładna i zdeterminowana, bo jeśli dostanę jeszcze jedną amatorkę, oszaleję. Niech sobie cholerna wytwórnia sama wybiera laleczkę do klipu, po jakie licho ściąga tutaj mnie?
Ściany drżały, drzwi chwiały się w zawiasach; spojrzałam nerwowo na dziewczyny ustawione przy mnie, ale nikt nie odwzajemnił mojego zaniepokojonego spojrzenia. Uśmiechnęłam się blado, słysząc wpierw ciszę, a potem delikatny głos, zapewniający:
- To pański teledysk, panie Borrell, pańska piosenka. Pan powinien…
- Mam gdzieś, Pedro, to, co według ciebie powinienem.
- Na imię mi Gustavo, panie Borrell.
W odpowiedzi usłyszałam tylko zniecierpliwione prychnięcie i szybki rozkaz:
- Dawajcie je tu. I kończmy tę całą zabawę. Mam plany na dzisiejsze popołudnie.
- Następne, proszę!
Weszłyśmy do środka, głośno stukając obcasami. Stałam pomiędzy Azjatką mojego wzrostu, a jakąś niewielką blondyneczką z włosami po kolana. Usiłowałam się nie wiercić, chociaż czułam się zniecierpliwiona i znudzona, zupełnie jak „pan Borrell”.
Na krzesłach siedziała trójka mężczyzn, a obok nich ustawiona była kamera. Pierwszy ubrany był w garniturową, białą koszulę, a na nosie miał grube okulary w białej oprawce. Mierząc nas wszystkie wzrokiem, chował się za czarną teczką z jakimś ładnym, złotym i zapewne ważnym logiem, którego z daleka nie rozpoznawałam. Obok niego siedział, a raczej półleżał mężczyzna – chłopak? – na oko dwudziestoparoletni. Ciemne, za długie włosy miał zmierzwione, oczy znudzone i podkrążone, czoło zmarszczone, unosił jedną, krzaczastą brew, a jego spękane usta układały się nieinteligentnie w literkę „o”. Miał na sobie zielone spodnie i czarny podkoszulek z dekoltem w serek, na stole przed nim leżał brązowy, nieco sponiewierany kapelusz. Jego skóra była blada, typowy Anglik. Po jego lewej, na krześle wiercił się jeszcze jeden. W ciemnej marynarce, gładko uczesany, wyglądał na profesjonalistę, kimkolwiek by nie był. Ale twarz miał zwyczajną, byłam pewna, że gdy tylko stąd wyjdę, nie będę w stanie przywołać jej w pamięci.
- Dzień dobry, drogie panie – odezwał się ten pierwszy, a ja rozpoznałam w  nim głos Pedro-Gustava – cieszymy się, że… - nie słuchałam jego monologu, bo nagle zatrzymał się na mnie wzrok chłopaka pośrodku. To musiał być ten Borrell. Wyglądał niechlujnie, ale zdawał się tym nie przejmować; musiał być artystą, dostrzegałam to w jego podpuchniętych powiekach, którym najwyraźniej od dawna nie dane było skosztować snu oraz w niedbałych, nerwowych ruchach rąk, jakby grały właśnie na wyimaginowanym instrumencie. Patrzył mi długo prosto w oczy, a potem przez pełen napięcia moment mierzył spojrzeniem moje smukłe ciało. Powstrzymałam się od wykonywania jakiegokolwiek ruchu, czekając, aż wróci do moich oczu. Wtedy uśmiechnęłam się; ledwo dostrzegalnie, łobuzersko. Tak tylko, żeby pokazać mu, że ja wiem, co właśnie teraz myśli. Nawet jeśli nie byłam pewna, nawet jeśli wyczytałam z niego tylko tyle, że chyba mu się spodobałam, nawet jeśli…
- Kończymy! – przerwał nagle Borrell zrywając się z krzesła – Już wybrałem. Czwarta od prawej zostaje, reszcie dziękuję, mogę już iść?
Pedro-Gustavo poczerwieniał na twarzy, urywając w pół zdania. Najpierw omiótł szybkim spojrzeniem rząd zdziwionych kandydatek, z ociąganiem zbierających się do wyjścia, potem odwrócił się do chłopaka i poprawił swoje okulary, odkładając teczkę-tarczę.
- Przepraszam, panie Borrell, ale nawet pan nie sprawdził czy…
- Nie obchodzi mnie to, na pewno będzie świetna. Spójrz tylko.
Trzy spojrzenia znów zajęły się ocienianiem tego, czy się nadaję przez pryzmat swoich prywatnych oczekiwań. Trzy pary oczu omiotły wzrokiem nogi, tułów, twarz, a ja udawałam, że wcale mi to nie przeszkadza, uśmiechając się niepewnie.
- No… - zaczął ten trzeci, nijaki, ale nikt nie pozwolił mu dokończyć.
- Wydaje się być… - wszedł mu w słowo Gustavo, ale przekrzyczał go Borrell:
- Jest i-de-al-na – podkreślił – Wygląda jak Pattie Boyd, zachwyca mnie. Jak się nazywasz?
Chwilę mi zajęło zrozumienie, że tym razem odezwał się do mnie:
- Ines…
- Pięknie – wykrzyknął znowu – Masz jakieś doświadczenie?
- Niewielkie, ale…
- Nie szkodzi – uśmiechnął się do mnie, ale nie było w tym nic z radości, raczej pełne próżności samozadowolenie – Jestem pewny, że szybko się nauczysz. Wystąpisz w naszym teledysku, wyglądasz idealnie. Jak porządna dziewczyna Beatlesa.
Już to słyszałam. „Pattie Boyd, łał, całkiem jak ona!” Nie zdecydowałam tylko jeszcze czy mi się to podoba, czy nie. Postanowiłam to jednak wykorzystać; dobrze się stało, że Borrell, jak przykładny dobry Anglik, całe swoje życie inspirował się Żukami z Liverpoolu. Inaczej moja kariera w ogóle by… się nie zaczęła.
Podpisałam plik dokumentów, dostałam jakieś rozporządzenie na kartce, wymieniłam się z Gustavo numerem telefonu, podziękowałam mu grzecznie, ale tylko zmarszczył brwi, instruując mnie gdzie i o której mam stawić się jutro. Chłopak z kapeluszem zmył się zaraz po tym, jak poznał moje imię. Twierdził, że ma coś ważnego do załatwienia. Był muzykiem – pewnie otwierał swój umysł na natchnienie za pomocą jakiś proszków lub alkoholu.
Wróciłam do mieszkania Maxa dobrze po siedemnastej, zastając go w samych bokserkach, wesoło gawędzącego z kimś prze telefon. Nie dostrzegł mnie, dopóki nie trzasnęłam drzwiami łazienki. Ubranie się do mnie lepiło; przeszłam dzisiejszego dnia przez ogromną ilość stresu i negatywnej energii, a wszystko to odczuwałam na sobie niemal namacalnie; jakby od krzywych spojrzeń tworzyły mi się siniaki. Wskoczyłam pod prysznic, rzucając ubranie w kąt, na czele z najbardziej niewygodnymi butami świata. Zimna woda zmywała ze mnie stres i dodawała lekkości. Pomimo zmarnowania w poczekalniach wielu godzin, czułam się świetnie. „Udało mi się”, myślałam, rozgorączkowana. To samo powtórzyłam, gdy Max zapukał w drzwi łazienki:
- Ines?
- Udało mi się.
Milczał, pewnie nie mógł uwierzyć. Cóż, ja też nie. Uśmiech spełzł nagle z mojej twarzy; nie powinnam być tak bardzo podekscytowana, bo… było jeszcze wiele rzeczy, które mogłabym jutro, najprościej mówiąc, spieprzyć. Powinnam się raczej zamartwiać…
Cały czas zagryzałam wargę, kończąc prysznic. Nie chciałam już o tym myśleć, ale wyraz twarzy zadowolonego z siebie Borrella pojawiał się co chwilę nieproszony w mojej głowie. Rozczesywałam włosy, przyglądając się swojemu odbiciu. Studiowałam okrągłą twarz, duże oczy, prosty nos i pełne usta. Aureolę mokrych włosów. Odłożyłam szczotkę na umywalkę.
Ile było we mnie mnie, a ile Pattie, którą wszyscy dostrzegali? Tak jak na castingu, jeszcze nie wiedziałam, czy porównywanie mnie do niej odpowiada mojemu wewnętrznemu instynktowi. Część umysłu krzyczała, że podobieństwo do znanej i lubianej może mi się bardzo przydać; cześć mnie miała wrażenie, że lepiej byłoby, gdybym była sobą, nie kimś innym. Byłam rozdarta i dalej się taka czułam, kiedy wieczorem kładłam się na kanapie w salonie mojego najlepszego przyjaciela. Patrzyłam w sufit, słyszałam, jak wchodzi do pokoju, ale nie odwróciłam się w jego stronę i nie odezwałam się.
- Zadzwoniłem i powiedziałem Jess.
Milczałam.
- Życzy ci powodzenia.
Milczałam.
- Już się nie cieszysz?
- To nie tak – pokręciłam wolno głową – cieszę się, ale… boję się. Nigdy nie grałam w teledysku – wzruszyłam ramionami, podnosząc się do pozycji siedzącej – Z drugiej strony, kiedy przyszłam do TopModel, nigdy nie byłam modelką. Więc kłócę się w myślach z dobrym przeczuciem i z najgorszym, bo chociaż teraz już wiem, co chcę w życiu robić, nie udało mi się wygrać programu. Dlatego mogę zabłysnąć urodą w teledysku albo zepsuć coś na tyle wyraźnie, że mnie wywalą – westchnęłam ciężko, nie spodziewając się, że wszystkie wątpliwości wyleją się ze mnie tak prosto i niespodziewanie. Chyba naprawdę ufałam Maxowi.
- To chyba normalne – stwierdził, przysiadając przy mnie na oparciu kanapy – Zasada pierwszego dnia w szkole, strach przed nieznanym.
- Strach przed spieprzeniem – westchnęłam ciężko, odchylając głowę na oparcie.
- Z kim ty w ogóle będziesz pracować? – spytał nagle.
Rozchyliłam powieki, uświadamiając sobie, że nawet mu o tym nie wspomniałam. Nie było kiedy. Jakoś wypadło mi z głowy.
- Jakiś Borrell – odparłam i zerknęłam na niego podejrzliwie, gdy ze świstem wypuścił powietrze z płuc: - Znasz go?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę, unosząc wysoko brwi. Jego oczy zrobiły się wielkie, szkliste, przerażające.
- Ty nie? – milczałam, a on tylko westchnął z takim bólem, jakbym właśnie wyrwała mu serce – Jonathan Borrell, gitarzysta i piosenkarz, indie rock, lider zespołu Razorlight, jeden z siedmiu mężczyzn, którzy pojawili się na okładce brytyjskiego „Vogue”, pozował z Natalią Vodianovą do majowej okładki z dwutysięcznego siódmego w swoich białych dżinsach, topless. Bóg niektórych zespołów brytyjskich. Pomógł Florence znaleźć the Machine.  Widywany był z takimi gwiazdami jak Jane Birkin, Nelson Mandela, Tom Cruise czy Colin Firth.
Mrugnęłam.
- Kto?
- Ines – Max spoważniał nagle, przymknął powieki, złapał mnie za dłonie i zapytał wolno: - czy ty wychowywałaś się na innej planecie?
Wzruszyłam ramionami, ale nie odpowiedziałam. Odwróciłam głowę, by nie musieć znosić jego natarczywego spojrzenia. „Bardzo przepraszam”, pomyślałam zgryźliwie, „że żyłam w swoim własnym świecie i nie interesowałam się życiem jakiegoś tam Jonathana Borrella…”
A może powinnam? Może właśnie tutaj tkwił klucz do sukcesu – odpowiednie przygotowanie, interesowanie się. Przeglądanie kolorowych magazynów i internetowych stron ze zdjęciami gwiazd. Wiedza z gatunku „kto z kim, dlaczego i dlaczego nie” pomogłaby mi… jakoś. Cóż, znajomość rynku, po którym mam zamiar się poruszać, pewnie by mi nie zaszkodziła. Jak mogłam być taka głupia, by zupełnie nieprzygotowaną pojawić się na tylu castingach. Nic dziwnego, że mnie nie wzięli; sama bym się nie zaangażowała.
Uświadomiłam sobie, że zagryzałam mocno wargę, gdy Max lekko klepnął mnie w policzek. Rozluźniłam uchwyt szczęki i spojrzałam na niego, otwierając usta, ale on przerwał mi nagle:
- Nie ma mowy. Jutro zaczynasz zdjęcia do teledysku. Nie wiem, jakim cudem Borrell cię zatrudnił, ale…
- Spodobałam się mu – wzruszyłam ramionami i znów przed oczyma pojawiła mi się ta twarz z aroganckim uśmieszkiem. Odtwarzając ją wielokrotnie w głowie, zaczęłam dostrzegać na niej zmarszczki. A w oczach i cieniach pod nimi nie odbijało się zmęczenie, a wiek. Nagle z dwudziestoparolatka zniszczonego narkotykami i alkoholem, Jonathan zmienił się w o dekadę starszego i zniszczonego przez czas. I bieg życia. Takie tam, niepotrzebne współczynniki egzystencji.
- …ale musisz się wyspać, żeby nie przynieść wstydu ani sobie, ani mnie – dokończył, podnosząc się z kanapy.
- Co? – zmarszczyłam brwi – Jaki ty masz w tym niby interes?
Uśmiechnął się do mnie lekko, ledwo dostrzegalnie.
- Pamiętasz, gdy mówiłem, że zajmę się twoją karierą?
- No…
- Przestań – zbeształ mnie, nie przestając się uśmiechać – Byłem poważny. Skoro już masz zamiar grać w świecie mody, dobrze by było, żebyś poznała członków tej zabawy. Niekoniecznie jeszcze od biznesowej strony.
- Czyli co?
- Zabieram cię gdzieś w niedzielę. W duuuuże gdzieś – mrugnął porozumiewawczo, a wszystkie moje mięsnie się zacisnęły.
- Powinnam się bać? – uniosłam brew, krzywiąc się mimowolnie.
Przewrócił oczami z rozdrażnieniem, ale odpowiedział spokojnie:
- Nie. Powinnaś się tym cieszyć i to doceniać. Mogłem przecież zabrać mojego chłopaka, a poświęciłem się na rzecz ciebie.
Przygryzłam wargę, próbując odegnać wszystkie wątpliwości na później; Max miał rację - teraz powinnam już tylko spać, by jutro móc wyglądać olśniewająco. 
- Więc mówisz, że masz chłopaka… - starałam się skierować myśli na inne tory.
Śmiałam się głośno, gdy zaczerwieniony Max szybko wyszedł z salonu.

*

Harry uśmiechnął się do mnie szeroko – głupkowato – gdy tylko zamknąłem za sobą garażowe drzwi.
- Cześć? – przywitałem się niepewnie, mijając go łukiem i kierując się do kuchni.
- Gdzie byłeś tyle czasu? – zainteresował się - Louis dzwonił do ciebie.
- Z Perrie – odpowiedziałem od razu.
- Dobra, nieważne – mogłem się założyć, że za moimi plecami wzniósł oczy ku niebu – Wiesz, jaki dzisiaj mamy dzień? – niestety, jego ekscytacja nijak nie chciała się mi udzielić.
- Środę?
- Idioto, jest czwartek, ale to nie ma znaczenia – zrobił dramatyczna pauzę, a potem grobowym głosem oznajmił – dzień czytania listów od fanek.
- O.
W życiu każdego artysty przychodzi taki dzień, w którym musi zmierzyć się ze smokiem, jakim są jego lęki, obawy, kłopoty… W moim przypadku, największym potworem, jakiego zawsze musiałem pokonać, były szare worki wypchane po brzegi listami i paczkami, które namiętnie wysyłały do naszego domu fanki. Setki, tysiące karteczek z miłosnymi wyznaniami, propozycjami oświadczyn czy występów na urodzinach, zaproszenia z różnych stron świata, opowieści, prośby o wizytację czy chociażby słowo – miliardy małych karteczek pełnych nadziei na odzew i w środku tego my, zespół, który ostatnio nie miał czasu nawet porządnie się wyspać. To chyba ta słynna cena sławy, ha.
- Dużo ich? – zapytałem głupio, siadając na jednym z kuchennych blatów z paczką niedojedzonych ciasteczek czekoladowych – Zaczęliście już? – dodałem pospiesznie, bo miałem nadzieję, że może chociaż część została już odfajkowana i zamiast siedmiu godzin, zajmie nam to… cztery.
- Tak, trochę – odpowiedział mi, wolno kiwając głową.
Westchnąłem. Harry miał na myśli: nie, wcale. 
- Przerzuciłem paczuszkę twoich, bo… - posłał mi swój olśniewający uśmiech i zabawnie poruszył brwiami – cudza poczta zawsze jest ciekawsza niż własna…
- Dzięki – mruknąłem niemrawo, wgryzając się w kolejne ciastko, ale on pozostał niewzruszony:
- I pozwoliłem sobie jeden otworzyć, bo koperta mnie ukuła.
- Co? – zakrztusiłem się – czytasz moje listy?
- Daj spokój – wzniósł oczy ku niebu – I tak w każdym jest to samo. Zayn – zapiszczał, naśladując nasze fanki – kocham cię, Zayn – wyjdź za mnie, Zayn, och, Zayn.
Odchrząknąłem.
- Okej – przestał – chciałem ci tylko powiedzieć, że ten list jest jakiś psychopatyczny, bo dziewczyna wysłała ci agrafkę. Więc uważaj na niego. A, i wcale go nie czytałem. Interesowało mnie tylko to, co zadrasnęło moją zgrabną rączkę.
- Agrafkę? – powtórzyłem z pełnymi ustami, unosząc brew.
- No, agrafkę – pokiwał głową – Śmiesznie, nie?
- Agrafkę… - wymamrotałem, zastanawiając się.
- Takiego prezentu jeszcze nie dostaliśmy.